czwartek, 26 grudnia 2013

Dziesiąty

 LAURA
*****

 - Pomóż mi.
 Sabine podniosła jasnowłosą głowę znad aparatu, który trzymała w dłoniach i powoli rozmontowywała. Uniosła brwi na znak zdziwienia, bo przez większą część wieczoru wcale się do niej nie odzywałam - dzieliłyśmy pokój w norweskim hotelu, a ja od samego przyjazdu nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.
 - W czym konkretnie mam ci pomóc? - spytała oschle, widocznie obrażona.
 Miała mi za złe, że nie przyznałam się jej wcześniej do swoich uczuć wobec Andiego. Dopiero żal i rozpacz, w którą wpadłam po rozmowie w samolocie sprawiły, że wypłakałam całe morze łez, które wsiąkły w jej bluzkę. Tuliła mnie niczym matka, której nie zdążyłam zapytać jak żyć, by uniknąć takich sytuacji. Jak się bronić, gdy serce mówi co innego niż rozum. Jak dać sobie radę z tym nawałem emocji i stanów, które przychodzą nagle i całkowicie pustoszą moje wnętrze, nawet gorzej niż makabryczne sny.
 - Chcę się zmienić.
 Słabo skrywana złość natychmiast ustąpiła miejsca zainteresowaniu - Sabine uwielbiała być dla innych przewodniczką, nauczycielką... Zwietrzyła okazję.
 - Chodzi ci o wygląd? - spytała odrobinę niepewnie, nie chcąc mnie urazić.
 Pokiwałam głową. - Wygląd, zachowanie... wszystko. Naucz mnie jak być dziewczyną wartą zainteresowania. Taką jak ty.
 Patrzyła na mnie intensywnie i nie wiedziałam czy oceniała moje szanse na jakąkolwiek metamorfozę, czy może myślała o czymś całkowicie innym. W jej oczach pojawił się dziwny błysk, gdy odstawiła aparat na blat i ruszyła w moim kierunku z wyciągniętymi ramionami.
 - Głuptasku! Nie musisz się zmieniać dla faceta - stwierdziła, obejmując mnie ciasno, aż brakło mi tchu. Rozczochrała moje włosy dłonią. - Jesteś wspaniała sama w sobie i nie staraj się tego zmieniać, bo ten gówniarz jest ślepy jak nowo narodzone kocię.
 Oddychałam głośno, a nerwowe drżenie opanowało całe moje ciało - upokorzenie boli bardziej, niż uderzenie w twarz. Chciałam zrobić coś... cokolwiek. Chwycić się czegoś, bo leciałam w otchłań, wciąż jeszcze siedząc na łóżku.
 - Trzymam cię - szepnęła Sabine, a jej obecność dodawała mi odwagi przed rozwijającym się atakiem paniki. - Wypłacz się, bo to przyniesie ukojenie. Jestem tu przy tobie i nigdzie się nie wybieram. Przepraszam, tak bardzo, że zaniedbałam cię ostatnio. Wank dosłownie przesłonił mi świat - mówiąc to, zaśmiała się wesoło. 
 Czknęłam głośno i rozbeczałam się na całego. Było mi wstyd, bo znów stawałam się tą smutną dziewczyna, którą tak bardzo chciałam zostawić za sobą. Przez głowę przelatywało mi tysiąc myśli na minutę, a każda z nich dotyczyła sposobu w jaki mogłabym odebrać sobie życie. Nie chciałam ich - podsuwał je okaleczony wiecznymi niepowodzeniami umysł. Potrzebowałam lekarstwa, i to natychmiast.
 - Pomóż mi... pomóż - błagałam, bezwiednie wbijając palce w jej ramiona, a ona zacieśniała uścisk.
 - Pomogę - obiecała i wiedziałam, że mówiła prawdę.

ANDREAS
*****

 - Źle! - ryknął trener, gdy tylko pojawiłem się w jego polu widzenia, a ja zupełnie bezmyślnie dałem upust nagromadzonej agresji i z całej siły rąbnąłem o ziemię trzymanym w ręce kaskiem. Odwrócili się wszyscy - przechodzący kibice, operator kamery i zawodnicy.
 Mroźny wiatr szarpał mi włosy i studził rozemocjonowaną głowę, gdy dosłownie sztyletowałem Schustera wzrokiem. Takie coś zdarzyło mi się po raz pierwszy, więc całkowicie zapomniałem o obecności ciekawskich ludzi, tylko czekających na odrobinę sensacji. Wcale nie pomagał mi fakt, że guzy na czole przybrały barwę zgniłej żółci. Wyglądałem jak jakiś menel, który z braku innej możliwości założył na siebie śmieszny, obcisły kombinezon.
 - Zwiało mnie - warknąłem, podnosząc upuszczone wcześniej narty.
 Trener zaśmiał się widowiskowo i ironicznie. Za moimi plecami mignęło światło - prawdopodobnie właśnie nas nagrywano. Zacisnąłem dłonie w pięści, koncentrując się na białych obłokach pary opuszczających moje usta.
 - Popełniłeś kardynalny błąd przy wyjściu z progu - oznajmił, podchodząc do mnie i odciągając na bok. Uścisk jego dłoni na moim ramieniu był tak silny, że aż zacisnąłem zęby. Nie w smak mi był ten manifest wyższości. To ja skakałem, nie on.
 - Dostałem podmuch!
 Szarpnąłem się, prostując na całą wysokość, więc mogłem spojrzeć mu prosto w oczy - jak równy z równym. Wiedziałem, że wciąż przyglądało nam się sporo osób - wiadomo jak to mogło wyglądać. Kątem oka zobaczyłem Wanka, który stał tuż obok, czekając, by w razie potrzeby interweniować. Pozostali też się czaili -chyba myśleli, że walnę trenera. Mały Andi już nie był taki mały...
 - Porozmawiamy po konkursie - spuścił trochę z tonu, ale nie odwrócił wzroku. Ja nawet nie mrugnąłem. - Teraz zabieraj swój tyłek na górę i uważaj na te wielkie podmuchy, które tak cię dziś atakują - dodał, a na odchodnym trącił mnie ramieniem.
 Stałem sztywno wyprostowany jeszcze przez chwilę, aż znów wyczułem obecność Wanka. Furia powoli mnie opuszczała, wracała świadomość miejsca i czasu, w których się znajdowałem. Wreszcie przestałem widzieć na czerwono.
 - Młody! Ale odstawiłeś manianę... - Wank zagwizdał z podziwem. - Myślałem już, że nasz treneiro wytarga cię za ucho, taki był wpieniony.
Potarłem piekące oczy. Wciąż ciężko oddychałem, a serce biło mi jak po szalonym biegu, ale wewnątrz opanowało mnie potworne zmęczenie. Miałem dość!
 - Daj mi spokój - zawołałem, próbując go ominąć.
 - Sam go nie mam, więc jak dać go tobie? - spytał, waląc mnie w ramię jakbym był jakimś cholernym workiem treningowym. Popchnąłem go, zgrzytając zębami i ruszyłem przed siebie.
 - Kretyn.
 - Ja też... tak bardzo... cię kocham! - zawołał specjalnie głośno, piskliwie i z wielkim uczuciem, a kilka dwunastolatek stojących za bandą prawie zemdlało z wrażenia.

***


 Moje triumfujące spojrzenie przewiercało Schustera na wylot. Wysoko uniosłem głowę, bo miałem prawo być dumny. Co powiesz teraz? Pasuje mi to stawanie na podium? Kiwnął głową z uznaniem, widocznie natychmiast zapomniał o naszym wcześniejszym starciu. Awans z dwunastego miejsca na trzecie był znaczący i nikt nie mógł mi wypomnieć, że nie zrobiłem wszystkiego, by się poprawić - rekord skoczni pobity o dwa metry mówił sam za siebie.
 Dziennikarze tylko przelotnie zwracali uwagę na moją poobijaną twarz, o nic nie pytali, biorąc sińce za efekt jakiegoś niefortunnego upadku. Ja pamiętałem o nich stale - przy każdym uderzeniu serca, które pobudzało je do bólu pulsującym rytmem, wspominałem powód ich powstania.
 Nie było jej na konkursie - wypatrzyłem to już wcześniej, bo kilka razy mignęła mi przed oczami Sabine. Sama, zaopatrzona w dużą lustrzankę. Biegała to za trenerem, to za innymi, a mnie ignorowała. Dziwne, bo zawsze, gdy miałem okazję je spotkać, trzymały się razem. Nigdzie nie widziałem charakterystycznych włosów i twarzy Laury. Miała taką fajną, dużą czapkę, która zasłaniała jej pół buzi - jakby chciała się pod nią schować. Ukryć te smutne oczy, które tak bardzo mnie interesowały.
 Znów to robiłem, cholera! Dalej o niej myślałem, i to nawet częściej niż przedtem - zanim naopowiadałem jej niestworzonych bajek o zakładzie, który praktycznie nie miał miejsca. Zanim ją do siebie zraziłem. Miałem koncentrować się na skokach, tak? Dobra. Tylko dlaczego potężne poczucie winy wierciło mi w środku dziurę tak wielką, że ledwo mogłem myśleć?

***

 - Odwołali jutrzejsze zawody, czaisz? - spytał Richard, zatrzymując mnie w tłumie. Wokół nas aż roiło się od ludzi opatulonych w ciężkie, puchowe kurtki, a ja wciąż nie włożyłem swojej. Było mi strasznie gorąco. Spojrzałem na niego jakby mówił do mnie w pradawnym języku. Huraganowy wiatr zawiewał mi śnieg do oczu i zabierał oddech.
 - Co?
 - Jutro nie skaczemy - wyjaśnił dokładnie akcentując każde słowo. - Co się z tobą dzieje, młody? 
 Gdy dotarł do mnie sens jego słów, nie mogłem określić czy było mi to na rękę, czy nie - byłem po prostu bardzo zmęczony i obolały. Chciałem tylko spać.
 - Nie czuję się zbyt dobrze. O której mamy samolot?
 - Jutro wieczorem - oznajmił, jakby to było oczywiste. Bo było - lot mieliśmy zarezerwowany na kilka godzin po konkursie, który właśnie odwołano. Mój mózg działał niezwykle wolno, więc odruchowo zgodziłem się na propozycję Richarda, który stwierdził, że skorzystamy z okazji, jadąc do jakiegoś klubu w mieście.
 - Super, bo już myśleliśmy, że będziesz wolał zostać w pokoju i płakać w poduszkę - wyszczerzył się i zostawił mnie samego. Minutę później wciąż przetwarzałem jego ostatnie słowa.
 - Co? - rzuciłem, ale nikt mi nie odpowiedział. 
 
LAURA
*****

 - Wróciłam! - zawołała Sabine, a jej głos wybudził mnie z półsnu, w który zapadłam zaraz po jej wyjściu. Podniosłam głowę, wciąż leżąc na swoim łóżku -  ściągała właśnie grubą, czerwoną kurtkę, która dosłownie ociekała topniejącym śniegiem.
 - Zmarzłaś? - spytałam sennie, przecierając oczy. Czułam na skórze chłód, który ze sobą przyniosła.
 - Jakbym przez te dwie godziny siedziała w cholernej lodówce! - wydukała, szczękając zębami. Czym prędzej podbiegła do grzejnika i objęła go z niesłychaną czułością i westchnieniem ulgi.
 - Myślę, że Wank mógłby się obrazić - stwierdziłam. - Nawet jego tak nie tulisz.
 Wyszczerzyła się, ale jej spojrzenie było badawcze - wcześniej obawiała się pozostawienia mnie samotnie w pokoju. Wreszcie po wielu namowach i przekonywaniach z mojej strony, poszła na konkurs sama i odwaliła całą robotę, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna.
 - Jutro to ja będę pracować na pełnych obrotach, a ty tylko popilnujesz bym nie narobiła głupich błędów - zwróciłam się do niej, siadając obok. Pod plecami poczułam przyjemne ciepło, które zaczęło promieniować do mojego wnętrza. Niepokój powoli zanikał.
 - Oj, obawiam się, że kolejną okazję do wykazania się będziesz miała dopiero w przyszłym tygodniu - rzekła, patrząc na mnie przepraszająco. - Odwołali jutrzejszy konkurs ze względu na ten huragan.
Dłonią wskazała na widok za oknem - w mleczno-złotym świetle pobliskiej latarni widać było świat tonący w opadach gęstego śniegu szarpanego porywistym wiatrem. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz.
 - No to po zawodach.
 - Niestety - przytaknęła.
 Zapatrzyłam się na chwilę - może to i lepiej? Przynajmniej się wyśpię i nie będę zmuszona do oglądania... jego... jeszcze przez kolejne kilkanaście godzin. Moje skołatane serce odpocznie.
 - Za to mam dla ciebie dobre wieści - zaszczebiotała, klaszcząc w dłonie jak mała dziewczynka, więc wiedziałam już co było na rzeczy.
 - Nie - rzuciłam szybko.
 - Taaak!
 - Nie, nie, nie.
 Potrząsałam głową aż pokój zaczął mi wirować przed oczami. Sabine zmrużyła oczy.
 - Chciałaś metamorfozy, tak? - spytała zaczepnie, opierając dłonie na kolanach.
 Tym razem musiałam przyznać jej rację.
 - No! Zbieraj się, wychodzimy. Nie chcesz chyba spędzić wolnego wieczoru rycząc w poduszkę?
 - Gdzie pójdziemy? Co będziemy robić? - dopytywałam się, analizując w myślach perspektywę pozostania w pokoju i ryczenia w poduszkę.
 - Do klubu. Bawić się - ogłosiła, wzruszając ramionami. - Musisz się wreszcie tego nauczyć, dziecino.
 - Przecież się bawię! - krzyknęłam, wspominając ostatnią imprezę.
 Sabine zmarszczyła brwi.
- Wybacz, że ci to powiem, ale tańczenie w samotności przy wizualizacjach z Winampa jest żałosne.  Otworzyłam szeroko usta, całkowicie oburzona.
 - Wcale tak nie robię!
 Puściła mi oko i poruszyła brwiami w sugestywny sposób.
 - Robisz, robisz. Myślałaś, że nie widzę.

***

Zrobiła mnie na bóstwo w czasie krótszym, niż ten, którego ja potrzebowałabym na zwykłe wyszczotkowanie włosów. Powierzyłam jej tą metamorfozę, bo wiedziałam, że tylko ona mogła mi pomóc w odnalezieniu prawdziwej siebie - byłam pewna, że gdzieś tam w środku kryło się moje normalne oblicze. Dziewczyna warta uwagi i miłości, zasługująca na doświadczenie czegoś wspaniałego. Może tylko trochę się w tym życiu pogubiłam? A może tak naprawdę jeszcze się nie odnalazłam?
 - Nie musisz dziękować! - ogłosiła triumfalnie, gdy wcisnęłam się w jej mikroskopijną sukienkę. Powiodłam niepewnym wzrokiem po swoich odkrytych nogach, odzianych jedynie w cienkie rajstopy i wyobraziłam sobie jak będzie zimno, gdy tylko zrobię krok w śnieżycy panującej za oknem.
 - Mimo tego... dzięki - wymamrotałam. - Za wszystko.
 Wydęła dolną wargę i skrzywiła się malowniczo, biorąc mnie w ramiona - tym razem mniej gwałtownie, uważając na moją wypielęgnowaną fryzurę. Kiwałyśmy się parę chwil, a puszczając mnie, nakazała:
 - Kończymy z depresją, tak? Od dzisiaj masz być tylko i wyłącznie szczęśliwa.
 Pokiwałam głową, a motyle w moim brzuchu rozszalały się na dobre.

***

 Przeciskałam się przez parkiet całkiem sprawnie, choć wysokie obcasy i ta śmieszna, obcisła szmatka wcale mi w tym nie pomagały. Jakaś dziewczyna trąciła mnie łokciem z taką siłą, że tylko cudem uniknęłam wywrotki. Złapałyśmy równowagę, podpierając się nawzajem. Przeprosiła, rozchichotana, by zaraz wrócić w ramiona swojego partnera. Utonęli w namiętnym uścisku. Uniosłam oczy w górę - z olbrzymich głośników zaczęła płynąć na pozór nastrojowa piosenka, podrasowana nutką dubstepu. Ściany drżały, gdy wokół mnie zaroiło się od zakochanych, a ciężkie powietrze zaczęło wprost parować od seksualnego napięcia. Zagryzłam wargę, bo dotarło do mnie, że gdzieś tam Sabine obściskiwała się ze swoim olbrzymem Wankiem, a ja nie miałam innego wyjścia, niż zaczekać na nią pokornie gdzieś w kącie, jak zwykle zresztą.
 Gdy tylko zobaczyłam go w tłumie, serce podeszło mi do gardła - jak to się stało, że musiał być akurat tam gdzie my? Przecież Sabine obiecała, że ten wieczór będzie tylko nasz... Podobno wpadł, bo nie mógł znieść myśli, że ktoś mógłby poderwać jego kobietę. Sam, jak podkreślił - przyjechał samotnie. Mimo wszystko złożyło się tak, że Sabine była z nim, a ja znów sama i nie zanosiło się na poprawę sytuacji. 
 Ze wstydem poprawiłam opadające ramiączko sukienki - wiedziałam, że to całe strojenie się pójdzie na marne, ale mimo to miałam jakąś głupią nadzieję... Oh, ależ byłam naiwna! Postanowiłam znaleźć sobie jakąś ustronną lożę, by w spokoju zaczekać aż Sabine skończy romanse na parkiecie. Szłam szybko, bo coraz lepiej wychodziło mi poruszanie się na obcasach.
Wpadliśmy na siebie nagle, tuż przy wyjściu z sali. Zachwiałam się, a on zręcznie złapał mnie w pasie. Nie dopuszczałam do siebie żadnych myśli. Zero insynuacji - pewnie był tam całkowicie przypadkiem, przecież to taki wielki, sławny klub, a Wank powiedział, że zgubił kolegów po drodze, więc...
Podniosłam wzrok, choć wiedziałam, że później wypłaczę sobie przez to oczy. O nie... nie, błagam, nie patrz tak na mnie... Nie w ten sposób... Jego tęczówki pełne były wszystkich zimowych odcieni błękitu, jak barwa śniegu zmieszana z kolorem nieba w mroźny, słoneczny dzień.
Chciałam go wyminąć, ale wciąż jeszcze nie zdjął ręki z mojej talii. Tym razem nie przeszkadzało mu, że na niego wpadłam? Dlatego, że wyglądałam inaczej? Dlatego, że się zmieniłam? Oderwałam dłonie od jego przedramion, próbowałam się wyswobodzić, a wtedy on pochylił się i powiedział coś, co sprawiło, że mimowolnie zacisnęły się wszystkie mięśnie w moim ciele.
- Szukałem cię.
Nie wierzyłam mu. Nie wierzyłam w ani jedno jego słowo, ale... odsunęłam od siebie myśli o głupich zakładach i nagle wylądowałam między ocierającymi się w tańcu parami, a moje serce galopowało tak szybko.
Przyciągnął mnie zdecydowanie za blisko - nigdy wcześniej nie byłam dotykana w ten sposób - ale miałam tak mało sił, by go powstrzymać. Piorunując go spojrzeniem odciągnęłam jego prawą rękę, lecz natychmiast zostałam pokonana. 
Patrzył na mnie oczami o rozszerzonych źrenicach - jeszcze nigdy nie czułam na sobie tak ciężkiego spojrzenia. Oddychał szybko i niespokojnie, a jego żelazny uścisk na moim nadgarstku sprawiał, że prawie mdlałam z wrażenia. Szarpnęłam się. Nic z tego - uniósł wyżej nasze ręce i tym samym znalazłam się jeszcze bliżej jego ciała. Czułam go wszystkimi zmysłami i odbierało mi to rozum. Nie mogłam myśleć!
- Powiedz mi, że mam przestać, to przestanę - droczył się. 
Nie zauważyłam wcześniej, że był o tyle wyższy, silniejszy - wcale nie patykowaty. Nie miałam z nim żadnych szans, a nie byłam całkowicie pewna czy chciałabym podjąć walkę. 
Bezwiednie uniosłam swoją wolną dłoń i przesunęłam opuszkami palców po jego posiniaczonym czole, wystającej kości policzkowej i nie mogąc się powstrzymać, obrysowałam kontur miękkiej dolnej wargi. Zacisnął powieki pod wpływem mojego rozdygotanego dotyku. 
Otaczały nas tłumy tańczących, pod butami drżała podłoga wstrząsana uderzeniami basów, a ja czułam jakbyśmy byli tam całkowicie sami. 
 Zbliżył twarz tak, że nasze oddechy łączyły się w jeden, ale jeszcze mnie nie pocałował... Napięcie, oczekiwanie, niepewność. Przestałam mrugać, żeby nie przegapić odpowiedniego momentu, choć świadomość jego niecierpliwych palców nerwowo gniotących materiał mojej sukienki sprawiała, że miałam ochotę zamknąć oczy i całkowicie się zatracić..
- Chodź ze mną - mruknął mi nagle wprost do ucha, trącając wargami wrażliwą skórę szyi i sprawiając, że opadłam z sił.
 - Nie - odparłam słabo, mocując się z jego rękami, ale całkowicie daremnie. 
- Proszę - syknął, ściskając mnie jeszcze mocniej, a jego głos wyrażał czystą desperację, nigdy wcześniej nikt tak do mnie nie mówił.
 Zmrużyłam oczy, by echo tego słowa pozostało jak najdłużej w mojej pamięci. Byłam zbyt oszołomiona nowymi doznaniami i zaskoczona jego nagłą przemianą, by dwa razy się zastanowić. Poszłam, choć podświadomie chyba już wiedziałam, że gorzko tego pożałuję.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Dziewiąty



ANDREAS
*****

 Gdybym spróbował ubrać w słowa mój stan, nazwałbym go... brakiem czucia głowy. Ból przyszedł później, dotkliwy i wszechogarniający, a zaraz za nim wstyd. Byłem idealnym przykładem zadufanego w sobie gówniarza, który myśli, że może wszystko.
 Zbadał mnie lekarz kadry i nie potrzebowałem dodatkowej opieki - tak stwierdził sztab. Trener zmył mi głowę, wciągając w swoją tyradę wszystkie moje przewinienia, nie tylko te z ostatniego okresu. Najbardziej zdziwiło mnie jego oburzenie dotyczące moich kontaktów z naszą młodszą fotografką. Wciąż zamroczony środkami przeciwbólowymi i skutkami uderzenia w głowę, zadałem sobie ciche pytanie: jakich znowu kontaktów? Pewnie Richard nagadał mu bzdur za moimi plecami...
 Przecież tak naprawdę nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego. Nic, wielkie zero. Ledwo ją znałem, a słowa, które zamieniliśmy były głównie wykrzyczane i nie miały najmniejszego znaczenia, ani sensu. Ta dziewczyna doprowadzała mnie do szału, zawstydzała i odpychała w tym samym momencie. Chaos moich myśli wydawał się nie do ogarnięcia, ale doszedłem do wniosku, że najlepszym sposobem na pozbycie się zamętu będzie unikanie Laury. Tak też postanowiłem - rozmówię się z nią raz na zawsze i wszyscy będą szczęśliwi.
 - Trenerze - zacząłem, siląc się na beztroski ton. - Czego ja mógłbym chcieć od takiej dziewczyny?
 Uniosłem brwi wysoko, uśmiechając się porozumiewawczo. Był facetem, więc chyba zauważył wcześniej, że Laura nie była typem dziewczyny za którą można by się uganiać. No proszę, przecież znałem już znacznie... atrakcyjniejsze i bardziej doświadczone kobiety - wystarczyłoby wspomnieć Petrę. Oj, Petra.
 - Takie ciche i niepozorne są najbardziej niebezpieczne - powiedział nagle, nie odrywając wzroku od podłogi, a obraz bujnych kształtów Petry rozpłynął mi się przed oczami. - Najpierw ją ignorujesz, a miesiąc później nie możesz już bez niej żyć.
 Roześmiałem się serdecznie, bo myślałem, że... zwyczajnie robił sobie ze mnie jaja. Nic podobnego - wyraz jego twarzy pozostał poważny, gdy kierując się do wyjścia, poklepał mnie po ramieniu. - Chyba masz w tym momencie ważniejsze rzeczy na głowie, niż głupie szczeniackie miłostki, Andreasie.
 Zostawił mnie tam w stanie krańcowego zdziwienia. Ja? Miłostki? Co takiego? Dlaczego wszyscy widzieli coś, czego nie było?! Chłopaki z drużyny robili głupie aluzje, to samo trener. Na dodatek te jego filozoficzne gadki... Mówił tak z doświadczenia? Sam też kiedyś ganiał za jakaś szarą myszką? To znaczy - nie 'też' - w moim przypadku nic takiego się nie działo, po prostu chwilowo straciłem panowanie nad własnym rozumem. Być może to uderzenie w głowę miało mi pomóc w opamiętaniu się - dość dziecinady i wyciągania z opresji  księżniczek, których nikt inny nie chciał ratować - bo czekały na mnie inne cele, wyższe i procentujące na przyszłość. Będzie sława, będą pieniądze i będą najlepsze dziewczyny - czego chcieć więcej?

LAURA
*****

 Wychodząc z gabinetu trenera, minęłam się z Richardem - szedł raźnym krokiem, dźwigając w ramionach naręcze pokrowców, które zapewne skrywały jego kombinezony. Pomarańczowa czapka z pomponem opadała mu lekko na oczy, co zmuszało go do zadzierania głowy - wyglądał bardziej, niż głupio, a nie mógł nic na to poradzić, bo obie ręce miał zajęte.
 Obrócił się w moją stronę z szerokim uśmiechem, choć zapewne ledwo mnie widział. Niewiele myśląc, zbliżyłam się i delikatnym ruchem poprawiłam materiał na jego czole. Byliśmy podobnego wzrostu, więc bez problemów mogłam spojrzeć mu w twarz - oczy błyszczały wesoło, a jego znak rozpoznawczy, czyli dołeczki w policzkach, nadawały mu urodę małego chłopca. Aż chciało się go uściskać. W jednym momencie uświadomiłam sobie, że był jedynym członkiem kadry, który mnie nie peszył. Czułam się przy nim całkiem swobodnie i chyba nawet go lubiłam.
 - Stokrotne dzięki - odetchnął z ulgą, poprawiając uścisk na pokrowcach. - Z każdym krokiem byłem coraz bliższy uderzenia w ścianę, a jeden ranny na dzień stanowczo nam wystarczy.
 Miał na myśli Andreasa, co od razu popsuło mi humor, bo dopiero co zdołałam choć na chwilę o nim zapomnieć. Przyszło mi do głowy, że w niemieckiej kadrze narodowej Andi był takim złotym dzieckiem - wszyscy na niego chuchali i dmuchali. Trener chciał go odseparować od świata i w całości poświęcić skakaniu. Byłam ciekawa czy w ten sposób rekompensował sobie brak własnych spektakularnych sukcesów.
 - Chyba... chyba nic mu się nie stało, skoro... - zaczęłam, spuszczając wzrok. Nie umiałam ukryć swoich uczuć, choć tak bardzo tego pragnęłam.
 - Będzie żył, ucierpiała tylko jego facjata i wygląda jakby ktoś spuścił mu porządne lanie - zapewnił Richard, a gdzieś w głębi korytarza głośno trzasnęły drzwi, więc oboje spojrzeliśmy w tamtym kierunku.
 Wysoka sylwetka Andreasa mignęła mi przed oczami, lecz nie zdążyłam dojrzeć twarzy. Spakował się już i pewnie był gotowy do drogi - charakterystyczna kurtka opinała jego plecy i tylko tyle zobaczyłam, zanim zniknął za rogiem.
 - Norwegia, dziecinko - rzekł Richard, gdy znów na niego spojrzałam. Puścił mi oko, co sprawiło, że serdecznie się roześmiałam. Może nie będzie tak źle? Nowe miejsce to nowe doświadczenia. Przygoda otwierała przede mną swoje ramiona, więc grzechem byłoby zostawić to wszystko z powodu jednego zadufanego... blondasa.

ANDREAS
*****

 Głowa nadal mnie bolała, gdy samolot wystartował z lotniska, więc postanowiłem się przespać. Jedyny problem polegał na tym, że nie mogłem zasnąć... Zawieszony gdzieś pomiędzy stanem półsnu i czuwania, wierciłem się w niewygodnym fotelu, a moje myśli wirowały w mózgu niczym kuleczki lotto. Na nic zdały się słuchawki i muzyka, nie pomogły nawet ćwiczenia oddechowe, które zalecał nasz psycholog dla uspokojenia nerwów - całkowita głupota.
 Zamykając oczy, wciąż odtwarzałem ten sam obrazek, który za wszelką cenę próbowałem wcisnąć w jak najodleglejsze zakątki umysłu i wymazać z pamięci, choć nie mogłem - było to wspomnienie upadku, który zaliczyłem na korytarzu, gdy wpadłem na... nią. Zarejestrowałem wtedy wszystko bardzo dokładnie - wyraz zdziwienia na jej twarzy, tą bezbronność wobec mojego ciężaru i siły uderzenia, ale najbardziej utkwiła mi w pamięci moja własna reakcja, która przeczyła wszystkiemu, co do tej pory próbowałem sobie wmówić. Padając na podłogę nie myślałem o własnym bólu, obrażeniach, których mogłem doznać, a nawet kontuzji. Rozpoznałem jej twarz, wiedziałem, że to ona i pierwszym moim ruchem było... ochronienie jej. Co więcej mogłem zrobić, oprócz trzymania jej głowy jak najdalej od twardej posadzki? Doskonale wiedziałem jak potrafi boleć takie uderzenie i jakie mogą być skutki - nie starczyłoby palców u rąk, by zliczyć to, ile razy rąbnąłem w ten sposób o zeskok. Miałem wtedy kask... a ona mogłaby ucierpieć gorzej. Znacznie gorzej. Czy tylko dlatego zareagowałem w taki sposób i zrobiłbym tak samo, gdyby na jej miejscu był ktoś inny - Sabine, a może nawet Severin? Nie... no bez przesady. Severina bym nie ratował.
 Te sprzeczne myśli nie dawały mi spokoju. Chciałem się z nią rozmówić, poznać ją bliżej. Po jaką cholerę? Nie miałem zielonego pojęcia... Trener wyraźnie zakazał mi kontaktów z dziewczynami i chciał żebym się skupił na celach, które mi wyznaczył. Sam przecież uznałem wcześniej, że Laura była mi całkowicie obojętna i... jednak nie była. Coś mnie do niej ciągnęło, jednocześnie odpychając - czy coś takiego jest w ogóle możliwe? Byłem ciekaw... tego czegoś, co wyróżniało ją z tłumu innych ludzi - tajemnic, które chowała przed światem, a z pewnością miała ich kilka.
 Z drugiej strony jednak musiałem pozbyć się tego nagłego zainteresowania, zanim przerodziłoby się w coś innego. Większego. Te dziwne odczucia i odruchy, których doświadczałem w jej towarzystwie były niepokojące, a gdyby ktoś się dowiedział...
 Wstydziłem się przed kumplami. Richard i Wanki nabijali się ze mnie na każdym kroku i sprawiało to, że pragnąłem, by trener wykopał ją z interesu. Chciałem wtedy, żeby nie leciała z nami... mogłaby zniknąć, a ja miałbym święty spokój i byłoby znów tak, jak wcześniej, zanim moje oczy zaczęły odruchowo zezować w jej stronę.
 Nie! Koniecznie musiałem się skupić na skokach... i skończyć z tymi głupotami. Do głowy przychodziło mi tylko jedno rozwiązanie, które mogło uwolnić mnie od tego zamieszania. Małe naciągnięcie prawdy w stronę kłamstwa było już kłamstwem, czy jeszcze prawdą?


LAURA
*****

Lecieliśmy już od dłuższego czasu i moje stopy źle reagowały na przeciągającą się podróż. Biorąc pod uwagę fakt, że po raz pierwszy w życiu podróżowałam samolotem, można było stwierdzić, że całkiem nieźle sobie radziłam. Gdyby nie entuzjazm Richarda i moc perswazji Sabine, pewnie siedziałabym w mieszkaniu, płacząc w poduszkę nad niesprawiedliwością wielkiego świata, ale... wtedy nie byłoby mnie w samolocie lecącym wysoko nad ziemią w kierunku przygody o jakiej nawet nie śniłam.
 Powoli uchodziło ze mnie napięcie nagromadzone po tym szalonym dniu, a także nocy. Całe szczęście, że miejsce obok mnie było puste odkąd Sabine przeniosła się na fotel Wanka. Na pokładzie panowała cisza i wszystko tonęło w półmroku. Było ciepło i przytulnie, więc prawie wszyscy spali... oprócz mnie i - jak się później okazało - Andreasa.
 Opierałam głowę o chłodną szybę, czując na skórze delikatne wibracje. Powoli odpływałam w ten cudowny stan błogiego odprężenia, choć ciągle uważałam, by nie zasnąć - dawno śniłam o ojcu, strzelaninie i rozlewie krwi, a moje ewentualne krzyki mogłyby spowodować katastrofę.
 - Mogę?
 Cichy głos sprawił, że nerwowo drgnęłam. Nie musiałam patrzeć - wiedziałam, że to on. Jeszcze miał czelność... po tych wszystkich nieprzyjemnościach, których doznałam z jego powodu, całkowicie bezpodstawnie. Albo był niesamowicie bezczelny, albo tak bardzo głupi. 
 - Jeśli musisz - warknęłam, wzruszając ramionami. Wciąż nie zaszczyciłam go nawet przelotnym spojrzeniem. Zacisnęłam dłonie w pięści, całkowicie odruchowo. Urażona kobieca duma brała górę nad rozsądkiem i chciałam, oj tak bardzo chciałam porządnie i dotkliwie... po prostu mu przywalić.
 - Nie masz chyba nic przeciwko - zaczął niepewnym tonem i widocznie wkurzała go trochę moja ignorancja, bo podniósł głos. - Wank i twoja... to znaczy Sabine, oni tak jakby... no i musiałem się przesiąść, bo... sama wiesz, a tylko to miejsce było wolne, więc...
 Mimowolnie krzywo się uśmiechnęłam - odrobinę za bardzo się tłumaczył. Może byłam zacofana, ale nie całkiem głupia i wiedziałam, że takie paplanie o czymś świadczyło, tylko jeszcze nie wiedziałam o czym konkretnie.
 - Jest mi to całkowicie obojętne, więc łaskawie oszczędź sobie tej gadki...  - odparłam wyniośle, a w myślach wręczyłam sobie Oscara za najlepszą rolę kobiecą. Tak grać, a nie pracować w zawodzie - marnotrawstwo talentu.
 Chyba chwilowo go zatkało - usłyszałam, jak prychnął cicho i poprawił się w fotelu. Nerwowo zagryzałam wargę prawie do krwi. Po co przylazł? Przecież Sabine i Wank nie rozkręcili się do tego stopnia, by czuł się urażony czy zawstydzony, a z zasłyszanych plotek wiedziałam, że słodki Andi świętoszkiem nie był, więc... co mu szkodziło popatrzeć?
 - Musimy porozmawiać.
 Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz i mimowolnie się odwróciłam. Spojrzałam blondasowi prosto w oczy - były tak niebieskie i niewinne, aż trudno było uwierzyć, że należały do chłopaka, który potrafił być tak zmienny. Ton jego głosu był zdecydowany i naglący, ale minę miał niepewną. 
 Widząc, że okazałam jakiekolwiek zainteresowanie, pochylił się w moją stronę, na co zareagowałam natychmiast, odsuwając się jak najdalej pod okno. Miałam doskonały widok na jego wspaniałą twarz i wcale nie pomagało mi to w ukrywaniu się ze swoimi uczuciami. Nie raził mnie nawet fakt, że jego czoło zdobiły dwa fioletowo-czerwone siniaki, bo jeden z nich był także i moją winą. Walczyłam z pokusą dotknięcia... chociażby jego dłoni. To aż bolało. Niech będzie przeklęte moje głupie, babskie serce - słabe w kontakcie z takim osobnikiem. 
 - Chyba nie mamy o czym rozmawiać - mówiąc to, mentalnie biłam się po twarzy, bo głos drżał mi niczym wprawiona w ruch struna gitary.
 Zamrugał kilka razy, skupiając wzrok na mojej twarzy. To było takie zawstydzające! Siedzieliśmy tak blisko, że musiał dostrzegać te wszystkie moje niedoskonałości, które jemu były całkowicie obce. Tak bardzo chciałam mu się podobać, a świadomość, że mogło być to niemożliwe, odbierała mi siłę do życia.
 - Powiem ci teraz coś, co może nie być dla ciebie zbyt miłe - poinformował. - Mogłaś pomyśleć sobie, że... to znaczy... z mojego zachowania mogłaś wyciągnąć różne wnioski, ale... to wszystko nieprawda.
 Uniosłam brwi - nic nie rozumiałam.
 - Możesz jaśniej? - spytałam cicho, podświadomie przygotowując się na przepłakanie całej nocy, ale to, co usłyszałam później, spadło na mnie niespodziewanie jak grom z jasnego nieba..
 Zaczerpnął powietrza i zdecydowanym tonem oznajmił:
 - To był zakład.
 - Zakład? - chciałam upewnić się, że dobrze go zrozumiałam.
 Kiwnął głową i nieznacznie poprawił się w fotelu. Nerwowo przeczesał włosy palcami.
 - Zrobiliśmy tak dla zabawy... wiesz, jak to faceci. Nie wiedziałam, ale pozwoliłam mu mówić dalej. - Pomyśleliśmy, że się założymy... o to jak szybko cię poderwę... no i wszystko potoczyło się tak, że chyba szło mi lepiej, niż mogłem się spodziewać...
 Gdy dotarł do mnie sens jego słów, przed oczami zaczęły mi się przesuwać te krótkie chwile w jego towarzystwie. To znaczyło, że przez ten cały czas on... po prostu sobie grał? Pojechał mnie szukać, a to wszystko było z góry zaplanowane? Ta próba pocałunku. Ukradkowe spojrzenia, na których go przyłapywałam, gdy tylko odważyłam się oderwać wzrok od podłogi... Wszystko było jedną wielką zabawą.
 Ogarnęło mnie dziwne uczucie pustki, ale też i spokój. Nie musiałam już łudzić się, że między nami kiedykolwiek do czegoś dojdzie. Wiedziałam, że ludzie bywają okrutni i nieobliczalni, ale byłam pewna, że w moim przypadku wyczerpał się już limit. Widocznie jeszcze nie...
 - To był twój pomysł? - spytałam, wlepiając wzrok we własne kolana. Czułam się okropnie. Brzydka, gruba, śmieszna... Oszukana.
 - Tak - odparł natychmiast.
 Podobnie jak pękająca rysa na ścianie dzieli ją na dwie części, tak rozpadło się moje serce.
 - Dobrze się bawiłeś? - wydusiłam.
 Zaczęłam ciężko oddychać, a dawne demony znalazły wyjście z najdalszych zakamarków mojego umysłu.
 - To nie to... - żachnął się natychmiast, ale ucichł, nie znajdując wytłumaczenia.
 - Wynoś się... - mruknęłam i zabrakło mi tchu.
 - Zerwałem ten zakład, przecież sama wiesz, że do niczego nie doszło, tak? - znów próbował się tłumaczyć, ale ja już go nie słuchałam. W kółko odtwarzałam w myślach te wszystkie momenty, w których faktycznie dałam się nabrać na jego udawane zainteresowanie. Nie znalazłabym słów, by opisać jaka byłam naiwna i głupia! Nieprzystosowana do życia. Niedoświadczona. Oni się tylko nabijali. Mieli ze mnie niezły ubaw, a ja żyłam marzeniami! Jak mogłam choć raz pomyśleć, że ktoś taki jak Andreas mógłby się mną zainteresować. Jak mogłam?
 - Laura? - spytał, a jego głos dotarł do mnie jak przez mgłę. Furia eksplodowała.
 - WYNOCHA! - krzyknęłam na całe gardło, wstając i  chwytając go za przód koszulki. Szarpnęłam najmocniej jak mogłam, a on się podniósł, choć pewnie bardziej z zaskoczenia, niż pod wpływem mojej siły. Odepchnęłam go, chciałam, by zniknął mi z pola widzenia. Obudzeni moim wrzaskiem pasażerowie patrzyli w naszą stronę z sennym zainteresowaniem, a Sabine już do mnie biegła. 
 - Wynocha - zaskomlałam cicho, opadając na fotel, całkowicie bezsilna i pokonana wstydem. Ukryłam twarz w dłoniach, a na policzkach poczułam ciepłe łzy. Gdy na powrót spojrzałam w miejsce, gdzie wcześniej stał, jego już nie było. Poszedł sobie, a wraz z nim odeszła cała moja dziecinna naiwność i płynąca z niej głupota.

środa, 11 grudnia 2013

Ósmy



LAURA
******

Rozwarłam kurczowo zaciśnięte powieki. Czułam szybciutkie bicie jego serca, zduszony oddech i ciągły ruch klatki piersiowej, który wyduszał powietrze z moich płuc. Mamrotał, a kwiecistość jego języka po raz kolejny mnie zaskoczyła, nawet w takim momencie. Poruszyłam się, ignorując narastający ból pleców.
  - Nic nie rób, do licha - wydarł się. - Muszę się upewnić czy mam wszystko na swoim miejscu.
Ciężar przyciskający mnie do posadzki nieco zelżał, gdy blondas zabrał swoje dłonie z moich włosów i powoli uniósł się na łokciach. Odważyłam się spojrzeć. O nie, o nie! To naprawdę on! Wyraz jego twarzy nie wróżył nic dobrego, tak samo jak wielki guz rosnący mu na czole. Dotknął go czubkami palców, ze zdziwioną miną. Spojrzałam w dół - skórę na wystającym obojczyku miałam lekko zaczerwienioną. Bolało, ale tylko trochę.
   - Daj rękę - powiedział głucho, wyciągając dłoń.
Rzuciłam szybkie spojrzenie w stronę Sabine i zauważyłam tylko... jej brak. Stękając głośno, dźwignęłam się w górę bez jego pomocy. Otrzepałam nieistniejący brud ze spodni i dumnie się wyprostowałam, by... stanąć z nim twarzą w twarz.
Tylko jakaś ukryta siła opanowania sprawiła, że powstrzymałam się od szaleństw i nie objęłam go wtedy, bo wyglądał tak... gniewnie. Zachłysnęłam się powietrzem, gdy nagle nachylił się, chwytając mój łokieć i... już rozchyliłam usta w oczekiwaniu...
  - Następnym razem... zejdź mi łaskawie z drogi - warknął, jego gorący oddech wzburzył mi grzywkę... i krew. Odszedł, a ja wciąż czułam pieczenie w miejscu gdzie zacisnął palce, by ochronić moją głowę, gdy na mnie wpadał.
Odruchowo, jak sądzę...


ANDREAS
******

Znalazłem ich w pomieszczeniu ze sprzętem. Chichotali. 
  - Dostał po mordzie! - Richard nie mógł ukryć rozbawienia w swoim zdziwionym głosie. Miałem ochotę na zrobienie mu jakiejś krzywdy, najlepiej dotkliwej i jak najbardziej rozległej w skutkach.
   - Dobrze się bawicie? - warknąłem, podchodząc do największej sztangi.
Spojrzeli na mnie, później znów na siebie i ryknęli niekontrolowanym śmiechem, który odbił się echem od ścian rozległego pomieszczenia. Pohamowałem odruch zatkania uszu i odwróciłem się od nich. Idioci, wszędzie idioci!
  - Ależ funduje nam ubaw ta mała myszka - Wanki piał z uciechy, waląc pięścią w kolano. - Będzie z nią jazda w Norwegii, już ja wam to obiecuję!
Chodziło mu o Laurę i wiedziałem, że nie da sobie spokoju z nabijaniem się z niewinnej dziewczyny. Ja sam miałem ochotę czynić znak krzyża za każdym razem, gdy tylko o niej pomyślałem. Za dużo czasu spędzałem ostatnio z Polakami i robiłem się jakiś religijny. A może to nie to? Ona wywoływała we mnie poczucie winy już samym swoim widokiem... i kilka innych uczuć, takich jak chęć ciągnięcia ja za włosy, czy coś takiego. Chyba zaczynałem cofać się w rozwoju...
  - Ona ma imię - warknąłem cicho, dokładając obciążniki z obu stron i sprawdzając ciężar. Mięśnie i ścięgna zaprotestowały, zacisnąłem zęby, czując jak krew napłynęła mi do twarzy. Mogłem tyle podnieść. Musiałem zająć czymś ręce i rozemocjonowaną głowę. Doskonale słyszałem cmokanie Richarda dochodzące zza moich pleców.
  - Andi, nie obrażaj się. To były tylko takie żarty.
Miałem daleko gdzieś ich zabawy. Konkurs! Musiałem myśleć o skokach i Pucharze Świata. To było moje przeznaczenie i moja największa pasja, a nie jakieś żałosne podrywanie smutnych panienek. Kim ona w ogóle była bym to ja miał się nią przejmować? Ochroniłem jej średnio atrakcyjny tyłek zeszłej nocy i  to by było na tyle. Nie mnie zbawiać świat. Dość!
Głośny syk opuścił moje usta, gdy mimo oporu ciała przyjąłem sztangę na klatkę piersiową. Zadrżały mi kolana. Wank wstał, asekuracyjnie wyciągając w moją stronę swoje długaśne ramiona. 
- Odwal się - sapnąłem, balansując na chwiejnych nogach. Mogłem sam to zrobić, do jasnej cholery! 
- Daj spokój, młody. Zrobisz sobie krzywdę - odezwał się, patrząc niepewnie.
Metalowy pręt zaczynał mnie pokonywać, ale nie mogłem mu ulec. Musiałem odzyskać kontrolę nad wszystkim, również nad swoim niewdzięcznym ciałem, które od kilku dni zaczęło żyć własnym, osobnym życiem. Nie ma pojęcia w którym momencie zacząłem przeraźliwie krzyczeć. Palce zaciśnięte na gryfie piekły niemiłosiernie, oblał je zimny pot. Zagryzłem zęby z wysiłku. Wydawało mi się, że straciłem czucie w ramionach, ale nic takiego nie miało miejsca - po kilku dramatycznych sekundach trzymałem ciężar wysoko nad swoją głową. Zrobiłem to! Wciąż mogłem nad sobą zapanować. Pomimo lekkiego zamroczenia ulga zalała mnie ciężką falą, natychmiast przyszło pełne rozluźnienie i...
  - Łap go! - wrzasnął Richard i były to ostatnie słowa, które usłyszałem, zanim zwalił mi się na głowę cały świat.

LAURA
*****

Minęło już trochę czasu odkąd opuściłam toaletę, więc ślady po łzach zdążyły zniknąć. Wciąż nieznacznie podciągałam nosem, który musiał prezentować się jeszcze mniej uroczo, niż zazwyczaj. Gdzie była ta Sabine, gdy tak bardzo jej potrzebowałam? Oczywiście, wymieniała płyny z Wankiem, co było bardziej niż pewne. Krzywiłam się na samą myśl o nich... razem... w jakimś ciemnym miejscu... 
  - Okropność - wzdrygnęłam się, odruchowo kręcąc głową, by odegnać od siebie tak głupie myśli.
Moją uwagę przyciągnęło jakieś zamieszanie na końcu korytarza -  ludzie wybiegali z sąsiednich sal i zbierali się przed rozsuwanymi drzwiami, które prowadziły do jakiegoś dużego pomieszczenia. Ktoś głośno wołał trenera. Przez tłum przedarł się jeden z młodszych skoczków, chyba miał na imię Karl, więc czym prędzej do niego podbiegłam.
  - Coś się stało? - spytałam, nagle dziwnie przejęta.
Spojrzał tak jakby wcale mnie nie widział i chciał mnie wyminąć, ale po chwili odwrócił głowę i jego usta opuściło jedno słowo:
  - Andi...
Nie pamiętam jakim sposobem dostałam się do środka, pokonując korek, który utworzyli sportowcy gromadzący się przed drzwiami. Stałam tam i oczom własnym nie wierzyłam - Andreas musiał stracić przytomność lub niefortunnie upaść. Gdy podeszłam bliżej, trener właśnie pomagał mu usiąść na skórzanej ławie. Wszyscy, łącznie z kolegami z drużyny, mieli zmartwione miny. Odważyłam się spojrzeć na samego poszkodowanego - niestety, jego widok nie był zachwycający, bowiem nad prawym okiem rósł mu właśnie pokaźnych rozmiarów guz, idealnie pasujący do tego, którego nabił sobie wpadając na mnie chwilę wcześniej. Głos trenera Schustera niósł się po pomieszczeniu, nakazując zachowanie spokoju i zakończenie zbiegowiska - Andi czuł się dobrze.
Blondas wcale nie wyglądał na osobę, która ma się świetnie, ale autorytet trenera był niezachwiany - po chwili większość osób się ulotniła. Ja zostałam, i to był błąd.
  - Porozmawiamy sobie - rzekł trener, kiwając na mnie palcem.
Uniosłam brwi, bo jego mina nie wróżyła nic dobrego. Wychodząc za nim, rzuciłam Andreasowi pytające spojrzenie, ale nie raczył nawet zauważyć mojej obecności. Siedział, otoczony kolegami, którzy raz po raz klepali go po plecach.
  - Ale będzie ubaw! - ryknął Severin. - Wyobrażasz sobie ten wybuch w mediach, gdy pokażesz się z tak malowniczo obitą mordą?
Dalsza część umknęła mi, gdy wyszłam za drzwi, które automatycznie się za mną zamknęły. Nagle korytarz wydał mi się zimny i mroczny, a odgłos kroków trenera idącego przede mną złowieszczy. Czego mógł chcieć właśnie ode mnie?
  - Nie musisz siadać - poinformował, gdy chciałam odsunąć jedno z krzeseł stojących przy biurku w jego gabinecie. Zastygłam w miejscu z niepewną miną. - To zajmie tylko chwileczkę - dodał.
Wyprostowałam się, próbując wyglądać na mniej rozdygotaną, niż byłam w rzeczywistości.
  - Mamy sezon olimpijski, chyba o tym wiesz - zaczął, a ja szybko pokiwałam głową. Moja mina musiała być komiczna. - Mam w związku z Andreasem pewne plany, duże plany. Wiem, że jest młody i dla kogoś takiego jak ty (nie spodobało mi się to określenie w jego ustach) niebywale atrakcyjny, ale muszę cię prosić żebyś dała mu spokój!
Pomimo zakazu odsunęłam sobie krzesło i klepnęłam na nie ciężko, bo lada chwila mogłam runąć jak długa. Co on właśnie powiedział?
  - Chłopak rośnie nam na mistrza, sam mam w tym swój nieoceniony udział i nie mogę pozwolić, by nastąpiło jakiekolwiek rozkojarzenie w jego młodym umyśle - kontynuował ożywiony wywód, a ja patrzyłam na niego, jakby przemawiał do mnie pradawnym dialektem i jedyne na co było mnie stać, to bezradne otwieranie i zamykanie ust. Co?
  - Nie mam pojęcia o czym pan mówi - wychrypiałam w końcu, spuszczając wzrok.
Minęła dłuższa chwila zanim odezwał się ponownie. Podszedł do mnie, siadając na krawędzi biurka. Widziałam jego sportowy but dyndający nad podłogą.
  - Byłem kiedyś w waszym wieku, więc wiem co się wtedy wyprawia - oznajmił głosem bardziej cichym i spokojnym, niż wcześniej. - Nie życzę sobie żadnych ekscesów w mojej drużynie i jeśli jeszcze raz dojdą mnie słuchy, że mieszasz w głowie Andreasowi, to obiecuję, że zwolnię cię natychmiast i wrócisz do domu. Rozumiesz mnie?
Pokiwałam głową, na co zmienił się wyraz jego twarzy - szeroko się uśmiechnął i wrócił poczciwy, miły trener. Nie mogłam oddychać. Co się właśnie stało? Ja? Do domu? Ekscesy?
  - Skoro tak szybko doszliśmy do porozumienia, pędź się ogarnąć, bo za chwilę wyruszamy na lotnisko. Nie będziemy się wracać, to przynosi pecha - mrugnął mi okiem i po prostu wyszedł, zostawiając mnie samą, bliską omdlenia.
  - Co do licha? - warknęłam do siebie, zaciskając dłonie w pięści.

środa, 4 grudnia 2013

Siódmy



LAURA
******



Poranek był ciężki. 
Nie z powodu pogody - lubiłam taką śnieżną, pochmurną aurę, gdy powieki same się zamykają i żal wyścibić choćby czubek nosa spod nagrzanej kołdry. Zawierucha szalejąca za oknem miała w sobie coś przygnębiającego, zapowiedź nadchodzącej nostalgii. Pasowała do smutku przepełniającego moje ciało aż do kości. Pasowała do mnie.
   Kiedyś, jeszcze w pierwszych dniach pobytu u Sabine, wyobrażałam sobie, że oto wreszcie nadeszła konkretna zmiana w moim życiu. Kompletna, odurzająca radością i nagłym przypływem szczęścia zmiana. Znowu się pomyliłam.
   Owszem, zmieniło się, i to wiele - nie musiałam już mieszkać w obskurnym, biednym ośrodku, z którego i tak oddelegowano mnie na bruk. Tą część życia (czyli jedyną, którą, jak na ironię, bardzo dobrze zapamiętałam) wolałabym pominąć i nie zagłębiać się we wspomnienia. Obraz sierocińca i dobrodusznych pań zajmujących się porzuconymi, niczyimi dziećmi był w świadomości przeciętnych ludzi mocno podkolorowany.  Dreszcz przebiegał mnie na samą myśl o odgłosie cienkiego, skórzanego paska opadającego z wielką szybkością na dziecięce, delikatne ciało. Nie, tych wspomnień zdecydowanie wolałabym się pozbyć...
   Byłam wdzięczna, tak bardzo wdzięczna Sabine, że tamtego jesiennego dnia znalazła się na dachu budynku i odwróciła bieg mojego marnego żywota, który niechybnie zbliżał się ku końcowi. Gdyby nie ona, byłabym martwa.
   - Laura, rusz łaskawie swój pański tyłek, za pół godziny wyjeżdżamy! - donośny, piskliwy głos dobiegający z parteru sprawił, że aż podskoczyłam, wyrwana z rozmyślań, a skotłowana kołdra wylądowała na zimnej podłodze.
   Czasami, w chwilach takich jak ta, zmieniałam zdanie. Martwa to znaczy też i głucha, prawda?

***

Starałam się, i to bardzo. Wyprostowałam nawet włosy, które po nocy przybrały jakże uroczą formę bocianiego gniazda. Potraktowałam je rozgrzaną do czerwoności prostownicą, aż spłynęły gładką falą na plecy i przez chwilę przeczesywałam palcami, bo były takie piękne - długie i jedwabiste. Później z wielkim żalem zebrałam je w coś, co przypominało koński ogon i wybiegłam z łazienki.
Sypialnia sprawiała wrażenie przestronnego magazynu, w którym przechowuje się ubrania, a nie pokoju przeznaczonego do... przynajmniej do funkcjonowania. Całą podłogę pokrywały sterty koszulek, wąskich spodni i skarpetek (nie wszystkie grzeszyły świeżością), a łóżko wcale nie miało się lepiej.
Spojrzałam na zegarek, jednocześnie pokrywając rzęsy czarnym tuszem. Cholera, zostało mi pięć minut! Chwyciłam torebkę, podmalowałam drugie oko (w przypływie nieobcego mi 'geniuszu' mogłabym o tym zapomnieć) i szybko zbiegłam na dół, pozostawiając pokój samemu sobie.
- Wrócę, to posprzątam - mruknęłam, usprawiedliwiając się przed samą sobą i pokonując po dwa stopnie naraz. - Kiedy wrócę? Jak wrócę, o!

***

   - Możesz mi zdradzić - spytała Sabine, lawirując między samochodami i pieszymi na najbardziej ruchliwej ulicy miasta - dlaczego akurat dziś postanowiłaś zastrajkować i obrazić się na kosmetyki?
   Zmarszczyłam brwi, bardzo gniewnie. Co do licha? Tkwiłyśmy w aucie już od kilkunastu minut, a tylne siedzenie było w pełni załadowane drogim sprzętem i torbami podróżnymi. Do Norwegii odlatywałyśmy dopiero po południu, ale trener Schuster chciał nas widzieć wcześniej.
   - Przecież się umalowałam, tak jak kazałaś!  - broniłam się, patrząc na nią, gdy o mały włos nie potrąciła rowerzysty. Dobrze, że miał kask!
   - Wodą? - parsknęła, doskonale stylizując ten dźwięk na nagły atak kaszlu.
   Zacisnęłam zęby. Znowu się zaczynało to narodowe święto pastwienia się nad biedną, niedorobioną Laurą, która nawet nie wie jak się malować, by dało to jakikolwiek efekt. No cóż, właściwie, to chyba miała rację. Uniosłam oczy w górę i nerwowo pomachałam dłońmi przed twarzą - przypomniałam sobie przebieg ostatniej nocy. Wielki, niechciany rumieniec wykwitł mi na policzkach. Nie chciał cię pocałować, wcale nie!
   - Nie przeginaj, bardzo cię o to proszę - wymamrotałam, usiłując ukryć się przed jej bacznym spojrzeniem.
   Odrywała wzrok od jezdni i szarpała moje ramię, próbując dojrzeć twarz.
   - Ty się rumienisz! - pisnęła, gdy udało jej się pokonać mój opór i na chwilkę odsłoniłam spłonione policzki. - Wstydzisz się, kochanie?
   Ton jej głosu uległ zmianie - już nie była uprzejmie zainteresowana, a cholernie ciekawa i wiedziałam, że za żadne skarby świata nie da mi spokoju, dopóki nie dotrze do źródła mojego zawstydzenia.
   - Nie, nie rumienię się. To tylko twarz mi płonie! - głos mi się łamał, więc usiłowałam przybrać jak najbardziej sarkastyczny sposób mówienia. Nic z tego.
   - Pomyślmy. - Wiedziałam, że mi nie odpuści. Po prostu wiedziałam. - Gdy zwiałaś jak wczesny uczeń podstawówki, nikt cię nie szukał. Były po temu dwa powody - chłopcy (uniosłam głowę, nagle zainteresowana miękkością w jej głosie, gdy mówiła 'chłopcy') mnie powstrzymali. Chciałam za tobą biec, wierz mi na słowo - ogłosiła z przesadną szczerością, kładąc dłoń na sercu - ale powiedzieli, że tylko marudzisz i zaraz wrócisz.
   Gdy tak mówiła, to prawie zaczynałam jej wierzyć. Niecierpliwie czekałam na dalszy ciąg.
    - Nie miałam zamiaru wracać - mruknęłam.
   - I tak też uczyniłaś, złociutka - stwierdziła. - Wanki (byłam bliska torsji słysząc tą charakterystyczną nutę, gdy o nim wspomniała) zaprosił mnie do samochodu, bo było dosyć zimno... no i... no i... - spojrzała na mnie, jakbym naprawdę była jakimś przedszkolaczkiem, a ona zastanawiałaby się jak zgrabnie nakreślić mi szaloną orgię.
   - Wtedy bzykaliście sobie jak te pszczółki - wypaliłam gniewnie, bo chciałam by przeskoczyła dalej w swojej opowieści, a wcale nie byłam ciekawa co też wyprawiali w samochodzie, całkiem sami, bo to było oczywiste.
   Zmarszczyła nos w reakcji na moje słowa.
   - Gdybym cię nie znała, to pomyślałabym, że wychowywałaś się w lesie - stwierdziła z niesmakiem. - Pomijając twoją kompletną niewiedzę w dziedzinie stosunków damsko-męskich, chciałabym powiedzieć, że wtedy miło spędziliśmy czas, oddaliwszy się nieco od reszty...
   Słuchałam jej tak, by nie pominąć ani jednego słowa.
   - Ale najpierw powiedziałaś temu... to znaczy Andreasowi żeby pojechał mnie szukać - wtrąciłam.
   Pokiwała głową, lecz za chwilę obróciła się do mnie gwałtownie, a samochodem szarpnęło na ostrym zakręcie.
   - Że co?!
   Uspokoiłam walące serce - o mało co nie wjechała do rowu! Kto tej kobiecie wystawił prawo jazdy? Jej egzaminator musiał być chyba głuchy, ślepy i w dodatku sparaliżowany...
   - Kazałaś Andreasowi mnie szukać, przecież tak właśnie było - powtórzyłam z naciskiem, powoli i wyraźnie jak malutkiemu dziecku, a w tym samym momencie ona zapiszczała - Pojechał po ciebie?!
   Czegoś tu nie rozumiałam. Skoro on powiedział, że to Sabine go zmusiła, a ona sama wydawała się być całkowicie zdziwiona tym faktem, to musiało chyba oznaczać, że...
    - Oszalał!
   Przyznałam jej rację w myślach. Pokiwałam nawet głową, niedowierzająco. Jeszcze to do mnie nie dotarło, ale już wiedziałam, że musiało być jakieś racjonalne wytłumaczenie całego nieporozumienia, zupełnie inne niż to, które nawiedziło mój skołowany umysł - obchodziłam go jednak!


***

    Nie wyobrażałam sobie absolutnie nic, gdy wreszcie dotarłyśmy na miejsce. Wyłączyłam ten głupi, babski wewnętrzny głos, który pojawił się w mojej głowie całkiem niedawno - wcześniej skupiałam się na rzeczach poważniejszych niż chudzi, wysocy blondyni o niewinnych oczkach, a diabelskim charakterze. Głównie na wypłakiwaniu sobie oczu i planowaniu samobójstwa, ale kto wie co w tej sytuacji byłoby lepsze.
   Dosyć! Stop, Laura, hamuj.
  Sabine przepuściła mnie w drzwiach, a temperatura jaka panowała we wnętrzu budynku była o jakieś trzydzieści pięć stopni wyższa niż na zewnątrz. Ostygłe policzki znów zaczęły palić, i doskonale wiedziałam, że napływające ciepło było winne tylko w połowie.
   Gdzie on jest?
 Powiodłam ciekawskim wzrokiem po mijanych pomieszczeniach ale w żadnym go nie było. Przeszklone drzwi różnych sal, w tym także treningowych, ukazały mi jedynie rozciągających się, młodszych lub starszych, chłopców. Westchnęłam cicho.
   Ogarnij się, głupia!
   Zrzuciłam ciężką kurtkę, a spora ilość śniegu opadła z kaptura na podłogę - wyglądało to tak, jakby ktoś wcześniej wepchnął mi tam kilka śnieżek. Spiorunowałam wzrokiem dumnie wyprostowaną Sabine, która z wdziękiem wieszała swój wełniany płaszczyk.
   - Pomyślałam, że przyda ci się nieco... ochłody - odparła, sugestywnie poruszając brwiami.
  Nie skomentowałam tego. Rzuciłam swoje okrycie niedbale na sam czubek metalowego stojaka i zrezygnowana podreptałam za nią. Irytował mnie ten donośny odgłos, który wydawały jej obcasy w kontakcie z posadzką.
  Grrrr! Perfekcyjna pani... aparatu!
   Zanim zdążyłam zrozumieć co stało się później, musiała minąć chwila.
  Nagle zza ściany wypadł jakiś duży, rozmazany kształt. To coś... biegło. Szybko biegło. To coś okazało się... Wankiem! Sabine uśmiechnęła się czule, myśląc, że galopuje tak, by porwać ją w ramiona, ale całkowicie zrzedła jej mina, gdy ten olbrzym minął nas z piskiem godnym małej dziewczynki i pognał dalej.
   Spojrzałyśmy na siebie i po ledwie kilku sekundach obok śmignął ktoś o mniejszych gabarytach, a rozmazany kontur jego głowy był ciemny i mówił mi, że to...
   - Richard? - zawołałam zdziwiona, ale mogłam jedynie podziwiać jego plecy, gdy także nas wyminął, drąc się przeraźliwie: - Powiedz jej, idioto! Powiedz!
   Patrzyłam jeszcze przez chwilę, całkowicie zdezorientowana w miejsce, w którym zniknęli za ścianą, a później obróciłam się z powrotem i chciałam powiedzieć coś do Sabine...
  - Cholera! - gniewny głos potoczył się po korytarzu, ale utonął w moim zaskoczonym pisku.
   Uderzenie było tak mocne, że bezwładnie poleciałam na plecy, czując na sobie ogromny ciężar. Zanim zdążyłam rąbnąć potylicą o kamienną posadzkę, ktoś wepchnął mi palce we włosy i podciągnął moją głowę lekko w górę. Pod obojczykiem poczułam palący ból, jakby uderzono mnie czymś twardym. Upadek wydusił z płuc całe powietrze, więc gwałtownie chciałam je wciągnąć, ale faktem było, że nie mogłam, bo... on na mnie leżał.
   - Mój łeb! - zajęczał, a brzmienie jego zbolałego głosu wibrowało mi gdzieś w okolicach mostka.

sobota, 30 listopada 2013

Szósty


LAURA
*****
  Wciąż jeszcze rozcierałam bolące czoło, gdy samochód mknął śliską szosą, a pobliska ściana drzew zlewała się w jedną rozmazaną plamę pod wpływem prędkości, którą rozwijał Andreas. Usiłowałam nie patrzeć na niego, gdy kierował. Zezowałam w bok, usilnie zaciskając zdrętwiałe palce na kolanach. Czułam się dziwnie... ta sytuacja była dziwna. Ja byłam dziwna! Wtulając plecy głęboko w miękki fotel chwilowo przymknęłam powieki i natychmiast zawładnęły mną wciąż jeszcze świeże wspomnienia.

*** 
   
 
  - Dziewczyno! - ryknął. - Co ty sobie myślałaś? Mogłaś umrzeć!
  Jego ton był rozpaczliwy i wcale nie widziałam powodu, dla którego aż tak się zdenerwował. Drżały mu dłonie, gdy brutalnie szarpnął za mój warkocz i całkowicie niespodziewanie przyciągnął mnie do siebie. Wciągnęłam powietrze głęboko przez nos. Nie spodziewałam się tak gwałtownej reakcji z jego strony i nie bardzo wiedziałam co zamierzał, więc całkowicie odruchowo wyprostowałam nogi, a w tym samym momencie on nachylił się w kierunku... no właśnie, chyba moich ust. Niestety, nie była to scena z filmu, więc nasze wargi nie zetknęły się widowiskowo i nie zatonęliśmy w gorącym pocałunku. Poczułam ostry, przeszywający ból, gdy moje czoło wstąpiło na kurs kolizyjny z jego czołem. Miał mocne kości, nie na darmo żywili ich takimi specjałami.   
   - Aua!  
  Opadłam z powrotem na siedzenie. Upokorzenie zalało mnie od środka wielką czerwoną falą, która wyraźnie odbiła się rumieńcem na mojej twarzy i uczuciem gorąca, choć przecież wokół nas panował siarczysty mróz. Nie miałam odwagi, by na niego spojrzeć. Serce biło mi jak oszalałe, czułam je w gardle, a dzikie pulsowanie odezwało się też w innych partiach mojego ciała, co sprawiło, że jeszcze bardziej się zawstydziłam. Głupia, głupia, głupia dziewczyno!
  Usłyszałam szybkie kroki, śnieg trzeszczał mu pod butami. Znów się spięłam, ale niepotrzebnie. Za moimi plecami rozległ się głośny trzask, poczułam podmuch zimnego powietrza, a po chwili silnik auta powrócił do życia. Wciągnęłam nogi do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Cisza była nieznośna.
   Przeraził mnie ogrom moich uczuć - to było coś, co targało mną od wewnątrz, silne 
i całkowicie nowe. Jeszcze nigdy się tak nie czułam. Nigdy! Chciałam jednocześnie krzyczeć z radości i płakać z bólu. Byłam brzydka i piękna w tym samym ciele. Stawałam się całkowicie innym człowiekiem.
  Oddał mi kurtkę. Włożyłam ją pośpiesznie, dbając, by jak najszczelniej się okryć, choć wcześniejsza sytuacja wciąż skutecznie regulowała szybki przepływ krwi w moim ciele i było mi zwyczajnie gorąco.
  Nie odzywaliśmy się ani słowem, a ja nawet bałam się głośniej oddychać. Jego postać skupiona na jeździe miała w sobie coś takiego, że wolałam siedzieć cichutko jak mysz pod miotłą. Nie mogłam jednak tak długo wytrzymać w całkowitej niepewności, chciałam dowiedzieć się jakim sposobem mnie znalazł... i dlaczego to właśnie on szukał, a nie Sabine.
   - Przepraszam, że przeszkodziłam wam w tej całej zabawie samochodami.
  Głos mi zadrżał, co spotęgowało jeszcze bardziej moje zażenowanie całą sytuacją, ale  poczułam nagłą potrzebę wyjaśnień. Chciałam się usprawiedliwić... 
   Nie odpowiedział od razu. Chwilę zajęło mu sformułowanie odpowiedzi - albo tyle się zastanawiał, albo mnie ignorował, a ja w tym czasie nerwowo wbijałam paznokcie we wnętrza dłoni.
   - To nie twoja wina - zaczął.
 Odważyłam się podnieść wzrok i nasze oczy spotkały się przez chwilę, gdy rzucił mi szybkie spojrzenie, po czym znów skupił się na jezdni.
   - Miejmy tylko nadzieję, że nie wpadniemy na gliny... Nie odebrałem jeszcze prawka, a nie uśmiecha mi się wywołanie kolejnej afery - mamrotał cicho, jakby sam do siebie, choć przecież był świadomy tego, że siedzę obok.
   - Dziękuję - wyjąkałam, bo tylko na tyle było mnie stać.
  Jego odpowiedz zabolała mnie bardziej, niż bym sobie tego życzyła.
   - Nie dziękuj. Nie zrobiłem tego dla ciebie.
   Gdybym była dawną wersją samej siebie, to chyba wybuchnęłabym niekontrolowanym płaczem. Ale nie... Tym razem moja metamorfoza stała się faktem. Dlaczego miałam być zawsze tą cichą, uległą? Zagryzłam zęby, zmrużyłam gniewnie oczy.
   - Sabine cię po mnie wysłała, prawda? - zapytałam.
  - Dokładnie tak - stwierdził, niedbale wzruszając ramionami. - Chyba nie sądzisz, że z własnej woli pojechałbym cię szukać...
  Jego beztroski ton był tak lekki, że aż mdlący.
   - Przecież nie musiałeś jej słuchać - stwierdziłam zgryźliwie, odwracając głowę do szyby.
  Musiałam przytrzymać się brzegów fotela, bo nieźle szarpnęło mną do przodu, gdy samochód wpadł w lekki poślizg i gwałtownie zahamował.
   - Przestań! - sapnął, świdrując mnie wzrokiem.
  Ta sytuacja stawała się coraz bardziej absurdalna. Nic nie rozumiałam, zupełnie nic.
   - Przestać? A co ja takiego robię?
   Podniosłam głos, całkowicie niespodziewanie. Nie lubiłam krzyczeć na ludzi, ale on powoli doprowadzał mnie do szału, a gdy uświadomiłam sobie jak głupio się zachowywałam tej nocy, zrobiło mi się jeszcze bardziej wstyd. Jakby to w ogóle było możliwe.
   - Zachowujesz się jakbyś miała pięć lat, oto co robisz! 
   Zaniemówiłam na chwilę - co on bredzi? Ze wszystkich strategii obronnych, jak na złość, wybrałam tą najbardziej dziecinną, co doskonale podkreśliło jego wcześniejsze słowa.
   - Nie odzywaj się do mnie - warknęłam, gwałtownie się odwracając i wlepiłam wzrok w ciemność za szybą.
   - Dobra - wydarł się, wyskakując na zewnątrz i trzaskając drzwiami.
  Siedziałam tam jeszcze przez jakiś czas, a to całe zajście wciąż było dla mnie niezrozumiałe. O co mu chodziło? 
   Zerwałam się i także wysiadłam z auta. Andreas stał, opierając się lekko o maskę i... znów mamrotał coś pod nosem. Chyba miał taki zwyczaj. Sytuacja była tak dziwaczna i nierealna, a on wyglądał przy tym tak komicznie, że o mało nie parsknęłam śmiechem! Ta gniewna, buntownicza mina... zaciśnięte pięści... 
   Miałam wrażenie, że działo się coś, czego nie byłam do końca świadoma, a całe to zajście było jedynie wierzchołkiem góry lodowej.   
   - No i co się tak cieszysz? - spytał, przewiercając mnie na wylot rozwścieczonym wzrokiem. - Myślisz, że możesz sobie, ot tak, ganiać po lesie, a później ja mam za tobą jeździć, bo nie mam nic lepszego do roboty? Co? 
  Oddychał szybko. Nie rozumiałam jego wzburzenia. Przecież...
   - Rano mam zebranie, a po południu wylatujemy do Norwegii! Powinniśmy już dawno być w łóżku... - ugryzł się w język i przeczesał dłonią włosy. - To znaczy... w łóżkach!  
   - Nikt ci nie kazał za mną jechać! - wyrwało mi się, zanim zdążyłam powściągnąć swój niewyparzony język. - Nie musiałeś słuchać Sabine.
  Cisza trwała drobną chwilkę. Spuściłam wzrok.
   - Bo... bo... - usłyszałam tylko, więc spojrzałam na niego zaczepnie.
  Andreas Wellinger zawsze wyglądał nienagannie, nawet tuż po przebudzeniu - nie mogłam tego potwierdzić z własnego doświadczenia, ale takie chodziły słuchy, więc tego się trzymałam, a co więcej - mogłam dodać, że jak dla mnie, najlepiej prezentował się, gdy... brakowało mu słów. 
  Obserwowałam go z pod uniesionych brwi i czułam przypływ triumfalnej radości, bo zdołałam sprawić, że zaniemówił. Otwierał i zamykał usta, a jego prawa dłoń, wcześniej wycelowana we mnie, opadła powoli wzdłuż ciała. Zacisnął pięść. Mentalnie wyszczerzyłam zęby, patrząc jak w świetle pobliskiej latarni drgał ten charakterystyczny mięsień w jego szczęce. 
   Pomyłka - Andreas był najbardziej atrakcyjny, gdy rozsadzała go nieokiełznana złość, pomijając fakt, że wyglądem nie przypominał rozwścieczonego niedźwiedzia, a raczej... wkurzonego kociaka. Strasznie mnie ucieszyło to porównanie - nie miałabym też nic przeciwko temu, by niespodziewanie zaczął się łasić. Niestety, miał całkowicie inne plany.
   Nie powiedział już nic, a i ja nie zdążyłam nawet zaprotestować, gdy w ciągu kilku sekund rzucił mi wyzywające spojrzenie, po czym wsiadł za kierownicę i z piskiem opon... po prostu odjechał.
   Patrzyłam, jak w dali malały tylne światła samochodu, słyszałam milknący pomruk silnika i w tamtym momencie jeszcze nie całkiem dotarło do mnie to, co się właśnie wydarzyło. Omiotłam wzrokiem okolicę - ciemno, zimno i pełno śniegu. Znowu to samo! Niezbyt zachwycająco, jeśliby mnie ktoś pytał.
   Zrobiłam dwa małe, niepewne kroki w przód. Coś trzasnęło w głębi lasu, a mnie zadrżała dolna warga. Odruchowo zaczęłam w myślach odmawiać jakiś rodzaj modlitwy, choć na co dzień nie byłam osobą głęboko wierzącą. 
  Cokolwiek kryło się między drzewami, miało mnie jak na widelcu - do najbliższych zabudowań prowadziła kręta droga ciągnąca się przez ładne parę kilometrów. Szłam z zamkniętymi oczami, wyciągając dygoczące dłonie przed siebie.  
   - Nie wierzę... - szepnęłam w ciemność. - Nie wierzę, że mnie tu zostawił.  
  Jęknęłam cicho, gdy moja wybujała fantazja podsunęła mi szereg makabrycznych obrazków - ciało młodej dziewczyny rozszarpanej przez wilki, ataku UFO i odcisków Yeti na śniegu. Oddech rwał mi się przez mróz i emocje - ta noc nie była jedną z najlepszych w moim życiu - a później dobiegł mnie tak bardzo upragniony odgłos cofającego auta.
  Zapiszczały hamulce, drzwi od strony pasażera stanęły otworem. Najszybciej jak mogłam wpakowałam się do środka i z całych sił próbowałam zachować powagę - żeby się widowiskowo nie rozbeczeć z ulgi, albo mu nie przywalić, tak dla własnej przyjemności...

 ***
 
  Otworzyłam oczy, nagle i szeroko. Silnik zgasł, a za szybą dojrzałam dobrze mi znaną okolicę, choć w tamtym momencie każdy najmniejszy fragment schodów i chodnika pokrywała gruba warstwa świeżego puchu. W pomarańczowym świetle latarni przelatywały duże płatki śniegu, widoczność pogarszała się z każdą minutą. Zerknęłam na zegarek - dochodziła pierwsza w nocy. 
  Odwlekałam moment pożegnania, choć milczenie Andreasa zdawało się być dosyć sugestywne i prawdopodobnie chciał się mnie jak najszybciej pozbyć. Telefon ciążył mi w kieszeni, bezużyteczny, bo całkowicie rozładowany. Co z Sabine? Martwiła się?
   Położyłam dłoń na klamce... Ostatni raz wciągnęłam głęboko powietrze przesycone jego zapachem i otworzyłam drzwi, a ciepłe wnętrze natychmiast zapełniło się mnóstwem śnieżnych płatków. Jak na zwolnionym filmie powoli wydostałam się na zewnątrz, oczywiście nie bez przeszkód - wcześniej zahaczyłam czubkiem buta o chodnik i prawie się potknęłam. Gdy wreszcie odzyskałam zaburzoną równowagę i zdołałam się wyprostować, on stał tuż przede mną. Wzdrygnęłam się, bo był blisko... zbyt blisko. 
  Zrobił jeszcze krok, czubki jego butów zderzyły się z moimi, a ja automatycznie się cofnęłam. Zamrugałam szybko, całkowicie zdezorientowana - przecież dopiero co siedział sobie tam w środku i...    
   - To się już nigdy więcej nie powtórzy - powiedział cicho, a jego ciepły oddech poruszył moimi włosami.   
   Nie zmierzyłam się z nim, nie podniosłam wzroku. Napięcie aż we mnie kipiało - co się więcej nie powtórzy? Moja ucieczka? To coś, co można było uznać za próbę pocałunku? Co? Chciałam zapytać, naprawdę chciałam! Zabrakło mi odwagi, by stanąć z nim twarzą w twarz, a może bałam się tego, co mogłabym usłyszeć?
   - Oczywiście, masz rację - szepnęłam tylko i szybko zwiałam do domu.

ANDREAS
*****


   Rankiem dotarłem na zebranie całkowicie zaspany, zły i rozkojarzony. Ignorowałem docinki Severina, skinąłem mu tylko głową. Chyba się zdziwił.
   - Jesteś chory? - zawołał za mną.
   Nie miałem pojęcia o co mu biegało. Czułem się jak ścierwo, ale nie miało to nic wspólnego z moim zdrowiem fizycznym. Coś się działo w mojej głowie. Coś bardzo dziwnego...
  Znalazłem Rysia przy automacie z przekąskami. Stał odwrócony do mnie plecami, a gdy trąciłem go w ramię, podskoczył gwałtownie. Zabrałem dłoń. W tamtym momencie przyszło mi do głowy, że wyglądał jak wiewiórka broniąca swojego ostatniego orzeszka.
   - Zrywam zakład - powiedziałem głośno i wyraźnie, a mimo to Richard spojrzał na mnie jakbym był wyjątkowym okazem jakiejś mało znanej formy życia.
     - Że co proszę? - spytał, jak zwykle przeżuwając.
    Ten facet przez cały czas coś jadł - nie byłem pewien czy trener o tym wiedział. Jak można pakować w siebie takie ilości jedzenia i nie tyć?
     - Nie będę się bawił w zarywanie tej... no, Laury.
    Celowo udawałem, że nie pamiętam jej imienia. Nie mógł zauważyć, że mój puls nagle przyśpieszył, tylko na wspomnienie ostatniej nocy... Nie mogłem jej tego zrobić. Nie byłem takim człowiekiem.
   - Luzuj, młody - stwierdził, wgryzając się w batonika. - To tylko taka zabawa. Nikt ci nie każe się z nią żenić!
   - Nie o to chodzi - zawarczałem, lekko uderzając pięścią w automat.
   - A o co w takim razie?
   - O wszystko - machnąłem dłonią, choć sam dobrze nie wiedziałem o co mi chodziło.
  Richard uniósł brwi i przekrzywił głowę w bok. Dziwnie się czułem, gdy tak patrzył, marszcząc nos. Nabrałem głupiego nawyku nerwowego przeczesywania włosów palcami, co sprawiało, że od kilku dni ciągle chodziłem rozczochrany.
   - Aaandiii? - niemiłosiernie przeciągnął samogłoski.
   - No? - mruknąłem gniewnie, tym razem kopiąc automat czubkiem buta.
   - Ale ty to się w niej nie zabujałeś, prawda? - wypalił z niesłychanie poważną miną.
  Zaśmiałem się tak głośno i piskliwie, że nawet zakopany w stercie papierów trener odwrócił się w naszą stronę. Severin kiwnął mu głową.
   - Mówiłem, że jakiś dziwny jest, to mi trener nie wierzył - oburzył się, wskazując na mnie palcem, jak jakiś cholerny przedszkolak. 
  Odciągnąłem Richarda dalej, poza zasięg słuchu pozostałych. Strasznie paliły mnie policzki.
   - Co ty chrzanisz? Czemu miałbym się w niej zabujać?
  - A czemu nie? - spytał całkiem serio, jakby sam fakt zakochania się w ledwo poznanej dziewczynie był czymś najnormalniejszym pod słońcem.
  Patrzyliśmy na siebie przez jakiś czas i zdążyłem zarejestrować kilka faktów -  ja zaciskałem palce u stóp w jakimś głupim napięciu, Richard przestał jeść (to już o czymś świadczyło) a zza ściany wyłonił się długi nos Wanka, nierozerwalnie połączony z jego twarzą, której wyraz zwiastował... kłopoty.
  - Wszystko słyszałem, wy małe, plotkarskie wstręciuchy.
   Znów wsadziłem palce we włosy. Tylko nie on, na Boga! Tylko tego mi było trzeba... Richard szybko przełknął resztkę batonika i rzucił mi uradowane spojrzenie.
  - Andi zaliczył wczoraj, jest już po zakładzie - powiedział na wydechu, zanim zdążyłem go walnąć albo chociaż powstrzymać.
   Wank uniósł brwi wysoko i przez dłuższą chwilę przetrawiał tą wiadomość, a ja mało nie padłem z wrażenia, bo w tym samym momencie usłyszałem donośny stukot obcasów dochodzący z korytarza, co oznaczało, że przybyły także i nasze fotografki. Nie byłem na to gotowy. Jeszcze nie! 
   - Nic jej nie mów! - zawołałem, ale było za późno, Wank już odwracał się na pięcie, a jego mina była bardziej niż podejrzana.
   - Ale będą jaja! - ucieszył się Richard i aż zatarł ręce, a ja stałem tam zdezorientowany i nawet do głowy mi nie przychodziło, że następnego dnia czekały nas kwalifikacje i zawody. - Będziesz u niej skończony - dodał i wyleciał w ślad za Wankiem.