LAURA
*****
Wciąż jeszcze rozcierałam
bolące czoło, gdy samochód mknął śliską szosą, a pobliska
ściana drzew zlewała się w jedną rozmazaną plamę pod wpływem
prędkości, którą rozwijał Andreas. Usiłowałam nie patrzeć na
niego, gdy kierował. Zezowałam w bok, usilnie zaciskając
zdrętwiałe palce na kolanach. Czułam się dziwnie... ta sytuacja
była dziwna. Ja byłam dziwna! Wtulając plecy głęboko w miękki
fotel chwilowo przymknęłam powieki i natychmiast zawładnęły mną
wciąż jeszcze świeże wspomnienia.
***
- Dziewczyno! - ryknął. -
Co ty sobie myślałaś? Mogłaś umrzeć!
Jego ton był rozpaczliwy i
wcale nie widziałam powodu, dla którego aż tak się zdenerwował.
Drżały mu dłonie, gdy brutalnie szarpnął za mój warkocz i
całkowicie niespodziewanie przyciągnął mnie do siebie. Wciągnęłam
powietrze głęboko przez nos. Nie spodziewałam się tak gwałtownej
reakcji z jego strony i nie bardzo wiedziałam co zamierzał, więc
całkowicie odruchowo wyprostowałam nogi, a w tym samym momencie on
nachylił się w kierunku... no właśnie, chyba moich ust. Niestety,
nie była to scena z filmu, więc nasze wargi nie zetknęły się
widowiskowo i nie zatonęliśmy w gorącym pocałunku. Poczułam
ostry, przeszywający ból, gdy moje czoło wstąpiło na kurs
kolizyjny z jego czołem. Miał mocne kości, nie na darmo żywili
ich takimi specjałami.
- Aua!
Opadłam z powrotem na
siedzenie. Upokorzenie zalało mnie od środka wielką czerwoną
falą, która wyraźnie odbiła się rumieńcem na mojej twarzy i
uczuciem gorąca, choć przecież wokół nas panował siarczysty
mróz. Nie miałam odwagi, by na niego spojrzeć. Serce biło mi jak
oszalałe, czułam je w gardle, a dzikie pulsowanie odezwało się
też w innych partiach mojego ciała, co sprawiło, że jeszcze
bardziej się zawstydziłam. Głupia, głupia, głupia dziewczyno!
Usłyszałam szybkie kroki,
śnieg trzeszczał mu pod butami. Znów się spięłam, ale
niepotrzebnie. Za moimi plecami rozległ się głośny trzask,
poczułam podmuch zimnego powietrza, a po chwili silnik auta powrócił
do życia. Wciągnęłam nogi do środka i zamknęłam za sobą
drzwi. Cisza była nieznośna.
Przeraził mnie ogrom moich uczuć - to było coś, co targało mną od wewnątrz, silne
Przeraził mnie ogrom moich uczuć - to było coś, co targało mną od wewnątrz, silne
i
całkowicie nowe. Jeszcze nigdy się tak nie czułam. Nigdy! Chciałam
jednocześnie krzyczeć z radości i płakać z bólu. Byłam brzydka
i piękna w tym samym ciele. Stawałam się całkowicie innym
człowiekiem.
Oddał mi kurtkę. Włożyłam
ją pośpiesznie, dbając, by jak najszczelniej się okryć, choć
wcześniejsza sytuacja wciąż skutecznie regulowała szybki przepływ
krwi w moim ciele i było mi zwyczajnie gorąco.
Nie odzywaliśmy się ani
słowem, a ja nawet bałam się głośniej oddychać. Jego postać
skupiona na jeździe miała w sobie coś takiego, że wolałam
siedzieć cichutko jak mysz pod miotłą. Nie mogłam jednak tak
długo wytrzymać w całkowitej niepewności, chciałam dowiedzieć
się jakim sposobem mnie znalazł... i dlaczego to właśnie on
szukał, a nie Sabine.
- Przepraszam, że
przeszkodziłam wam w tej całej zabawie samochodami.
Głos mi zadrżał, co
spotęgowało jeszcze bardziej moje zażenowanie całą sytuacją,
ale poczułam nagłą potrzebę wyjaśnień. Chciałam się
usprawiedliwić...
Nie odpowiedział od razu.
Chwilę zajęło mu sformułowanie odpowiedzi - albo tyle się
zastanawiał, albo mnie ignorował, a ja w tym czasie nerwowo
wbijałam paznokcie we wnętrza dłoni.
- To nie twoja wina -
zaczął.
Odważyłam
się podnieść wzrok i nasze oczy spotkały się przez chwilę, gdy
rzucił mi szybkie spojrzenie, po czym znów skupił się na jezdni.
- Miejmy tylko nadzieję, że
nie wpadniemy na gliny... Nie odebrałem jeszcze prawka, a nie
uśmiecha mi się wywołanie kolejnej afery - mamrotał cicho, jakby
sam do siebie, choć przecież był świadomy tego, że siedzę obok.
- Dziękuję - wyjąkałam,
bo tylko na tyle było mnie stać.
Jego odpowiedz zabolała
mnie bardziej, niż bym sobie tego życzyła.
- Nie dziękuj. Nie zrobiłem
tego dla ciebie.
Gdybym była dawną wersją
samej siebie, to chyba wybuchnęłabym niekontrolowanym płaczem. Ale
nie... Tym razem moja metamorfoza stała się faktem. Dlaczego miałam
być zawsze tą cichą, uległą? Zagryzłam zęby, zmrużyłam
gniewnie oczy.
- Sabine cię po mnie
wysłała, prawda? - zapytałam.
- Dokładnie tak -
stwierdził, niedbale wzruszając ramionami. - Chyba nie sądzisz, że
z własnej woli pojechałbym cię szukać...
Jego beztroski ton był tak
lekki, że aż mdlący.
- Przecież nie musiałeś
jej słuchać - stwierdziłam zgryźliwie, odwracając głowę do
szyby.
Musiałam przytrzymać się
brzegów fotela, bo nieźle szarpnęło mną do przodu, gdy samochód
wpadł w lekki poślizg i gwałtownie zahamował.
- Przestań! - sapnął,
świdrując mnie wzrokiem.
Ta sytuacja stawała się
coraz bardziej absurdalna. Nic nie rozumiałam, zupełnie nic.
- Przestać? A co ja takiego
robię?
Podniosłam głos,
całkowicie niespodziewanie. Nie lubiłam krzyczeć na ludzi, ale on
powoli doprowadzał mnie do szału, a gdy uświadomiłam sobie jak
głupio się zachowywałam tej nocy, zrobiło mi się jeszcze
bardziej wstyd. Jakby to w ogóle było możliwe.
- Zachowujesz się jakbyś
miała pięć lat, oto co robisz!
Zaniemówiłam na chwilę -
co on bredzi? Ze wszystkich strategii obronnych, jak na złość,
wybrałam tą najbardziej dziecinną, co doskonale podkreśliło jego
wcześniejsze słowa.
- Nie odzywaj się do mnie -
warknęłam, gwałtownie się odwracając i wlepiłam wzrok w
ciemność za szybą.
- Dobra - wydarł się,
wyskakując na zewnątrz i trzaskając drzwiami.
Siedziałam tam jeszcze
przez jakiś czas, a to całe zajście wciąż było dla mnie
niezrozumiałe. O co mu chodziło?
Zerwałam się i także
wysiadłam z auta. Andreas stał, opierając się lekko o maskę i...
znów mamrotał coś pod nosem. Chyba miał taki zwyczaj. Sytuacja
była tak dziwaczna i nierealna, a on wyglądał przy tym tak
komicznie, że o mało nie parsknęłam śmiechem! Ta gniewna,
buntownicza mina... zaciśnięte pięści...
Miałam wrażenie, że
działo się coś, czego nie byłam do końca świadoma, a całe to
zajście było jedynie wierzchołkiem góry lodowej.
- No i co się tak cieszysz?
- spytał, przewiercając mnie na wylot rozwścieczonym wzrokiem. -
Myślisz, że możesz sobie, ot tak, ganiać po lesie, a później ja
mam za tobą jeździć, bo nie mam nic lepszego do roboty? Co?
Oddychał szybko. Nie
rozumiałam jego wzburzenia. Przecież...
- Rano mam zebranie, a po
południu wylatujemy do Norwegii! Powinniśmy już dawno być w
łóżku... - ugryzł się w język i przeczesał dłonią włosy. -
To znaczy... w łóżkach!
- Nikt ci nie kazał za mną
jechać! - wyrwało mi się, zanim zdążyłam powściągnąć swój
niewyparzony język. - Nie musiałeś słuchać Sabine.
Cisza trwała drobną
chwilkę. Spuściłam wzrok.
- Bo... bo... - usłyszałam
tylko, więc spojrzałam na niego zaczepnie.
Andreas Wellinger zawsze
wyglądał nienagannie, nawet tuż po przebudzeniu - nie mogłam tego
potwierdzić z własnego doświadczenia, ale takie chodziły słuchy,
więc tego się trzymałam, a co więcej - mogłam dodać, że jak
dla mnie, najlepiej prezentował się, gdy... brakowało mu słów.
Obserwowałam go z pod
uniesionych brwi i czułam przypływ triumfalnej radości, bo
zdołałam sprawić, że zaniemówił. Otwierał i zamykał usta, a
jego prawa dłoń, wcześniej wycelowana we mnie, opadła powoli
wzdłuż ciała. Zacisnął pięść. Mentalnie wyszczerzyłam zęby,
patrząc jak w świetle pobliskiej latarni drgał ten
charakterystyczny mięsień w jego szczęce.
Pomyłka - Andreas był
najbardziej atrakcyjny, gdy rozsadzała go nieokiełznana złość,
pomijając fakt, że wyglądem nie przypominał rozwścieczonego
niedźwiedzia, a raczej... wkurzonego kociaka. Strasznie mnie
ucieszyło to porównanie - nie miałabym też nic przeciwko temu, by
niespodziewanie zaczął się łasić. Niestety, miał całkowicie
inne plany.
Nie powiedział już nic, a i ja nie zdążyłam nawet zaprotestować, gdy w ciągu kilku sekund rzucił mi wyzywające spojrzenie, po czym wsiadł za kierownicę i z piskiem opon... po prostu odjechał.
Patrzyłam, jak w dali malały tylne światła samochodu, słyszałam milknący pomruk silnika i w tamtym momencie jeszcze nie całkiem dotarło do mnie to, co się właśnie wydarzyło. Omiotłam wzrokiem okolicę - ciemno, zimno i pełno śniegu. Znowu to samo! Niezbyt zachwycająco, jeśliby mnie ktoś pytał.
Zrobiłam dwa małe, niepewne kroki w przód. Coś trzasnęło w głębi lasu, a mnie zadrżała dolna warga. Odruchowo zaczęłam w myślach odmawiać jakiś rodzaj modlitwy, choć na co dzień nie byłam osobą głęboko wierzącą.
Nie powiedział już nic, a i ja nie zdążyłam nawet zaprotestować, gdy w ciągu kilku sekund rzucił mi wyzywające spojrzenie, po czym wsiadł za kierownicę i z piskiem opon... po prostu odjechał.
Patrzyłam, jak w dali malały tylne światła samochodu, słyszałam milknący pomruk silnika i w tamtym momencie jeszcze nie całkiem dotarło do mnie to, co się właśnie wydarzyło. Omiotłam wzrokiem okolicę - ciemno, zimno i pełno śniegu. Znowu to samo! Niezbyt zachwycająco, jeśliby mnie ktoś pytał.
Zrobiłam dwa małe, niepewne kroki w przód. Coś trzasnęło w głębi lasu, a mnie zadrżała dolna warga. Odruchowo zaczęłam w myślach odmawiać jakiś rodzaj modlitwy, choć na co dzień nie byłam osobą głęboko wierzącą.
Cokolwiek kryło się między
drzewami, miało mnie jak na widelcu - do najbliższych zabudowań
prowadziła kręta droga ciągnąca się przez ładne parę
kilometrów. Szłam z zamkniętymi oczami, wyciągając dygoczące
dłonie przed siebie.
- Nie wierzę... - szepnęłam
w ciemność. - Nie wierzę, że mnie tu zostawił.
Jęknęłam cicho, gdy moja
wybujała fantazja podsunęła mi szereg makabrycznych obrazków -
ciało młodej dziewczyny rozszarpanej przez wilki, ataku UFO i
odcisków Yeti na śniegu. Oddech rwał mi się przez mróz i emocje
- ta noc nie była jedną z najlepszych w moim życiu - a później
dobiegł mnie tak bardzo upragniony odgłos cofającego auta.
Zapiszczały hamulce, drzwi od strony pasażera stanęły otworem. Najszybciej jak mogłam wpakowałam się do środka i z całych sił próbowałam zachować powagę - żeby się widowiskowo nie rozbeczeć z ulgi, albo mu nie przywalić, tak dla własnej przyjemności...
Zapiszczały hamulce, drzwi od strony pasażera stanęły otworem. Najszybciej jak mogłam wpakowałam się do środka i z całych sił próbowałam zachować powagę - żeby się widowiskowo nie rozbeczeć z ulgi, albo mu nie przywalić, tak dla własnej przyjemności...
***
Otworzyłam oczy, nagle i
szeroko. Silnik zgasł, a za szybą dojrzałam dobrze mi znaną
okolicę, choć w tamtym momencie każdy najmniejszy fragment schodów
i chodnika pokrywała gruba warstwa świeżego puchu. W pomarańczowym
świetle latarni przelatywały duże płatki śniegu, widoczność
pogarszała się z każdą minutą. Zerknęłam na zegarek -
dochodziła pierwsza w nocy.
Odwlekałam moment pożegnania,
choć milczenie Andreasa zdawało się być dosyć sugestywne i
prawdopodobnie chciał się mnie jak najszybciej pozbyć. Telefon
ciążył mi w kieszeni, bezużyteczny, bo całkowicie rozładowany.
Co z Sabine? Martwiła się?
Położyłam dłoń na klamce... Ostatni raz wciągnęłam głęboko powietrze przesycone jego zapachem i otworzyłam drzwi, a ciepłe wnętrze natychmiast zapełniło się mnóstwem śnieżnych płatków. Jak na zwolnionym filmie powoli wydostałam się na zewnątrz, oczywiście nie bez przeszkód - wcześniej zahaczyłam czubkiem buta o chodnik i prawie się potknęłam. Gdy wreszcie odzyskałam zaburzoną równowagę i zdołałam się wyprostować, on stał tuż przede mną. Wzdrygnęłam się, bo był blisko... zbyt blisko.
Położyłam dłoń na klamce... Ostatni raz wciągnęłam głęboko powietrze przesycone jego zapachem i otworzyłam drzwi, a ciepłe wnętrze natychmiast zapełniło się mnóstwem śnieżnych płatków. Jak na zwolnionym filmie powoli wydostałam się na zewnątrz, oczywiście nie bez przeszkód - wcześniej zahaczyłam czubkiem buta o chodnik i prawie się potknęłam. Gdy wreszcie odzyskałam zaburzoną równowagę i zdołałam się wyprostować, on stał tuż przede mną. Wzdrygnęłam się, bo był blisko... zbyt blisko.
Zrobił jeszcze krok, czubki
jego butów zderzyły się z moimi, a ja automatycznie się cofnęłam.
Zamrugałam szybko, całkowicie zdezorientowana - przecież dopiero
co siedział sobie tam w środku i...
- To się już nigdy więcej
nie powtórzy - powiedział cicho, a jego ciepły oddech poruszył
moimi włosami.
Nie zmierzyłam się z nim, nie
podniosłam wzroku. Napięcie aż we mnie kipiało - co się więcej
nie powtórzy? Moja ucieczka? To coś, co można było uznać za
próbę pocałunku? Co? Chciałam zapytać, naprawdę chciałam!
Zabrakło mi odwagi, by stanąć z nim twarzą w twarz, a może bałam
się tego, co mogłabym usłyszeć?
- Oczywiście, masz rację -
szepnęłam tylko i szybko zwiałam do domu.
ANDREAS
*****
Rankiem dotarłem na zebranie
całkowicie zaspany, zły i rozkojarzony. Ignorowałem docinki
Severina, skinąłem mu tylko głową. Chyba się zdziwił.
- Jesteś chory? - zawołał za
mną.
Nie miałem pojęcia o co mu
biegało. Czułem się jak ścierwo, ale nie miało to nic wspólnego
z moim zdrowiem fizycznym. Coś się działo w mojej głowie. Coś
bardzo dziwnego...
Znalazłem Rysia przy automacie
z przekąskami. Stał odwrócony do mnie plecami, a gdy trąciłem go
w ramię, podskoczył gwałtownie. Zabrałem dłoń. W tamtym
momencie przyszło mi do głowy, że wyglądał jak wiewiórka
broniąca swojego ostatniego orzeszka.
- Zrywam zakład - powiedziałem
głośno i wyraźnie, a mimo to Richard spojrzał na mnie jakbym był
wyjątkowym okazem jakiejś mało znanej formy życia.
- Że co proszę? - spytał,
jak zwykle przeżuwając.
Ten facet przez cały czas coś
jadł - nie byłem pewien czy trener o tym wiedział. Jak można
pakować w siebie takie ilości jedzenia i nie tyć?
- Nie będę się bawił w
zarywanie tej... no, Laury.
Celowo udawałem, że nie
pamiętam jej imienia. Nie mógł zauważyć, że mój puls nagle
przyśpieszył, tylko na wspomnienie ostatniej nocy... Nie mogłem
jej tego zrobić. Nie byłem takim człowiekiem.
- Luzuj, młody - stwierdził,
wgryzając się w batonika. - To tylko taka zabawa. Nikt ci nie każe
się z nią żenić!
- Nie o to chodzi -
zawarczałem, lekko uderzając pięścią w automat.
- A o co w takim razie?
- O wszystko - machnąłem
dłonią, choć sam dobrze nie wiedziałem o co mi chodziło.
Richard uniósł brwi i
przekrzywił głowę w bok. Dziwnie się czułem, gdy tak patrzył,
marszcząc nos. Nabrałem głupiego nawyku nerwowego przeczesywania
włosów palcami, co sprawiało, że od kilku dni ciągle chodziłem
rozczochrany.
- Aaandiii? - niemiłosiernie
przeciągnął samogłoski.
- No? - mruknąłem gniewnie,
tym razem kopiąc automat czubkiem buta.
- Ale ty to się w niej nie
zabujałeś, prawda? - wypalił z niesłychanie poważną miną.
Zaśmiałem się tak głośno i
piskliwie, że nawet zakopany w stercie papierów trener odwrócił
się w naszą stronę. Severin kiwnął mu głową.
- Mówiłem, że jakiś dziwny
jest, to mi trener nie wierzył - oburzył się, wskazując na mnie
palcem, jak jakiś cholerny przedszkolak.
Odciągnąłem Richarda dalej,
poza zasięg słuchu pozostałych. Strasznie paliły mnie policzki.
- Co ty chrzanisz? Czemu
miałbym się w niej zabujać?
- A czemu nie? - spytał
całkiem serio, jakby sam fakt zakochania się w ledwo poznanej
dziewczynie był czymś najnormalniejszym pod słońcem.
Patrzyliśmy na siebie przez
jakiś czas i zdążyłem zarejestrować kilka faktów - ja
zaciskałem palce u stóp w jakimś głupim napięciu, Richard
przestał jeść (to już o czymś świadczyło) a zza ściany
wyłonił się długi nos Wanka, nierozerwalnie połączony z jego
twarzą, której wyraz zwiastował... kłopoty.
- Wszystko słyszałem, wy
małe, plotkarskie wstręciuchy.
Znów wsadziłem palce we
włosy. Tylko nie on, na Boga! Tylko tego mi było trzeba... Richard
szybko przełknął resztkę batonika i rzucił mi uradowane
spojrzenie.
- Andi zaliczył wczoraj, jest
już po zakładzie - powiedział na wydechu, zanim zdążyłem go
walnąć albo chociaż powstrzymać.
Wank uniósł brwi wysoko i
przez dłuższą chwilę przetrawiał tą wiadomość, a ja mało nie
padłem z wrażenia, bo w tym samym momencie usłyszałem donośny
stukot obcasów dochodzący z korytarza, co oznaczało, że przybyły
także i nasze fotografki. Nie byłem na to gotowy. Jeszcze nie!
- Nic jej nie mów! -
zawołałem, ale było za późno, Wank już odwracał się na
pięcie, a jego mina była bardziej niż podejrzana.
- Ale będą jaja! - ucieszył
się Richard i aż zatarł ręce, a ja stałem tam zdezorientowany i
nawet do głowy mi nie przychodziło, że następnego dnia czekały
nas kwalifikacje i zawody. - Będziesz u niej skończony - dodał i
wyleciał w ślad za Wankiem.