sobota, 30 listopada 2013

Szósty


LAURA
*****
  Wciąż jeszcze rozcierałam bolące czoło, gdy samochód mknął śliską szosą, a pobliska ściana drzew zlewała się w jedną rozmazaną plamę pod wpływem prędkości, którą rozwijał Andreas. Usiłowałam nie patrzeć na niego, gdy kierował. Zezowałam w bok, usilnie zaciskając zdrętwiałe palce na kolanach. Czułam się dziwnie... ta sytuacja była dziwna. Ja byłam dziwna! Wtulając plecy głęboko w miękki fotel chwilowo przymknęłam powieki i natychmiast zawładnęły mną wciąż jeszcze świeże wspomnienia.

*** 
   
 
  - Dziewczyno! - ryknął. - Co ty sobie myślałaś? Mogłaś umrzeć!
  Jego ton był rozpaczliwy i wcale nie widziałam powodu, dla którego aż tak się zdenerwował. Drżały mu dłonie, gdy brutalnie szarpnął za mój warkocz i całkowicie niespodziewanie przyciągnął mnie do siebie. Wciągnęłam powietrze głęboko przez nos. Nie spodziewałam się tak gwałtownej reakcji z jego strony i nie bardzo wiedziałam co zamierzał, więc całkowicie odruchowo wyprostowałam nogi, a w tym samym momencie on nachylił się w kierunku... no właśnie, chyba moich ust. Niestety, nie była to scena z filmu, więc nasze wargi nie zetknęły się widowiskowo i nie zatonęliśmy w gorącym pocałunku. Poczułam ostry, przeszywający ból, gdy moje czoło wstąpiło na kurs kolizyjny z jego czołem. Miał mocne kości, nie na darmo żywili ich takimi specjałami.   
   - Aua!  
  Opadłam z powrotem na siedzenie. Upokorzenie zalało mnie od środka wielką czerwoną falą, która wyraźnie odbiła się rumieńcem na mojej twarzy i uczuciem gorąca, choć przecież wokół nas panował siarczysty mróz. Nie miałam odwagi, by na niego spojrzeć. Serce biło mi jak oszalałe, czułam je w gardle, a dzikie pulsowanie odezwało się też w innych partiach mojego ciała, co sprawiło, że jeszcze bardziej się zawstydziłam. Głupia, głupia, głupia dziewczyno!
  Usłyszałam szybkie kroki, śnieg trzeszczał mu pod butami. Znów się spięłam, ale niepotrzebnie. Za moimi plecami rozległ się głośny trzask, poczułam podmuch zimnego powietrza, a po chwili silnik auta powrócił do życia. Wciągnęłam nogi do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Cisza była nieznośna.
   Przeraził mnie ogrom moich uczuć - to było coś, co targało mną od wewnątrz, silne 
i całkowicie nowe. Jeszcze nigdy się tak nie czułam. Nigdy! Chciałam jednocześnie krzyczeć z radości i płakać z bólu. Byłam brzydka i piękna w tym samym ciele. Stawałam się całkowicie innym człowiekiem.
  Oddał mi kurtkę. Włożyłam ją pośpiesznie, dbając, by jak najszczelniej się okryć, choć wcześniejsza sytuacja wciąż skutecznie regulowała szybki przepływ krwi w moim ciele i było mi zwyczajnie gorąco.
  Nie odzywaliśmy się ani słowem, a ja nawet bałam się głośniej oddychać. Jego postać skupiona na jeździe miała w sobie coś takiego, że wolałam siedzieć cichutko jak mysz pod miotłą. Nie mogłam jednak tak długo wytrzymać w całkowitej niepewności, chciałam dowiedzieć się jakim sposobem mnie znalazł... i dlaczego to właśnie on szukał, a nie Sabine.
   - Przepraszam, że przeszkodziłam wam w tej całej zabawie samochodami.
  Głos mi zadrżał, co spotęgowało jeszcze bardziej moje zażenowanie całą sytuacją, ale  poczułam nagłą potrzebę wyjaśnień. Chciałam się usprawiedliwić... 
   Nie odpowiedział od razu. Chwilę zajęło mu sformułowanie odpowiedzi - albo tyle się zastanawiał, albo mnie ignorował, a ja w tym czasie nerwowo wbijałam paznokcie we wnętrza dłoni.
   - To nie twoja wina - zaczął.
 Odważyłam się podnieść wzrok i nasze oczy spotkały się przez chwilę, gdy rzucił mi szybkie spojrzenie, po czym znów skupił się na jezdni.
   - Miejmy tylko nadzieję, że nie wpadniemy na gliny... Nie odebrałem jeszcze prawka, a nie uśmiecha mi się wywołanie kolejnej afery - mamrotał cicho, jakby sam do siebie, choć przecież był świadomy tego, że siedzę obok.
   - Dziękuję - wyjąkałam, bo tylko na tyle było mnie stać.
  Jego odpowiedz zabolała mnie bardziej, niż bym sobie tego życzyła.
   - Nie dziękuj. Nie zrobiłem tego dla ciebie.
   Gdybym była dawną wersją samej siebie, to chyba wybuchnęłabym niekontrolowanym płaczem. Ale nie... Tym razem moja metamorfoza stała się faktem. Dlaczego miałam być zawsze tą cichą, uległą? Zagryzłam zęby, zmrużyłam gniewnie oczy.
   - Sabine cię po mnie wysłała, prawda? - zapytałam.
  - Dokładnie tak - stwierdził, niedbale wzruszając ramionami. - Chyba nie sądzisz, że z własnej woli pojechałbym cię szukać...
  Jego beztroski ton był tak lekki, że aż mdlący.
   - Przecież nie musiałeś jej słuchać - stwierdziłam zgryźliwie, odwracając głowę do szyby.
  Musiałam przytrzymać się brzegów fotela, bo nieźle szarpnęło mną do przodu, gdy samochód wpadł w lekki poślizg i gwałtownie zahamował.
   - Przestań! - sapnął, świdrując mnie wzrokiem.
  Ta sytuacja stawała się coraz bardziej absurdalna. Nic nie rozumiałam, zupełnie nic.
   - Przestać? A co ja takiego robię?
   Podniosłam głos, całkowicie niespodziewanie. Nie lubiłam krzyczeć na ludzi, ale on powoli doprowadzał mnie do szału, a gdy uświadomiłam sobie jak głupio się zachowywałam tej nocy, zrobiło mi się jeszcze bardziej wstyd. Jakby to w ogóle było możliwe.
   - Zachowujesz się jakbyś miała pięć lat, oto co robisz! 
   Zaniemówiłam na chwilę - co on bredzi? Ze wszystkich strategii obronnych, jak na złość, wybrałam tą najbardziej dziecinną, co doskonale podkreśliło jego wcześniejsze słowa.
   - Nie odzywaj się do mnie - warknęłam, gwałtownie się odwracając i wlepiłam wzrok w ciemność za szybą.
   - Dobra - wydarł się, wyskakując na zewnątrz i trzaskając drzwiami.
  Siedziałam tam jeszcze przez jakiś czas, a to całe zajście wciąż było dla mnie niezrozumiałe. O co mu chodziło? 
   Zerwałam się i także wysiadłam z auta. Andreas stał, opierając się lekko o maskę i... znów mamrotał coś pod nosem. Chyba miał taki zwyczaj. Sytuacja była tak dziwaczna i nierealna, a on wyglądał przy tym tak komicznie, że o mało nie parsknęłam śmiechem! Ta gniewna, buntownicza mina... zaciśnięte pięści... 
   Miałam wrażenie, że działo się coś, czego nie byłam do końca świadoma, a całe to zajście było jedynie wierzchołkiem góry lodowej.   
   - No i co się tak cieszysz? - spytał, przewiercając mnie na wylot rozwścieczonym wzrokiem. - Myślisz, że możesz sobie, ot tak, ganiać po lesie, a później ja mam za tobą jeździć, bo nie mam nic lepszego do roboty? Co? 
  Oddychał szybko. Nie rozumiałam jego wzburzenia. Przecież...
   - Rano mam zebranie, a po południu wylatujemy do Norwegii! Powinniśmy już dawno być w łóżku... - ugryzł się w język i przeczesał dłonią włosy. - To znaczy... w łóżkach!  
   - Nikt ci nie kazał za mną jechać! - wyrwało mi się, zanim zdążyłam powściągnąć swój niewyparzony język. - Nie musiałeś słuchać Sabine.
  Cisza trwała drobną chwilkę. Spuściłam wzrok.
   - Bo... bo... - usłyszałam tylko, więc spojrzałam na niego zaczepnie.
  Andreas Wellinger zawsze wyglądał nienagannie, nawet tuż po przebudzeniu - nie mogłam tego potwierdzić z własnego doświadczenia, ale takie chodziły słuchy, więc tego się trzymałam, a co więcej - mogłam dodać, że jak dla mnie, najlepiej prezentował się, gdy... brakowało mu słów. 
  Obserwowałam go z pod uniesionych brwi i czułam przypływ triumfalnej radości, bo zdołałam sprawić, że zaniemówił. Otwierał i zamykał usta, a jego prawa dłoń, wcześniej wycelowana we mnie, opadła powoli wzdłuż ciała. Zacisnął pięść. Mentalnie wyszczerzyłam zęby, patrząc jak w świetle pobliskiej latarni drgał ten charakterystyczny mięsień w jego szczęce. 
   Pomyłka - Andreas był najbardziej atrakcyjny, gdy rozsadzała go nieokiełznana złość, pomijając fakt, że wyglądem nie przypominał rozwścieczonego niedźwiedzia, a raczej... wkurzonego kociaka. Strasznie mnie ucieszyło to porównanie - nie miałabym też nic przeciwko temu, by niespodziewanie zaczął się łasić. Niestety, miał całkowicie inne plany.
   Nie powiedział już nic, a i ja nie zdążyłam nawet zaprotestować, gdy w ciągu kilku sekund rzucił mi wyzywające spojrzenie, po czym wsiadł za kierownicę i z piskiem opon... po prostu odjechał.
   Patrzyłam, jak w dali malały tylne światła samochodu, słyszałam milknący pomruk silnika i w tamtym momencie jeszcze nie całkiem dotarło do mnie to, co się właśnie wydarzyło. Omiotłam wzrokiem okolicę - ciemno, zimno i pełno śniegu. Znowu to samo! Niezbyt zachwycająco, jeśliby mnie ktoś pytał.
   Zrobiłam dwa małe, niepewne kroki w przód. Coś trzasnęło w głębi lasu, a mnie zadrżała dolna warga. Odruchowo zaczęłam w myślach odmawiać jakiś rodzaj modlitwy, choć na co dzień nie byłam osobą głęboko wierzącą. 
  Cokolwiek kryło się między drzewami, miało mnie jak na widelcu - do najbliższych zabudowań prowadziła kręta droga ciągnąca się przez ładne parę kilometrów. Szłam z zamkniętymi oczami, wyciągając dygoczące dłonie przed siebie.  
   - Nie wierzę... - szepnęłam w ciemność. - Nie wierzę, że mnie tu zostawił.  
  Jęknęłam cicho, gdy moja wybujała fantazja podsunęła mi szereg makabrycznych obrazków - ciało młodej dziewczyny rozszarpanej przez wilki, ataku UFO i odcisków Yeti na śniegu. Oddech rwał mi się przez mróz i emocje - ta noc nie była jedną z najlepszych w moim życiu - a później dobiegł mnie tak bardzo upragniony odgłos cofającego auta.
  Zapiszczały hamulce, drzwi od strony pasażera stanęły otworem. Najszybciej jak mogłam wpakowałam się do środka i z całych sił próbowałam zachować powagę - żeby się widowiskowo nie rozbeczeć z ulgi, albo mu nie przywalić, tak dla własnej przyjemności...

 ***
 
  Otworzyłam oczy, nagle i szeroko. Silnik zgasł, a za szybą dojrzałam dobrze mi znaną okolicę, choć w tamtym momencie każdy najmniejszy fragment schodów i chodnika pokrywała gruba warstwa świeżego puchu. W pomarańczowym świetle latarni przelatywały duże płatki śniegu, widoczność pogarszała się z każdą minutą. Zerknęłam na zegarek - dochodziła pierwsza w nocy. 
  Odwlekałam moment pożegnania, choć milczenie Andreasa zdawało się być dosyć sugestywne i prawdopodobnie chciał się mnie jak najszybciej pozbyć. Telefon ciążył mi w kieszeni, bezużyteczny, bo całkowicie rozładowany. Co z Sabine? Martwiła się?
   Położyłam dłoń na klamce... Ostatni raz wciągnęłam głęboko powietrze przesycone jego zapachem i otworzyłam drzwi, a ciepłe wnętrze natychmiast zapełniło się mnóstwem śnieżnych płatków. Jak na zwolnionym filmie powoli wydostałam się na zewnątrz, oczywiście nie bez przeszkód - wcześniej zahaczyłam czubkiem buta o chodnik i prawie się potknęłam. Gdy wreszcie odzyskałam zaburzoną równowagę i zdołałam się wyprostować, on stał tuż przede mną. Wzdrygnęłam się, bo był blisko... zbyt blisko. 
  Zrobił jeszcze krok, czubki jego butów zderzyły się z moimi, a ja automatycznie się cofnęłam. Zamrugałam szybko, całkowicie zdezorientowana - przecież dopiero co siedział sobie tam w środku i...    
   - To się już nigdy więcej nie powtórzy - powiedział cicho, a jego ciepły oddech poruszył moimi włosami.   
   Nie zmierzyłam się z nim, nie podniosłam wzroku. Napięcie aż we mnie kipiało - co się więcej nie powtórzy? Moja ucieczka? To coś, co można było uznać za próbę pocałunku? Co? Chciałam zapytać, naprawdę chciałam! Zabrakło mi odwagi, by stanąć z nim twarzą w twarz, a może bałam się tego, co mogłabym usłyszeć?
   - Oczywiście, masz rację - szepnęłam tylko i szybko zwiałam do domu.

ANDREAS
*****


   Rankiem dotarłem na zebranie całkowicie zaspany, zły i rozkojarzony. Ignorowałem docinki Severina, skinąłem mu tylko głową. Chyba się zdziwił.
   - Jesteś chory? - zawołał za mną.
   Nie miałem pojęcia o co mu biegało. Czułem się jak ścierwo, ale nie miało to nic wspólnego z moim zdrowiem fizycznym. Coś się działo w mojej głowie. Coś bardzo dziwnego...
  Znalazłem Rysia przy automacie z przekąskami. Stał odwrócony do mnie plecami, a gdy trąciłem go w ramię, podskoczył gwałtownie. Zabrałem dłoń. W tamtym momencie przyszło mi do głowy, że wyglądał jak wiewiórka broniąca swojego ostatniego orzeszka.
   - Zrywam zakład - powiedziałem głośno i wyraźnie, a mimo to Richard spojrzał na mnie jakbym był wyjątkowym okazem jakiejś mało znanej formy życia.
     - Że co proszę? - spytał, jak zwykle przeżuwając.
    Ten facet przez cały czas coś jadł - nie byłem pewien czy trener o tym wiedział. Jak można pakować w siebie takie ilości jedzenia i nie tyć?
     - Nie będę się bawił w zarywanie tej... no, Laury.
    Celowo udawałem, że nie pamiętam jej imienia. Nie mógł zauważyć, że mój puls nagle przyśpieszył, tylko na wspomnienie ostatniej nocy... Nie mogłem jej tego zrobić. Nie byłem takim człowiekiem.
   - Luzuj, młody - stwierdził, wgryzając się w batonika. - To tylko taka zabawa. Nikt ci nie każe się z nią żenić!
   - Nie o to chodzi - zawarczałem, lekko uderzając pięścią w automat.
   - A o co w takim razie?
   - O wszystko - machnąłem dłonią, choć sam dobrze nie wiedziałem o co mi chodziło.
  Richard uniósł brwi i przekrzywił głowę w bok. Dziwnie się czułem, gdy tak patrzył, marszcząc nos. Nabrałem głupiego nawyku nerwowego przeczesywania włosów palcami, co sprawiało, że od kilku dni ciągle chodziłem rozczochrany.
   - Aaandiii? - niemiłosiernie przeciągnął samogłoski.
   - No? - mruknąłem gniewnie, tym razem kopiąc automat czubkiem buta.
   - Ale ty to się w niej nie zabujałeś, prawda? - wypalił z niesłychanie poważną miną.
  Zaśmiałem się tak głośno i piskliwie, że nawet zakopany w stercie papierów trener odwrócił się w naszą stronę. Severin kiwnął mu głową.
   - Mówiłem, że jakiś dziwny jest, to mi trener nie wierzył - oburzył się, wskazując na mnie palcem, jak jakiś cholerny przedszkolak. 
  Odciągnąłem Richarda dalej, poza zasięg słuchu pozostałych. Strasznie paliły mnie policzki.
   - Co ty chrzanisz? Czemu miałbym się w niej zabujać?
  - A czemu nie? - spytał całkiem serio, jakby sam fakt zakochania się w ledwo poznanej dziewczynie był czymś najnormalniejszym pod słońcem.
  Patrzyliśmy na siebie przez jakiś czas i zdążyłem zarejestrować kilka faktów -  ja zaciskałem palce u stóp w jakimś głupim napięciu, Richard przestał jeść (to już o czymś świadczyło) a zza ściany wyłonił się długi nos Wanka, nierozerwalnie połączony z jego twarzą, której wyraz zwiastował... kłopoty.
  - Wszystko słyszałem, wy małe, plotkarskie wstręciuchy.
   Znów wsadziłem palce we włosy. Tylko nie on, na Boga! Tylko tego mi było trzeba... Richard szybko przełknął resztkę batonika i rzucił mi uradowane spojrzenie.
  - Andi zaliczył wczoraj, jest już po zakładzie - powiedział na wydechu, zanim zdążyłem go walnąć albo chociaż powstrzymać.
   Wank uniósł brwi wysoko i przez dłuższą chwilę przetrawiał tą wiadomość, a ja mało nie padłem z wrażenia, bo w tym samym momencie usłyszałem donośny stukot obcasów dochodzący z korytarza, co oznaczało, że przybyły także i nasze fotografki. Nie byłem na to gotowy. Jeszcze nie! 
   - Nic jej nie mów! - zawołałem, ale było za późno, Wank już odwracał się na pięcie, a jego mina była bardziej niż podejrzana.
   - Ale będą jaja! - ucieszył się Richard i aż zatarł ręce, a ja stałem tam zdezorientowany i nawet do głowy mi nie przychodziło, że następnego dnia czekały nas kwalifikacje i zawody. - Będziesz u niej skończony - dodał i wyleciał w ślad za Wankiem.