czwartek, 30 stycznia 2014

Piętnasty

LAURA
*******

Dziewczyna była młoda, chyba nawet młodsza ode mnie. Obrzuciłam ją pełnym zdziwienia spojrzeniem, gdy z całkowicie niewzruszoną miną stanęła ze mną twarzą w twarz.
Za jej plecami mogłam widzieć coraz gęstsze chmury gromadzące się nad pobliskim miasteczkiem, ciemne i ciężkie, zwiastujące nadchodzącą śnieżycę. Wiatr zwiewał mi włosy na twarz, więc z rosnącym niepokojem włożyłam podarowaną mi przez Andreasa czapkę, starając się nie czytać w myślach stojącej przede mną blondynce.
Co takiego? — spytałam, zaciskając skostniałe palce na trzymanym w dłoni aparacie. — Miałaś na myśli Andreasa?
Spojrzała na mnie z miną, która była, delikatnie mówiąc, pełna... ironicznej litości. Doszłam do szybkiego wniosku, że zdziwił ją widok całującego mnie Andreasa. Oczywiście, to nie on był powodem tego zdziwienia, tylko ja — to, że w ogóle miał ochotę zadawać się z kimś takim...
Był tu w zeszłym roku — stwierdziła, wskazując miejsce, w którym zniknął Andreas. — Ja jeżdżę na konkursy od dawna, ale wtedy widziałam Wellingera dopiero pierwszy raz. Dziewczyny szalały niesamowicie, dasz wiarę, prawda? — to mówiąc, puściła mi oko, uśmiechając się bezczelnie. — Chciałyśmy dostać z nim trochę czasu gdzieś na uboczu, ale nie było o tym mowy, bo pilnował go trener i... taka jedna... kobieta.
Blondynka zawiesiła głos, badając moją reakcję, a ja stałam tam, niczego nie rozumiejąc — jaka kobieta? Może to była jego matka? Siostra? Nagle uświadomiłam sobie, że lepiej poznałam szczegóły jego ciała, niż historię rodzinną! Nie mogłam poradzić zupełnie nic na opanowujące mnie zawstydzenie. Stojąca przede mną fanka (nie znalazłam innego słowa) natychmiast wywęszyła moje zmieszanie i postanowiła wytoczyć cięższe działa.
Miała nogi jak stąd do nieba, wielki tyłek i równie imponujący biust — wypaliła, mierząc mnie krytycznym wzrokiem i żywo gestykulując. — No cóż, dokładnie wszystko to, czego nie masz ty.
W innym przypadku mogłabym się obrazić, a nawet oburzyć tym jawnym wytykaniem moich wad i niedostatków, ale byłam tak zajęta kojarzeniem faktów, że nawet nie zwróciłam na to uwagi.
Panoszyła się niezmiernie, wędrując wszędzie za ekipą, więc postanowiłyśmy dowiedzieć się co to za jedna — fanka kontynuowała swoją opowieść, a ja mogłam tylko słuchać, bo wszelkie słowa utknęły mi w gardle ciężką kluchą. — Petra, masażystka kadry... czaisz? Mieli babkę od masażu! I to jaką... widać było, że znała się na rzeczy, i nie mam tu na myśli sztuki wyuczonego zawodu...
Słuchałam jej z narastającą irytacją — dlaczego opowiadała mi o jakiejś masażystce? Przecież to normalne... Skoczkowie mieli do dyspozycji cały sztab, który w razie potrzeby musiał błyskawicznie stawiać ich na nogi po męczących zawodach. Co dziwnego było w kobiecie, która z nimi pracowała? Czy tylko to, że była kobietą?
Nie rozumiem do czego zmierzasz — zwróciłam się do niej, odzyskując dar mowy. — Co ma wspólnego Andreas z tą... Petrą?
Jej mina powiedziała mi, że najlepsze trzymała na koniec.
Wieczorem po zawodach poszłyśmy na miasto śledzić skoczków — zdradziła mi poufałym tonem. — Nie patrz tak na mnie! Mnóstwo dziewczyn to robi...
Wzruszyłam ramionami, pozwalając jej mówić. Ciekawość dosłownie zżerała mnie od środka — nie zastanawiałam się wcześniej nad przeszłością Andreasa. Tyle fanek, szybka sława... rozgłos... Być może było coś, o czym nawet nie śmiałam myśleć?
Byli w klubie, widocznie bez opieki tego ich trenera. Za to... w towarzystwie tej flądry, która włożyła sukienkę-widmo, czaisz? Miała ją na sobie, ale tak jakby jej tam nie było. Doskonale widziałyśmy na kogo zagięła parol, i to nie był żaden obcy. Wellinger dosłownie się dusił, trzymając nos między jej wielkimi... no, sama wiesz gdzie... Wyglądali jak mama z synkiem, a po północy straciłyśmy ich z oczu, bo wyszli razem i wsiedli do taksówki.
Blondynka ucichła, czekając na moją reakcję, ale ja... nie czułam nic — ani złości, ani żalu... nic. Zdawałam sobie sprawę z tego, że chłopak o wyglądzie Andreasa musiał mieć jakąś historię związaną z... kobietą. Może niekoniecznie z taką, o której właśnie się dowiedziałam — dojrzałą, doświadczoną życiowo. Nie... wyobrażałam go sobie raczej w krótkich flirtach z fankami, na przykład takimi, jak stojąca wtedy przede mną dziewczyna, dlatego jej relacja nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia, bo po prostu w nią... nie uwierzyłam.
Dziękuję za tą niezmiernie ważną informację — wypaliłam złośliwie, odwracając się od niej, by skierować się ku schodom. — Musisz mi wybaczyć, ale... z całym szacunkiem... mam to gdzieś!
Podreptałam w dół, dziwiąc się swojej odwadze — nie spodziewałam się, że stać mnie było na takie odzywki w stosunku do obcych osób. Wstrząsnęło mną to, że nie ogarnął mnie smutek, nie wypłynęły łzy... Mój umysł natychmiast wyparł obraz Andreasa i dojrzałej seks-bomby odbywających prywatne sesje masażu w zaciszu jakiegoś hotelu.
On się tylko bawi, pamiętaj o tym — zawołała za mną, a jej głos został stłumiony przez coraz silniejsze podmuchy mroźnego wiatru. — Nie jesteś wcale lepsza od nas... to tylko kolejna dziewczyna na jego długiej liście...
Ze złością naciągnęłam czapkę mocniej na uszy, przeskakując po parę stopni naraz. Przede mną zamajaczyła barierka, więc wzorem Andreasa, który zgrabnie przeskoczył wcześniej na drugą stronę, wzięłam rozbieg i... no właśnie, wtedy boleśnie przekonałam się o tym, że nie byłam jednak wysportowanym i niesamowicie sprawnym skoczkiem, a tylko słabowitą, niezdarną dziewczyną...
Aparat potoczył się po ubitym śniegu, gubiąc po drodze mniejsze fragmenty obudowy, a ja stęknęłam głośno, gdy upadałam, dotkliwie tłukąc sobie łokieć. Zacisnęłam oczy, jakby miało mi to pomóc w zniesieniu bólu i opanowałam wzbierające pod powiekami łzy. Moich uszu dotarł niewyraźny hałas, ale w tamtym momencie mogłam jedynie koncentrować się na pulsującej ręce.
Nic ci się nie stało? — spytał znajomy głos, a jego właściciel źle maskował rozbawienie. Podniosłam wzrok, walcząc z narastającą chęcią niekontrolowanego płaczu, wprost na przywitanie ciepłego spojrzenia dobrze mi znanych, ciemnych oczu.
Zanim zdążyłam się zorientować, Richard podciągnął mnie w górę i przytrzymał, gdy się zachwiałam. Poprawił czapkę, która zsunęła mi się na oczy, zatrzymując na niej wzrok o jedną sekundę zbyt długo — musiał domyślić się czyja była.
Jestem okropna — wyjąkałam, starając się utrzymać równowagę. Nie próbowałam nawet analizować dziwnego uczucia, które ogarnęło mnie w tak bliskim kontakcie z chłopakiem, który nie był Andreasem. — Twoje narty... — wskazałam na porzucony nieco dalej sprzęt tonący w śniegu. Musiał upuścić je, by mi pomóc.
Nie jesteś okropna — pocieszył mnie, wracając po narty i zabierając przy okazji mój aparat. Wolałam nie myśleć o zniszczeniach, którym mógł ulec wcale nie najtańszy sprzęt. — Nie rozumiem tylko co chciałaś osiągnąć przeskakując tą wysoką barierkę, skoro kawałek dalej jest bramka — stwierdził, wskazując na wąskie przejście, które stało otworem, szydząc z mojej głupoty.
Nie wiem jak bardzo mogłam się zarumienić w takiej sytuacji, a może to i dobrze. Zawstydziłabym się własnego wstydu... czy coś w tym rodzaju.
Poszłam za Richardem, który przez cały czas uśmiechał się szeroko, patrząc na mnie kątem oka. Ten widok poruszał jakieś nieznane struny w moim ciele, które drżały, sprawiając, że chciałam go... uściskać. Jak brata, oczywiście — brata, którego nigdy nie miałam.
Myślisz, że ktoś to widział? — spytałam, rozglądając się na boki. Trybuny w tej części były puste, wszyscy zgromadzili się bliżej skoczni, a większość ludzi opuszczała już plac, bo trening nie był nawet w połowie tak interesujący jak prawdziwy konkurs.
Richard uniósł ciemne brwi, udając zdziwionego.
Co widział? Coś się tu stało? Nie mam pojęcia o czym mówisz!
Uśmiechnęłam się szczerze, trącając go łokciem. Był całkiem... uroczy, gdy tak się ze mną droczył. W jego towarzystwie nie czułam się skrępowana, nie brały góry nerwy, tak jak to było w przypadku Andreasa.
Richard nie naruszał mojej przestrzeni osobistej, nie stawał zbyt blisko, nie naciskał... i to było całkiem przyjemną odmianą. Nie miałam pojęcia, że można było czuć się wyluzowaną w towarzystwie takiego chłopaka.
Całe szczęście — odetchnęłam. — Zniszczyłabym swoją reputację wysportowanej atletki.
Pokiwał głową, a dołeczek w jego policzku sprawiał, że nie mogłam oderwać od niego wzroku.
Jeśli już o reputacji mowa... — zaczął, poprawiając narty na ramieniu. — Ty i Wellinger to tak na serio?
Nie spodziewałam się takiego pytania nawet za sto lat! Parsknęłam śmiechem, by ukryć zakłopotanie w jakie mnie wprawił. Ja i Wellinger — jak to brzmiało!
Nie wiem.
Moja szybka odpowiedz nie była zbyt elokwentna, ale Richard nie starał się drążyć tematu. Zapanowała chwilowa cisza, podczas gdy oboje patrzyliśmy pod nogi, czując śliskość podłoża i słysząc śnieg, który skrzypiał w kontakcie z naszymi butami.
Nie chcę się wtrącać, ale... — jego głos utonął na chwilę w mocnym podmuchu wiatru, który zaświstał między otaczającymi nas świerkami i sypnął nam w twarze tumanem śniegu. — Zdajesz sobie sprawę, że Andi to jeszcze dzieciak?
Starłam topniejące płatki z oczu i zatrzymałam się gwałtownie, łapiąc równowagę na śliskiej powierzchni. Richard zachował między nami dystans, patrząc mi prosto w oczy bez żadnej udawanej miny — był całkiem poważny i w tamtym momencie wydał mi się o wiele starszy, niż w rzeczywistości.
Co masz na myśli? — spytałam, nie odwracając wzroku, jak to miałam w zwyczaju. Nazywał dzieciakiem kogoś niewiele młodszego od siebie... czyli ja w jego oczach także byłam niedojrzała...
Zupełnie nic, Lauro — rzekł pojednawczo, bo ciężka nuta w moim głosie mogła świadczyć o tym, że byłam zirytowana. — Nie chcę się wtrącać, to wasza sprawa. Pamiętaj tylko, że znam go dłużej, niż ty i...
Urwał, widząc moją minę. Staliśmy w pobliżu baraków służących za pomieszczenia do przechowywania sprzętu, a gęsty śnieg bielił nam ramiona i głowy, mocząc i ziębiąc całe ciała. Dygotałam, choć nie zdawałam sobie z tego sprawy, bo ogrom sprzecznych informacji, jakie doszły tego dnia do mojego umysłu był tak wielki, że nagle całkowicie mnie przygniótł.
Teraz pewnie opowiesz mi o Petrze, tak? — zawołałam, starając się przekrzyczeć rozszalałą wichurę.
Miałam nadzieję, że po prostu zdziwi się, słysząc to imię i wtedy będę wiedziała, że tamta dziewczyna kłamała. Chciałam, by zbył mnie machnięciem dłoni i stwierdził, że miał na myśli zupełnie co innego. Niestety, w życiu zazwyczaj bywa tak, że dostajemy to, czego nie chcemy.
Jego głos zadrżał nieznacznie, gdy zaciągając kaptur na zmarzniętą głowę, spytał zdziwiony i jak najbardziej... poruszony:
Skąd wiesz o Petrze?


***

Do budynku hotelu weszłam całkowicie przemoknięta i zziębnięta na kość. Moje zęby szczękały donośnie, gdy szybkim krokiem przemierzyłam korytarz, znacząc podłogę smugami brudnej wody.
Chciałam jak najszybciej znaleźć się w pokoju, a świadomość tego, że zmarnowałam pół dnia na pstrykanie całkowicie amatorskich, beznadziejnych fotek, rozmowy z zazdrosnymi fankami i widowiskowe upadki, wcale nie polepszyła mi humoru.
Tyle tajemnic... nie miałam o nich pojęcia. Zadurzając się w Andreasie kierowałam się jedynie ślepymi uczuciami, które były silniejsze, niż jakiekolwiek apele rozumu. Nie słuchałam tego cichego głosiku, który mówił mi stale, że coś tak szybkiego i gwałtownego, jak nasze kontakty, nie mogło prowadzić do niczego dobrego.
Skostniałe palce ślizgały się po rzeźbionych, drewnianych drzwiach, gdy próbowałam trafić kluczem do zamka. Mechanizm szczęknął cicho, zaprotestowały zawiasy i już po chwili opierałam się o ścianę wewnątrz przytulnie ciepłego pomieszczenia, które dosłownie... świeciło czystością.
Zamrugałam szybko, pozbywając się wilgotnej odzieży. Łóżko, które rankiem zostawiłam całkowicie zbombardowane, było idealnie pościelone, a moje rzeczy spoczywały na pościeli, równo poskładane i najwyraźniej świeżo po praniu.
Sabine siedziała tyłem do mnie, opierając się o ramę swojego łóżka. Nad materacem widać było jedynie jej niedbały kok i zarys ramion — ramion, które niekontrolowanie drżały.
Co się stało? — spytałam, pozbywając się także i swetra. Uklękłam przy jej boku, chwytając za zimną dłoń i odciągając ją od twarzy.
Wybuch płaczu był tak gwałtowny, że aż się wzdrygnęłam, a na myśl przyszły mi same straszne rzeczy, ale natychmiast je odrzuciłam — żadna z nas nie miała rodziny, więc...
Co się stało?! — powtórzyłam, głaszcząc ją po głowie.
Zacisnęła dłoń na moim kolanie i łkała cicho, podciągając nosem. Starałam się coś z niej wyciągnąć, nadaremnie jednak, bo za każdym razem potrząsała głową na znak odmowy.
Nie widziałam jej jeszcze w takim stanie, nawet poprzedniego wieczora, gdy Wank wybiegł z naszego pokoju bez słowa, zdołała się jakoś uspokoić. Pocieszyłam ją i zapewniłam, że zrobił tak, bo musiał — Schuster mógł wyciągnąć konsekwencje ze złamania jego rozkazu.
Tym razem jednak zanosiło się na coś poważniejszego. Wyglądała jakby płakała już bardzo długo — wokół niej na podłodze walały się zgniecione chusteczki higieniczne, a także... popielniczka i pety z papierosów.
Sabine, w hotelu nie wolno palić — zwróciłam się do niej po raz kolejny, tym razem karcąco, bo to, co robiła, było nieodpowiedzialne. Mogłyśmy mieć z tego powodu kolejne kłopoty.
Kiedy ja musiałam! — chlipnęła, odsłaniając twarz.
Miała zapuchnięte, czerwone powieki i tusz rozmazany na policzkach. Ta osoba nie była wcale podobna do dawnej Sabine, której nikt nie potrafił wyprowadzić z równowagi. Ta Sabine była złamana, jak gałązki świerków za oknem, które spadały w dół, okrutnie szarpane przez wiatr.
Dłonie jej się trzęsły, gdy sięgała po wąską paczuszkę, wyciągając z niej ostatniego, cienkiego papierosa. Odpaliła go na moich oczach, zaciągając się głęboko.
Sabine! — zawołałam, tocząc przerażonym wzrokiem po suficie w poszukiwaniu jakiegoś czujnika dymu. — Przestań palić i powiedz mi dlaczego płaczesz!
Wciągnęła dym do płuc, wypuszczając resztki nosem i uspokajając się nieznacznie. Nie lubiłam jej nałogu, ale była dorosła i nie miałam prawa wtrącać się w jej sprawy. Odczekałam więc posłusznie, by sama zaczęła mówić.
To koniec — stwierdziła kilka minut później, patrząc mi prosto w oczy.
Jej wzrok wyrażał cierpienie, widziałam to dokładnie. Nie starała się maskować, bo i nie musiała — nie miałyśmy przed sobą tajemnic jeśli chodziło o mentalne rozbicie. Wiele razy widziała mnie w sytuacjach urągających ludzkiej godności, gdy skomlałam jak zwierzę, zbudzona z makabrycznego snu, w którym po raz kolejny mordował mnie mój nieżyjący ojciec.
Koniec czego?
Przewróciła oczami, choć nie tak jak zwykle, gdy uważała, że za wolno myślę.
Przyszedł tu rano... zaraz po tym, jak wyszłaś i... i... powiedział, że z nami koniec — ostatnie słowo wypowiedziała nienaturalnie cienkim głosem, próbując się nie rozpłakać.
Co takiego? — zdumiałam się, nie wierząc w te straszne słowa.
Koniec. Finito. The End! Mam ci to przetłumaczyć na więcej języków?
Mogłam tylko na nią patrzeć — nie przyszłoby mi do głowy, że Wank zrobi coś takiego, szczególnie po tym wszystkim. Postawił się trenerowi, ryzykując własną karierą, by ją obronić. To było już coś i spodziewałam się, że ten ich spontaniczny romans stanie się czymś poważniejszym, byli w końcu dorośli. Nie umieli się dogadać? Czy w ich wieku wszystko nie było o wiele prostsze?
Nie wiedziałam co powiedzieć, co zrobić... przytuliłam ją tylko, mocno i szczelnie, szukając pocieszenia i próbując je dać. Moje znikome życiowe doświadczenie nie obejmowało jeszcze dramatów miłosnych innych osób — miałam wrażenie, że tylko mnie one dotknęły.
Wszystko będzie dobrze — szepnęłam, składając przelotny pocałunek na jej czole i ściskając ją mocno, gdy kołysałyśmy się powoli, a za oknem zapadał zimowy zmrok, przypominając mi, że wkrótce musiałyśmy opuścić bezpieczne ściany pokoju.

***

O tym, że odwołali nasz lot dowiedziałam się od zdenerwowanego Severina, który zapukał do drzwi w tym samym momencie, w którym chciałam je otworzyć, by udać się do trenera po jakieś informacje.
Śnieżyca szalejąca za oknem nie należała do tych normalnych zimowych burz, które tyle razy widziałam — targane huraganowym wiatrem drzewa dosłownie uginały się pod jego naporem, a fale śniegu uderzały w budynki, zasypując parapety. Pomieszczenia wypełniały świszczące odgłosy z zewnątrz, ciche stuki i szurania. Od samego słuchania robiło mi się zimno.
Wiadomo już ile tu zostaniemy? — spytałam nieśmiało, bo ten wysoki blondyn bardzo mnie onieśmielał.
Oparł rękę na ścianie tuż nad moją głową i niby przypadkiem zajrzał do środka, zapewne w poszukiwaniu Sabine. Cofnęłam się nieznacznie, zmniejszając szparę w drzwiach. Kiwnął głową, skupiając na mnie wzrok.
Z tego co wiem, to nawet ze dwa dni.
Uniosłam brwi, przyjmując do wiadomości tą informację. Uwięzieni w śnieżnej Norwegii, na kompletnym pustkowiu — oprócz zabudowań skoczni i pobliskiej wioski, był tam tylko nasz hotel. Drogi musiały zostać kompletnie zasypane, więc nie miałam powodu, by się łudzić, że Severin nie miał racji.
Co na to trener?
Wyszczerzył się do mnie szeroko, widocznie z czegoś zadowolony.
Schuster zaraz po treningu pojechał do miasta w interesach i utknął tam. Nie ma bata żeby wrócił wcześniej, niż jutro przed południem.
Nie zdążyłam jeszcze przetrawić tej wieści, gdy wzrok Severina skupił się na czymś za moimi plecami. Odwróciłam się, by zobaczyć Sabine, która właśnie wyszła spod prysznica i owinięta białym ręcznikiem przemaszerowała przez pokój.
Witaj, Sev — odezwała się, a ton jej głosu dał mi do myślenia.
Witaj, piękna. Jesteś przeziębiona? — spytał, chłonąc rozbieganym wzrokiem to wszystko, co odsłaniała mała powierzchnia ręcznika. — Nie widziałem cię dziś na treningu i to było... no cóż, przykre.
Miałam chwilowe problemy, które wydają się być całkowicie rozwiązane — stwierdziła, mrugając mu okiem.
Pokręciłam głową, nie dowierzając — dopiero co ryczała mi w ramię, kiwając się jak mała sierota, a chwilę później rozmyślnie podrywała kolejnego skoczka? Co chciała osiągnąć?
Nie rób tego, Sabine — poprosiłam, gdy grzecznie pożegnałam rozochoconego Severina. Tak naprawdę to zamknęłam mu drzwi przed nosem, zanim zdążył wepchnąć się do pokoju.
Nie wiem o co ci chodzi — obruszyła się, rzucając mi przyjazny uśmiech.
Dobrze wiesz o co mi chodzi i ostrzegam cię, bo wiem, że takie żonglowanie emocjami tych facetów nie wyjdzie ci na dobre — rzuciłam oschle, a mój głos zabrzmiał bardziej ostro, niż chciałam.
Naprawdę? — spytała, opierając dłonie na biodrach. — Mówi mi to osoba, która sama bawi się męskimi uczuciami, nawet jeśli robi to całkowicie nieświadomie?
Otworzyłam usta szeroko, kładąc dłoń na piersi.
Ja? Chodzi ci o Andreasa?
Byłam całkowicie zdumiona tym, że potrafiła mnie o coś takiego oskarżyć! Nie bawiłam się uczuciami Andreasa, tylko sama wciąż drżałam w obawie, że to on igra z moimi!
Sabine pokręciła głową, bezczelnie stukając się w czoło.
Nie, pączuszku. Żałuj, że ostatnio byłaś tak zajęta całowaniem swojego modela, nie zauważając początku wykurwiozy, jak byk wymalowanej na twarzy biednego Richarda!

środa, 22 stycznia 2014

Czternasty






LAURA
******
Nie ma mowy — odezwał się Wank, a Sabine zamarła, podnosząc na mnie zawstydzony wzrok.
Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę, a ja nie mogłam pozbyć się tego uciążliwego poczucia zawodu, które tak bardzo pragnęłam przed nią ukryć. Nie uważałam jej za całkowicie winną zaistniałej sytuacji, a jednak... gdzieś głęboko tlił się we mnie żal za jej wpadkę, bo wraz z nią musiałam odejść i ja.
Mówiłeś coś? — spytał trener Schuster, unosząc brew. Nie wyglądał na pokojowo nastawionego człowieka.
Moje serce załomotało gwałtownie, bo zacięty i zdecydowany wyraz twarzy Wanka mógł zwiastować tylko jedno...
Wyrzuć mnie.
Nie wiem kto wyżej uniósł brwi: Sabine czy Schuster. Pisnęła cicho, przyciskając drżącą dłoń do ust i wbiła w Wanka spojrzenie pełne niedowierzania. Mina trenera wyrażała sceptycyzm i coś na kształt... kpiny. Myślał, że brunet żartował.
Nie bądź śmieszny, Andreasie! Masz skakać... nominowałem cię przecież na igrzyska i... — oburzył się, wymachując dłońmi.
Wank wcale nie wyglądał jakby było mu do śmiechu — widziałam jak zbladł w jasnym świetle lampki i jak drgał mu mięsień na policzku. Ta sytuacja była tak absurdalna, że chwilowo pomyślałam o tym, by zabrać głos. Powstrzymałam się jednak... byłam jedynie nic nie znaczącą podopieczną Sabine, nikim więcej. Powinnam milczeć.
Powiedziałeś: ja albo ona — stwierdził Wank, kładąc nacisk na końcówki słów i cedząc je przez zęby. Nie patrzył trenerowi w oczy. — Biorę odpowiedzialność za swoje czyny, tak jak mi kazałeś!
Zapadła ciężka cisza... z rodzaju tych, co sprawiają, że masz ochotę przez cały czas się ruszać, by wypełnić pomieszczenie jakimkolwiek hałasem. Poczułam jak spociły mi się dłonie, byłam w kompletnym szoku! Wank prawdopodobnie stracił rozum. Ilu skoczków było chętnych, by znaleźć się na jego miejscu w tej jakże elitarnej kadrze? Ilu tylko czyhało na jedno potknięcie, kontuzję czy, no właśnie, aferę obyczajową?
Widziałam doskonale jak trener godził się z niewątpliwie heroiczną i całkowicie głupią decyzją swojego podopiecznego. Kierowały nimi emocje, wiedziałam o tym, a i Sabine musiała zdawać sobie z tego sprawę, choć w tamtym momencie stała wciąż w jednym miejscu, tłumiąc łzy.
Dobrze. Tym razem wam odpuszczę — stwierdził, kierując rozwścieczony wzrok... na mnie. — Jeżeli jeszcze raz zobaczę, usłyszę lub dowiem się, że któraś z was dwóch uwodzi mojego zawodnika, wylecicie obie i to natychmiast. NATYCHMIAST! — wydarł się, celując palcem w moją stronę. Nic z tego nie rozumiałam, bo w końcu... to nie mnie nakrył.
To by było na tyle, jeśli chodziło o kwestię trenera. Omiótł wymownym spojrzeniem ich dwoje, a na końcu znów mnie i... wyszedł.
Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, Sabine dowlokła się do łóżka i padła na nie, podkurczając nogi i ciężko wzdychając. Wank wciąż pozostawał na swoim miejscu, a ja podeszłam do mojej przyjaciółki, poprawiając sukienkę na jej biodrach, choć akurat w tym towarzystwie zachowanie przyzwoitości było całkowicie bezcelowe — Wank swoje już widział.
Co się stało? — spytałam cicho, głaszcząc jej jasne, splątane włosy. Nie chciałam zbędnych szczegółów, ale ogólnego zarysu sytuacji, by zrozumieć wzburzenie trenera. — Widział was... razem?
Razem? — prychnęła, ocierając załzawione oczy.
No... — zająknęłam się, rzucając spłoszone spojrzenie na Wanka. — Czy wpadł na was, gdy byliście razem-razem... to znaczy... cholera, nie każ mi wymawiać tego słowa!
Tak! — jęknęła żałośnie. — Dokładnie wtedy na nas wpadł.
Skrzywiłam się, zagryzając wargę. Biedna Sabine! Jak bardzo upokorzona musiała się czuć po czymś takim? Przecież mieli do tego pełne prawo, skoro byli parą dorosłych ludzi... a jednak nie. Trener Schuster trzymał krótko swoich podopiecznych, choć wydawało mi się, że nieco przesadzał.
Rozległy się szybkie kroki, trzasnęły drzwi, i to głośno. Rozpaczliwy głos warknął donośnie, już na zewnątrz. Spojrzałam na miejsce, gdzie powinien stać Wank, ale jego już tam nie było. Wyszedł nagle, a Sabine, całkowicie niespodziewanie, rozszlochała się na całego, mnąc ściskaną między palcami poduszkę.
Nie miałam pojęcia co się działo, ale nie mogło być to nic dobrego, bo płacząca Sabine była widokiem równie rzadkim, co płaczący Wank.


ANDREAS
*********
Nie róbcie mi zdjęć! — mamrotałem pod nosem, patrząc na dziennikarzy i kibiców z nieskrywaną złością. — Nie, kiedy mam na głowie tą cholerną czapkę.
Jaki idiota wymyślił nam po raz kolejny otwarty trening? Wieczorem mieliśmy wracać do kraju, a norwescy ludzie wciąż nie dawali nam spokoju; pod skocznią zgromadziła się ich spora grupka, rozmawiali między sobą, wciśnięci w puchowe kurtki i popijali z kubków, nad którymi unosiły się obłoki białej pary. Widocznie chcieli wynagrodzić sobie odwołany konkurs, który, tak nawiasem mówiąc, mógł się odbyć.
Śnieg sypał od samego rana, gęsty i puszysty. Wszędzie wokół tworzyły się zaspy, mroźny wiatr smagał nasze twarze, gdy uparcie kopaliśmy między sobą podniszczoną futbolówkę, ale nie były to tak mocne podmuchy jak jeszcze zeszłego wieczora. Decyzje władz stawały się dla mnie coraz bardziej niezrozumiałe, przez co okropnie wkurzające!
Wank zachowywał się jak idiota — co nie powinno mnie zdziwić, bo zazwyczaj wcale nie było lepiej, ale... wyglądał inaczej. Przyglądałem mu się ukradkiem, by rozpoznać źródło tej zmiany. Zajęło mi to dużo czasu, bo kilka razy omal nie oberwałem piłką w nos, ale w końcu doszedłem do wniosku, że coś było nie tak z jego oczami... — błyszczały dziwnie, jakby był chory.
Stary, co z tobą? — spytałem, udając, że chcę zabrać mu piłkę.
Zrobił unik, mijając mnie i trafiając do prowizorycznej bramki, za którą robiła zbitka plastikowych drążków. Oparłem dłonie na kolanach, oddychając głęboko, bo zimne powietrze skutecznie otrzeźwiało moją zmęczoną głowę.
Nic. Właśnie wpakowałem gałę do siaty, a ty nawet nie zdążyłeś mrugnąć, więc to ty mi powiedz co z tobą.
Prychnąłem, zbywając go głupią miną. Przecież nie mogłem przyznać się, że zasnąłem dopiero przed samym świtem, bo przez większość czasu przewracałem się w łóżku, myśląc... marząc, podczas gdy on szlajał się nie wiadomo gdzie, a wiadomo z kim.
Może trochę boli mnie głowa — rzuciłem obojętnie, przyjmując piłkę, którą kopnął w moim kierunku zdecydowanie zbyt mocno.
Zaśmiał się, poprawiając tą śmieszną pomarańczową czapkę.
Mogę iść o zakład, że bardziej boli cię co innego.
Zanim zdążyłem skojarzyć te słowa z sugestywnym ruchem jego brwi, ten kretyn już zwiewał, więc mogłem tylko wyżyć się na piłce i włożyć w uderzenie całą swoją frustrację.
No chyba cię pogięło! — ryknął Severin sekundę później, masując sobie tyłek.
Trafiłem go tam centralnie, i to cholernie mocno. Poczerwieniał na twarzy, jak zwykle, gdy był wkurzony. Podniosłem rękę w geście przeprosin i szybko odwróciłem wzrok, a w powietrzu poniósł się histeryczny chichot Wanka, który zgiął się wpół i rżał jak głupi, bo uwielbiał, gdy coś złego przytrafiało się Severinowi.
Grupka dziewczyn zaczęła klaskać i śmiać się perliście, więc odwróciłem się w ich stronę, omiatając każdą z nich spojrzeniem. Były młode i ładne, ustrojone w kolorowe czapki. Doskonale wiedziałem, że im się podobam, bo natychmiast ucichły, a ich oczy zrobiły się okrągłe z wrażenia.
W innych okolicznościach wypatrzyłbym jedną, by popisać się przed chłopakami mocą własnego uroku osobistego, który sprawiał, że mogłem mieć każdą z nich — począwszy od tych młodych, a skończywszy na ich starszych siostrach, ciociach i mamusiach. Poczułem się dziwnie, bo nagle zdałem sobie sprawę, że wypełniało mnie uczucie wielkiej pustki — jakbym tęsknił za czymś. Brakowało mi tam... jednej, konkretnej osoby.
Wciąż jeszcze mogłem wyobrazić sobie zapach jej włosów i miękkość, którą czułem pod palcami, dotykając jej skóry. W uszach brzmiał mi ten nieśmiały śmiech, a przed oczami migało spojrzenie, łagodne i delikatne, ale pełne tajemnic.
Po naszym rozstaniu, spędziłem resztę nocy leżąc w zmiętej pościeli na brzuchu i zaciskając pięści, by powstrzymać się od głupich wizji, jakie nachodziły mnie w ciemności.
Rozpamiętywałem każdy gest i każde słowo — wspomnienie jej ciała dobrowolnie przyciśniętego do mojego odbierało mi rozum i sprawiało, że przewracałem się w łóżku, ledwo nad sobą panując.
Musiałem z nią być. Musiałem ją mieć, na wyłączność i tylko dla siebie. Inaczej wybuchnę — myślałem, wycofując się z boiska i porzucając te męczące wspomnienia nieprzespanej nocy. Byłem dziwnie zły i rozdrażniony, co zdarzało mi się tylko wtedy, gdy bardzo czegoś chciałem. Minąłem Richarda i Michaela, którzy patrzyli na mnie zdziwieni, a później i Wanka.
Pamiętaj o nartach, bo zaraz idziemy na górę — upomniał mnie, kiwając w stronę skoczni.
Wiedział doskonale kogo chciałem zobaczyć zanim skoczę.

LAURA
********
Śnieg padał coraz mocniej, gdy wreszcie zdołałam wydostać się z hotelu i dojść pod skocznię. Traktowałam drugą szansę od trenera bardzo poważnie i nie czekając na śpiącą, spłakaną Sabine, udałam się na miejsce pracy, uzbrojona w ten mniejszy i mniej kosztowny aparat, prostszy w obsłudze.
Minęłam całkiem spory tłumek, co bardzo mnie zdziwiło, bo wszyscy wiedzieli, że zawody zostały odwołane. Prawdopodobnie sportowcy cieszyli się tam tak dużą popularnością, że nawet ich zwykły trening wzbudzał duże zainteresowanie.
Dreptałam śliską ścieżką, lawirując między zaspami, a sprzęt posłusznie wisiał na mojej szyi, ocierając się o materiał kurtki. Żałowałam, że nie zabrałam ze sobą żadnej czapki, bo wiatr się wzmagał i był coraz bardziej dokuczliwy. Wtulałam nos w kołnierz, ale nie pomagało mi to zbytnio — marzłam porządnie i wiedziałam, że to odchoruję prędzej czy później, ale... najważniejszy był brak tego, jak się wyraził Andreas, śmiesznego warkocza.
Pozwoliłam włosom żyć własnym życiem — po prostu je rozpuściłam tak, że w tamtym momencie wiatr bawił się nimi, unosząc w górę i szarpiąc. Wypluwałam końcówki z buzi i raz za razem je poprawiałam, ale warto było — chciałam zobaczyć jego minę, by sprawdzić czy zauważy zmianę.
W pewnym momencie wpadłam na trenera, który maszerował wraz ze swoim asystentem w bliżej nieokreślonym kierunku, rozmawiając głośno. Uskoczyłam posłusznie w bok, odsuwając im się z drogi, ale nie ominęło mnie jego chłodne spojrzenie. Uśmiechnęłam się przepraszająco, a on skinął mi głową i się oddalił.
Wypuściłam powietrze z płuc, czując prawdziwą ulgę — nagrabiłyśmy sobie z Sabine, i to porządnie. Trenerska intuicja widocznie nie odnosiła się jedynie do sportu. Czuł, że coś się działo między mną a Andreasem i nie był z tego zadowolony, a ja... wręcz przeciwnie.
Wędrowałam dalej, prawie niesiona siłą wiatru, jakbym miała skrzydła. Wszystko mnie cieszyło — śnieg, wiatr, a nawet ciężkie, nisko płynące chmury. Aura była wprost idealna do zrobienia kilku zdjęć Andreasowi, bo błękit jego oczu wspaniale wpasowywał się w zimowe otoczenie.
Usiadłam na zimnej trybunie, prawie odmrażając sobie tyłek. Zagryzłam wargi, tupiąc nogami o betonowe podłoże i obserwowałam któregoś ze skoczków w locie.
Wciąż pozostawałam pod wrażeniem ich odwagi — z własnej woli opuszczali stabilną belkę, by z zawrotną prędkością zjechać w dół na spotkanie bezlitosnych sił przyrody. Wiatr nie zawsze był łaskawy, co uwidoczniło się w przypadku skaczącego w tamtym momencie — otrzymał silny podmuch z boku i musiał ratować się przed upadkiem.
Nie spuszczając wzroku ze skoczni, wyjęłam aparat z pokrowca i zaczęłam robić zdjęcia — jedno po drugim i kolejne, a dłonie skostniały mi z zimna.
Gdzie jesteś? — szeptałam pomiędzy kolejnymi ujęciami, szukając wzrokiem tej znajomej, wysokiej sylwetki. — Gdzie się podziałeś?
Czekasz na kogoś konkretnego? — spytał rozbawiony głos, a ja prawie skręciłam kark, gwałtownie się obracając i całkowicie rujnując robione właśnie zdjęcie.
Siedział tam sobie, dwa rzędy wyżej i uśmiechał się zagadkowo. Sparaliżowało mnie wrażenie, jakie na mnie wywarł, gdy tak beztrosko patrzył, podpierając się łokciami o barierki. Miał na sobie luźny strój i czarną kurtkę, a jasne włosy targał mu wiatr.
Moje oczy rozszerzyły się w podziwie, bo za nim rozciągał się piękny widok na góry i zabudowania, nad którymi wolno sunęły ciężkie i ciemne chmury, przepuszczając jedynie wąskie promienie światła. On na tym tle prezentował się idealnie — równie imponujący i chłodny, co prawie fizycznie mnie zabolało.
Mimowolnie podniosłam aparat i po chwili miałam go już takiego w pamięci, nie tylko swojej, ale także tej elektronicznej. Każde z ujęć było wspaniałe, bo inne na swój sposób i wiedziałam, że spędzę dużo czasu, po prostu się na nie gapiąc.
Opuściłam ręce, gdy podniósł się i ruszył w moją stronę. Choć betonowa powłoka była śliska i skuta lodem, on zgrabnie pokonał dzielącą nas odległość i już po chwili mogłam rozpłynąć się wewnętrznie, patrząc na niego z bliska.
Spięte narty oparł o barierkę, gdy usiadł tuż obok, nachylając się w moją stronę tak, że straciłam oddech. Spojrzał prosto w oczy i... włożył mi na głowę własną czapkę, którą wyciągnął z kieszeni.
Cześć — powiedział miękko, naciągając pomarańczowy materiał na czoło i poprawiając włosy, podczas gdy ja wciąż wstrzymywałam powietrze w płucach. — Mam nadzieję, że uszy da się jeszcze uratować.
Uśmiechnęłam się szeroko w reakcji na tą drobną kpinę, ale wciąż nie mogłam wydusić z siebie choćby słowa. Rozbieganym wzrokiem chłonęłam widok jego twarzy, a gdy mój wzrok padł na usta, przepadłam.
Poczułam wielką, nieopanowaną ochotę, by go pocałować. Tak wielką, że nic nie powstrzymało mnie przed zarzuceniem mu rąk na szyję. Nie protestował, a nawet wyszedł mi naprzeciw, obejmując dłońmi moją szyję i już po chwili nasze języki walczyły ze sobą, a my wzajemnie przyciągaliśmy się ku sobie, całkowicie się zapominając.
Tak, tego mi było trzeba — stwierdził po chwili zdyszany, gdy odepchnęłam go odruchowo, oddychając głośno. — Nawet nie zauważyłem, że odmroziłem sobie wargi na tym wietrze! Dobrze, że byłaś na miejscu i mi pomogłaś, bo wolę nie wyobrażać sobie, co by się stało, gdyby...
To było... — wydusiłam w końcu, przerywając mu w połowie ironicznego zdania. Wciąż nie mogłam dojść do siebie.
Niespodziewane — stwierdził, tym razem już na poważnie, szybko mrugając powiekami. Odczepił końcówki moich włosów od zamka przy rękawie kurtki. — Całkiem przyjemne... hmmm... dosyć intensywne, biorąc pod uwagę te ekstremalne warunki i...
Ryzykowne! — wpadłam mu w słowo, odsuwając się jak najdalej i rozglądając wokół, bo oczami wyobraźni widziałam już trenera Schustera wyskakującego nagle spod ławki i krzyczącego: mam was!
Parsknął śmiechem, patrząc na mnie jak na małe dziecko, co sprawiło, że jeszcze bardziej się zdenerwowałam — na siebie, nie na niego. To ja go zaatakowałam. Co było ze mną nie tak, że nie mogłam panować nad własnym słabym ciałem w jego obecności?
Nie myśl tyle, tylko chodź tu do mnie jeszcze na chwilkę, bo muszę już spadać — to powiedziawszy, pociągnął mnie na swoje kolana i pocałował mocno, przygryzając mi wargę. Pisnęłam cicho, a on śmiał mi się prosto w usta, podnosząc nas do pionu.
Chciałam go walnąć, ale uchylił się, chwytając narty i mogłam tylko obserwować jak przeskakiwał po dwa stopnie naraz. Westchnęłam głośno, przyciskając palce do spuchniętych ust.
Dokończymy później! — zawołał jeszcze, zanim zgrabnie przeskoczył przez barierkę. Miałam nadzieję, że potknie się albo chociaż zachwieje, ale nie, on musiał być idealnym, pięknym draniem, który po raz kolejny zostawił mnie samą w takim... takim... stanie!
Usiadłam ciężko, próbując uspokoić rozszalałe serce i hormony, a moje ciało dosłownie rwało się do góry, by... no nie wiem... tańczyć? Chciałam skakać z radości i śpiewać, a później rzucić się w śnieg i ochłodzić zmysły, które budziły się z głębokiego snu.
Byłam tak bardzo podekscytowana tą nieznaną mi jeszcze stroną młodego życia, że prawie zapominałam o oddychaniu. Uśmiechałam się sama do siebie, co nie zdarzało mi się wcześniej zbyt często, a przed poznaniem Sabine prawie wcale.
Powód mógł być tylko jeden, prosty i nieodwołalny, niemożliwy do pomylenia z żadnym innym — to była miłość. Musiała być! To uczucie, rozsadzające mnie od środka i promieniujące od serca we wszystkie zakątki ciała, musiało nią być, choć przecież nie miałam żadnych argumentów, by moje myśli potwierdzić.
Postanowiłam poddać się tej fali i płynąć wraz z nią, nie dbając o to czy wypłynę na spokojne wody, czy złowieszczy prąd roztrzaska mnie niespodziewanie o twarde, ostre skały.
Zdjęłam podarowaną czapkę z głowy i wygładziłam ją na kolanach, dotykając czule, jakby to był mój największy skarb. Podniosłam do twarzy i wtuliłam policzek w materiał, głęboko wzdychając. Byłam wybitnie dla świata... skończona.
Zdajesz sobie sprawę, maleńka, że on cię tylko wykorzystuje? — spytał donośny kobiecy głos, a ja odwróciłam się równie zaskoczona, jak i zaciekawiona, bo niewątpliwie słyszałam go po raz pierwszy w życiu.


poniedziałek, 20 stycznia 2014

Trzynasty


LAURA
******
Wciąż jeszcze nie bardzo rozumiałam co wydarzyło się wcześniej, gdy zajechaliśmy pod hotel i opony samochodu zapiszczały w kontakcie ze śliskim betonem na parkingu. Szarpnęło mną do przodu, a głowa Andreasa zsunęła się z mojego ramienia — trzymał ją tam od początku jazdy, podczas gdy raz za razem łapał mnie za rękę i mamrotał mi do ucha słowa, które sprawiały, że czerwieniłam się jak wiśnia.
To wszystko działo się tak szybko... niespodziewanie... Traciłam dech przy każdym, najmniejszym nawet dotyku, a moje serce biło zbyt szybko na sam dźwięk jego głosu.
Sabine momentami się nam przyglądała — łapałam jej spojrzenie, lecz w ciemności nie mogłam stwierdzić jaki miała do tego wszystkiego stosunek. Marzyłam, by znaleźć się z nią w zaciszu czterech ścian naszego pokoju i wreszcie móc o wszystko spytać. Nie miałam pojęcia co zrobić, ani jak postąpić. Andreas skutecznie mącił mi w głowie!
Wysiadka, gołąbeczki! — rzucił Wank, otwierając mi drzwi.
Wyskoczyłam pośpiesznie, wyswobadzając się z objęć Andiego, bo dziwne i sprzeczne uczucia szalały we mnie niczym czerwcowa burza z piorunami. Chciałam go przyciągnąć bliżej i odepchnąć w tym samym momencie. Co zrobię jeśli okaże się, że znów uknuli jakiś zakład? Jeśli to było tylko na pokaz? — te myśli wciąż mnie gnębiły i nie pozwalały mi rozkoszować się faktem, że chłopak, za którym wypatrywałam oczy, zwrócił na mnie uwagę. Nie mogłam do końca nacieszyć się jego bliskością. Miałam fazę ucieczki. Zawsze uciekałam. Wtedy porażka mogłaby boleć mniej, bo nie oddałabym wszystkiego, co mogłam — niestety, właśnie jemu chciałabym oddać wiele, jeśli nie wszystko.
Idziesz? — usłyszałam głos Sabine jakby z oddali i odzyskałam ostrość widzenia, porzucając te późnowieczorne rozmyślania. Niestety, w jednej sekundzie przekonałam się, że Andreas także opuścił już auto, a co więcej, podreptał przed siebie zaraz za Wankim, nawet się nie żegnając.
Zrobiło mi się zwyczajnie przykro — nie wiem czego oczekiwałam... może jakiegoś małego gestu czy spojrzenia... w zamian za to mogłam obserwować jego wysoką sylwetkę znikającą w cieniu, jaki rzucał budynek hotelu.
Mogę mieć do ciebie parę pytań? — zwróciłam się do Sabine, która szła tuż obok, obciągając za wąską sukienkę tak, by ukryć pośladki.
Skromnie wygładziłam materiał swojej, co natychmiast przywołało wspomnienia... jego dłoni niecierpliwie mnących materiał, jakby chciał się go pozbyć, by swobodnie dotykać mojej nagiej skóry...
Myślę, że najpierw to ja spytam o kilka rzeczy ciebie — stwierdziła moja mentorka, klepiąc mnie po ramieniu.
Zakradłyśmy się do środka najciszej jak tylko mogłyśmy, odbierając wcześniej nasze klucze od zachwyconego pana z recepcji. Nie, nie uśmiechał się tak zalotnie w moim kierunku... Sabine mrugnęła mu okiem, gdy z prawie cielęcym zachwytem wpatrywał się w jej dekolt. Oczami wyobraźni widziałam go przelatującego nad blatem, gdyby tylko Wank to zobaczył.
Przyłożyła palec wskazujący do uszminkowanych na różowo warg, nakazując mu milczenie, na co pokiwał jedynie głową, wciąż się gapiąc.
Grzeczny piesek — szepnęła, gdy oddaliłyśmy się w stronę naszego pokoju. — Bardzo, bardzo grzeczny.
Potrząsnęłam głową, zastanawiając się gdzie na świecie była sprawiedliwość — ona mogłaby przebierać w mężczyznach i co dzień mieć nowego, a ja nie mogłam odpowiednio zainteresować sobą tego jednego... jedynego.
Wśliznęłam się do pokoju zaraz za nią i zapaliłam lampkę. W środku było przyjemnie ciepło i prawie od razu ogarnęła mnie senność. Usiadłam na brzegu łóżka, pamiętając o tym, że chciałam porozmawiać z Sabine. Tyle tylko, że ona nie zdążyła nawet zdjąć swetra, gdy rozległo się ciche pukanie do drzwi. Spojrzałyśmy na siebie przerażone — cokolwiek byśmy nie powiedziały, nasze stroje zdradzały wszystko, a smród dymu i alkoholu, który wsiąkł w pory naszej skóry dodatkowo potwierdzał to, że wróciłyśmy z balangi. Gdyby trener Schuster...
Kto tam? — odezwała się, wciąż patrząc na mnie z napięciem.
Minęło kilka nerwowych sekund, a ja zdążyłam wyrwać sobie kilka włosów z głowy, gdy wreszcie mogłyśmy odetchnąć z ulgą.
Ja — rzucił Wank, a jego głos był przytłumiony, jakby przyciskał usta do drzwi. Znając go, zapewne tak właśnie zrobił.
Sabine przewróciła oczami, zrzucając z siebie koc, który naciągnęła w ostatnim akcie desperacji. Była już boso i na palcach powędrowała, by mu otworzyć. Wparował do środka, chwytając ją w pasie i unosząc wysoko, a ona otoczyła ramionami jego szyję. Odwróciłam wzrok.
Śmiała się cicho, karcąc go za ten nagły atak i wypraszając z pokoju, jednak był nieugięty. Zaczęłam ostentacyjnie ziewać, bo nagle zmęczyły mnie te ich szczęśliwe amory. Byłam... smutna.
Dobrze, ale tylko na chwileczkę — szepnęła Sabine, odpychając jego ręce. — Zaraz wrócę, pączuszku.
Musiałam na nią spojrzeć, bo niezaprzeczalnie mówiła do mnie. Jej twarz przybrała ten jedyny w swoim rodzaju wyraz — niezgłębionego zachwytu Wankiem i całkowitej obojętności na otoczenie.
Pokiwałam głową, a oni niemal natychmiast wyślizgnęli się cicho na korytarz i tyle ich widziałam. Uniosłam brwi i opadłam na materac, zupełnie wyprana z siły, nadziei i wcześniejszej euforii.
Zażartował sobie... znów... Ogarniał mnie wielki wstyd na samo wspomnienie tego, na co mu pozwoliłam. Nie powinnam była dać mu się całować w... ten sposób. Takie pocałunki kradną duszę i ona już nie wraca. Byłam pusta... tak bardzo pusta w środku. Zabrał wszystko — mój rozum, moje uczucia, moje ja. Być może dramatyzowałam nieco, ale... pragnienie by przyszedł i powiedział mi, że ten wieczór to nie sen było tak silne, że prawie się popłakałam.
Zdjęłam sukienkę, gładząc delikatny materiał i wtulając w nią twarz — szukałam potwierdzenia, że nie wyobraziłam sobie tego wszystkiego. Zapach klubu wciąż był intensywny, więc miałam pewność, że naprawdę tam byłam.
Wciągnęłam koszulkę na gołe ciało, wstydząc się niewidzialnego obserwatora, a później odszukałam wciśnięte do walizki dresy. Włosy związałam niedbale na czubku głowy, choć wyglądało to bardziej niż głupio, bo było ich za dużo na taką fryzurę. Właśnie rozglądałam się za płynem do demakijażu, którego Sabine nakazała mi używać co wieczór, gdy znów rozległo się pukanie. Tym razem było tak cichutkie, że prawie niedosłyszalne, ale już po chwili na palcach zmierzałam w stronę drzwi. Przyłożyłam czoło do chłodnego lakierowanego drewna i nasłuchiwałam. Puk, puk, puk... Poprawiłam koszulkę, żałując, że nie zdążyłam wrzucić na siebie niczego więcej na wypadek spotkania oko w oko z trenerem.
Uchyliłam drzwi powolutku i prawie natychmiast chciałam je zatrzasnąć, całkowicie odruchowo, ale przeszkodziło mi w tym kolano, które szybko pojawiło się w luce. Andreas wsunął rękę do środka i wcisnął się, nawet nie pytając o pozwolenie.
Co ty wyprawiasz? — szepnął z wyrzutem w głosie, rzucając mi pytające spojrzenie tych niesamowicie niebieskich oczu i rozcierając bolącą nogę.
Musiałam wyglądać trochę głupio, gdy tak kurczowo trzymałam się klamki, więc zamknęłam drzwi i odwróciłam się do niego, zakładając ręce na piersi, by przynajmniej mentalnie zwiększyć między nami dystans i... no cóż, choć trochę się okryć. Moje ciało dosłownie śpiewało na jego widok, takiego rozczochranego w zwykłej koszulce i dresach wiszących mu nisko na biodrach. Chłonęłam ten obrazek jak gąbka, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bo... uśmiechał się szeroko jak ostatni dureń i... ahhh, byłam na niego taka zła, jednocześnie tak bardzo się w nim zadurzając.
Ładnie ci tak — stwierdził, wskazując bocianie gniazdo na mojej głowie. — Powinnaś częściej rozplatać tego śmiesznego warkocza.
Tego było zbyt wiele... nie wytrzymałam i musiałam się roześmiać. Co on chrzanił? Wyglądałam jakbym trzy dni spała na dworcu, a wspaniały tusz Sabine zapewne odbił mi się po oczami ciemną smugą, a on... tak mnie zawstydzał. Ukryłam twarz w dłoniach, próbując się uspokoić. Ciekawe po co przyszedł? W sumie było mi wszystko jedno... skoro się pojawił, to musiał mieć powód. Spojrzałam na niego przez palce i wzdrygnęłam się, bo podszedł zupełnie niepostrzeżenie — mogłam dokładnie widzieć malutkie literki, którymi zadrukowana była jego koszulka. Był tak blisko, że z wrażenia straciłam oddech.
Mówił ci ktoś kiedyś, że zbytnio się zbliżasz? — zganiłam go słabym głosem, wciąż wpatrując się w materiał na jego piersi. — Istnieje coś takiego jak przestrzeń osobista i...
Ciii... — szepnął, chwytając moje włosy i ciągnąc delikatnie tak, że musiałam podnieść głowę i wreszcie na niego spojrzeć. Zmiękły mi kolana. — Jedyne czego chcę w tym momencie, to znacznie naruszyć tą twoją... osobistą przestrzeń.
Nie miałam siły protestować. Objął mnie znów, silną ręką podtrzymując w pasie, a wolną dłonią przesunął po moim policzku, sprawiając, że zamknęłam oczy i... bezwiednie się do niego przytuliłam. Trzymał mnie tak przez chwilę, nieco sztywno, ale było mi tak przyjemnie, że przestałam reagować.
Może nie takie naruszenie miałem na myśli, ale... lepsze to niż nic — prychnął, po chwili wtulając twarz w tą imitację koka, którą wcześniej stworzyłam.
Ścisnęłam go mocniej, czując, że wcale nie miałam ochoty by się z nim rozstawać tej nocy, ale było coś, co skutecznie mnie hamowało.
Nie sądzisz, że powinniśmy się lepiej poznać? — spytałam, po raz pierwszy patrząc mu w oczy całkiem poważnie. — Nie chcę być niegrzeczna, ale nasze kontakty są, no cóż... nieco... dziwne.
Co ty mówisz, dziewczyno? — zdumiał się teatralnie. — Określ swoje żądania... Mam zejść na dół i zaśpiewać serenadę?
Parsknęłam zduszonym śmiechem. Ile bym dała by zobaczyć go w takim momencie? To było wprost... niewyobrażalne.
Chyba nie jestem aż tak wymagająca — wymamrotałam, wciągając jego zapach głęboko i powoli się odprężając.
Ulżyło mi. Gdyby trener zobaczył...
Śmialiśmy się oboje i w tamtym momencie poczułam się tak szczęśliwa jak jeszcze nigdy w całym moim życiu. To była więź... ciche porozumienie. Wydawało mi się, że znam go od dawna i na drugi plan schodził fakt, że tak naprawdę ledwo co się poznaliśmy.
Nie potrzebne były słowa — nasze ciała rozmawiały ze sobą w ich własnym, języku, który rozumieliśmy poprzez odruchy; ja czułam się bezpieczna w jego ramionach i chciałam schować się w nich jak najgłębiej, a on przyciągał mnie bardziej i bardziej, jakbyśmy wciąż nie byli dostatecznie zbliżeni.
Zdawałam sobie sprawę, że moje doświadczenia były bardzo ubogie w porównaniu z jego i nie miałam pojęcia czy był zadowolony z takiego obrotu spraw. Wiedziałam, że mógł chcieć czegoś więcej — nie byłam głupia, ślepa również. Gdyby tylko zrobił krok dalej, być może odpowiedziałabym na niego... ale on odwzajemnił uścisk i staliśmy tak kilka chwil, szczelnie objęci, podobnie jak w klubie. Czułam jak szybko biło mu serce i doskonale słyszałam jego przyśpieszony oddech na mojej skórze. Pożądanie dosłownie trzeszczało między nami, ale zostało stłumione... przynajmniej z mojej strony.
Chciałbym, żebyś wiedziała... — zaczął schrypniętym głosem, ale urwał w środku zdania, bo z głębi korytarza dotarł do nas stłumiony pisk, a później gdzieś w oddali trzasnęły drzwi i echem poniosły się szybkie kroki.
Podniosłam głowę, układając usta w podkówkę — ten wspaniały wieczór tym razem naprawdę dobiegał końca, bo najprawdopodobniej do pokoju wracała Sabine. Nie chciałam po raz kolejny kłaść się do łóżka sama, by walczyć ze snem... W myślach błagałam, by Andi nie odchodził, bo... takie chwile mogły się już więcej nie powtórzyć. Wraz z końcem nocy znikał on, a moje nadzieje, tak gwałtownie obudzone jego pocałunkami, mogły pęknąć jak bańka mydlana.
Spojrzeliśmy sobie w oczy — on się uśmiechał, patrząc na mnie w sposób, którym zachwyciłaby się każda dziewczyna choć trochę tak wrażliwa i niepewna siebie jak ja. Pocałował mnie w czoło i uścisnął raz jeszcze tak, że prawie padłam zemdlona z wrażenia.
Dokończymy jutro — poinformował mnie z łobuzerskim błyskiem w oku i wyślizgnął się na zewnątrz, zanim zdołałam go powstrzymać.
Spodobała mi się ta stanowczość jego ruchów — nie pytał mnie o zdanie, po prostu się pożegnał i wyszedł. Szczerzyłam się jak głupia, dotykając ust, policzków i czoła. Oparłam się o zimną ścianę, która w kontakcie z moją rozgrzaną do czerwoności skórą mogła zacząć parować i zamknęłam oczy, rozkoszując się własnym szczęściem.
Dokończymy jutro... — powtórzyłam, a moje myśli zalała fala wizji, które powinny mnie zawstydzić, ale wcale tak się nie stało.
TYLE RAZY MÓWIŁEM, ŻE NIE WOLNO ROZPRASZAĆ SIĘ W SEZONIE OLIMPIJSKIM JAKIMIŚ BZDURNYMI ROMANSAMI I JAK ZWYKLE NIKT MNIE NIE SŁUCHA! — trenerski ryk dosłownie wstrząsnął ścianami, skutecznie uwalniając mnie z sideł własnej spaczonej wyobraźni.
Przeraziłam się, i to okropnie — na pewno przyłapał Andreasa poza pokojem i dodał dwa do dwóch, wiedząc o wcześniejszych pogłoskach, które krążyły w ekipie. Spojrzałam w dół i natychmiast skoczyłam ku posłaniu, by okryć się kocem — moje ciało zdawało się być w stanie najwyższego pobudzenia i ostatnią osobą, przed którą chciałam się tak zaprezentować, był wrzeszczący trener Schuster.
Szczęknęła klamka, a ja odwróciłam się szybko, by stawić czoła reprymendzie ale... do pokoju weszła Sabine, różowa na twarzy jak piwonia, a zaraz za nią przerażony Wank, pchany trenerską ręką.
Obserwowałam całe zajście z wyrazem krańcowego zdziwienia w oczach, zasłaniając się kocem i wyglądając na dopiero co wyciągniętą z łóżka. Zakochana para stanęła na środku, spuszczając głowy w pokorze, a pan Schuster okrążał ich niczym pantera czająca się na ofiarę.
Ile to trwa? — spytał, cedząc słowa jakby mówienie sprawiało mu trudność. — ILE TO TRWA?! — powtórzył, tupiąc nogą, gdy żadne z nich nawet nie otworzyło ust, by mu odpowiedzieć.
Jestem dorosły, nie muszę się tłumaczyć z takich rzeczy... — wymamrotał Wank, wciąż wpatrując się we własne stopy.
Skupiłam się na jego wyglądzie — ciemne włosy były w kompletnym nieładzie, a szczęka aż do podstawy szyi została umazana czymś różowym, co barwą dziwnie przypominało pomadkę Sabine, w dodatku miał niedopięte spodnie i ślady paznokci na przedramionach. O nie, o nie... — pomyślałam, kojarząc fakty. — Trener przyłapał ich... w bardzo nieodpowiednim momencie.
Zagryzłam wargę, usiłując mentalnie dodać otuchy mojej przyjaciółce, choć żadne z nich nie zwracało na mnie uwagi. Wiedziałam, że ważyły się nasze losy — Schuster surowo zakazał wszelkich kontaktów cielesnych ze swoimi zawodnikami. Nie mogłam jej ganić, bo sama, tylko chwilę wcześniej, miałam całkowicie nieczyste zamiary wobec najmłodszej gwiazdy drużyny.
Skoro jesteś taki dorosły, to weź odpowiedzialność za wasze... czyny — warknął trener, a ja przełknęłam głośno ślinę, widząc jak Sabine drgnęła. — Wybieraj, wylatuje ona albo wykluczam cię z kadry!
Wytrzeszczyłam oczy, nie wierząc w to, co się właśnie działo. Chciał go wyrzucić? Jednego ze swoich najlepszych zawodników, główną i pewną podporę w konkursach drużynowych? Czy on do reszty zwariował?
Mówisz serio? — spytał Wank, jakby budząc się nagle z głębokiego snu.
Jak zawsze — odparł tamten, lecz jego ton był już o wiele spokojniejszy, niż jeszcze chwilę wcześniej.
Sabine ścisnęła ramię swojego mężczyzny i uśmiechnęła się przez łzy wstydu. Patrzyli na siebie przez chwilę, a później odwróciła wzrok i kiwnęła mi głową. Drżały jej wargi.
Przepraszam Lauro, ale musimy się szybciutko spakować.
Nie mogłam w to uwierzyć — dopiero co zaczęłam być szczęśliwa, jedynie kilka chwil mogłam cieszyć się normalnym życiem młodej dziewczyny, a tu nagle... znów odbierano mi to wszystko, i to w tak brutalny i nagły sposób.
Spuszczając głowę, całkowicie załamana, starałam się ukryć łzy, które bez żadnej kontroli pociekły mi po policzkach. Nie dokończymy jutro, Andreasie... nigdy już nie dokończymy.

sobota, 11 stycznia 2014

Dwunasty



LAURA
*****

 To się dzieje zbyt szybko - pomyślałam, gdy moje plecy uderzyły w zimną ścianę, a silne ramiona Andreasa dosłownie zgniotły moje żebra. Uścisk wycisnął mi powietrze z płuc, więc otworzyłam usta, by zaczerpnąć tchu, ale nie zdążyłam - wpił się w moje wargi bez krzty delikatności. 
 Poczułam, że tracę grunt pod stopami, gdy podniósł mnie nieznacznie w górę. Wrażenie tego, że obiekt moich niepohamowanych marzeń i pragnień całował mnie właśnie jak wariat dotarło do mojego skołowanego umysłu i totalnie go zbombardowało. 
 Wpijał mi palce w żebra, sunąc w górę pleców, aż jego niecierpliwe dłonie odnalazły moje włosy, doprowadzając fryzurę do kompletnej ruiny - westchnął przeciągle, co odbiło się echem w mojej głowie, sprawiając, że... zaczęłam odpowiadać na jego ataki.
 Uczepiłam się jego ramion, bo nie miałam zielonego pojęcia jak miałam się zachować - robiłam to, kierowana dziwnym instynktem, który w jednej sekundzie podpowiedział mi, że chciałam go... jeszcze bliżej.
 Nie wiadomo kiedy moje zimne dłonie znalazły się w dole jego pleców i wsunęły pod koszulkę - efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Dźwięk, który opuścił jego gardło sprawił, że miałam ochotę płakać i śmiać się jednocześnie - podobało mu się! Skopiowałam więc jego wcześniejsze ruchy, dodatkowo używając paznokci. Miał gorącą skórę, a pod nią wyczuwałam napięte mięśnie. Przesunęłam palcami po kręgosłupie. Ojjj...
 - Zabijesz mnie - jęknął, opierając się czołem o moje czoło i patrząc mi głęboko w oczy. Odwzajemniłam spojrzenie bez cienia wstydu - wiedziałam, a raczej czułam to, że nie był na mnie obojętny. Może nie miałam żadnego doświadczenia w takich sprawach i kontaktach z chłopakami, ale to przyciąganie między nami było niezaprzeczalne. Gęsia skórka ozdobiła moje odkryte ramiona pod ciężarem jego wzroku. Spoglądał, jakby widział we mnie coś innego, lepszego, niż ja sama mogłam dojrzeć, patrząc w lustro. Wyglądał na... zdziwionego. Ogłuszonego. Jakby właśnie dotarło do niego coś, czego wcześniej się nie domyślał...
 - Ja chyba... chyba... - odezwał się, ale jego głos nagle się załamał. Zbierał się do powiedzenia czegoś ważnego, dałabym sobie za to uciąć rękę. - Ja... nie wiem.
 Uniosłam brwi, a w moim wnętrzu tysiące maleńkich i niecierpliwych motyli znów obudziło się do lotu. Nasza znajomość była dziwna od samego początku, ale im dalej w czas, tym robiła się coraz bardziej pokręcona. Chyba nie miał zamiaru wyznać mi, że... 
 Nie! Nie powinnam nawet dopuszczać do siebie takich myśli! On się pewnie znów zgrywał, a ja po jednym pocałunku widziałam nas przed ołtarzem. Naiwna kretynko! Kto by cię chciał?
 - Nie, proszę - westchnęłam, próbując go odepchnąć. - Nie mogę...
Wciąż trzymał swoje otwarte usta blisko moich i oddychał głośno.
 - Proś o co chcesz, tylko mnie teraz nie odrzucaj - szepnął zdyszany i znów mnie pocałował.
 Tym razem było inaczej - zniknęła gdzieś ta brutalność i desperacja. Otarł się ustami o moje wargi, jakby prosząc o pozwolenie. Delikatnie powiódł koniuszkami palców po mojej skórze - zaczynając od dłoni, sunął w górę, muskając łokcie, ramiona. Na dłużej zajął się gładzeniem kości obojczyka - ten dotyk sprawił, że miałam ochotę po prostu odchylić głowę do tyłu i zamknąć oczy. Błagałam go w myślach, by nie przestawał - to było takie przyjemne!
 Pocałunki były krótkie i lekkie, a mimo to jego dłonie sprawiały, że drżałam bardziej, niż przedtem. Objął mnie za szyję, całując linię żuchwy i kierując się wyżej, a gdy jego oddech połaskotał mnie w ucho, zachichotałam jak głupia, odruchowo przyciągając go bliżej.
 Staliśmy tam - w ciemnym, wilgotnym korytarzu - ściśle objęci i doskonale świadomi swoich młodych, rozochoconych ciał. Zdarzenia tego wieczora potoczyły się tak szybko i niespodziewanie, że w najśmielszych nawet marzeniach nie wymyśliłabym podobnego scenariusza, a życie napisało go samo... 
 Gdzieś w ciemniejszych zakamarkach mojego umysłu kiełkowało ziarenko podejrzeń, bo to wszystko było tak piękne, że aż... nieprawdopodobne. Ciesz się z tego co masz w tej chwili, bo za chwilę znów będziesz sama! Przymknęłam oczy pod ciężarem wyrzutów, którymi obrzucał mnie umysł. 
 Zacisnęłam powieki i najzwyczajniej w świecie... poprosiłam Andreasa by mnie przytulił. Tak normalnie, po przyjacielsku, bez żadnych podtekstów. Chciałam, by odrzucił to pożądanie, którego doświadczyliśmy i żeby trzymał mnie przez chwilę jakbym była małą dziewczynką. Tego potrzebowałam najbardziej - świadomości bezpieczeństwa, którą dać mogły tylko jego silne ramiona.
 Pozwoliłam się objąć, i to mocno. Ogarnęło mnie to niesamowite uczucie euforii, które towarzyszy tego typu bliskości - był ze mną, bo tego chciał. Oddychał mi we włosy, obejmując dłonią tył mojej głowy. Uśmiechnęłam się szeroko, wciskając nos w materiał jego koszulki i głęboko westchnęłam - to tak chciałabym spędzić resztę życia, przy nim i tylko przy nim. 
 Jego ciepło i zapach były tymi właściwymi, najlepszymi pod słońcem. Jego oddech i szybkie, mocne bicie serca, które czułam tuż przy twarzy, dawały mi chęć do dalszego życia. Jego błękitne, przepełnione łagodnością oczy były jedynymi, w które chciałabym wpatrywać się przez całą wieczność, i o jeden dzień dłużej... Tylko czy to było w ogóle możliwe?
  - Wiary nie dam, ale muszą tu gdzieś być.
 Rozemocjonowany głos odbił się echem od ścian korytarza, a my natychmiast odskoczyliśmy od siebie niczym oparzeni - wolałam wyobrazić sobie, że to ja odepchnęłam Andreasa jako pierwsza, ale prawdą było to, że zrobiliśmy to wspólnie, w jednym momencie. 
 On głęboko zaczerpnął powietrza, a ja spuściłam wzrok, coraz bardziej załamana. To by było na tyle - nic nie może przecież wiecznie trwać, a już na pewno nie wylewna czułość Andreasa. Opamiętałam się nagle i gwałtownie - ależ byłam głupia! Mało brakowało, a oddałabym mu się tam pod ścianą zaśmieconego klubu, bez żadnych oporów i głębszego zastanowienia. On się tylko bawił...
 Ogarnęło mnie to uczucie nagłego wypompowania - miałam ochotę osunąć się na ziemię i wyłączyć wszystkie zmysły, by zapaść się głęboko w siebie i nigdy już nie wrócić. Chciałam zniknąć!
 Kroki robiły się coraz głośniejsze, więc poprawiłam sukienkę i sięgnęłam do włosów. Zaczęłam splatać je w warkocz - to przeklęte źródło mojej naiwnej próżności! Dotykałam ich z prawdziwą odrazą, obiecując sobie, że po powrocie do pokoju natychmiast odszukam nożyczki i zetnę je aż do ramiom, a może nawet i krócej - bo on przeczesywał je wcześniej palcami i udawał, że mu się podobało!
  - Zostaw - powiedział, łapiąc mnie za nadgarstek. 
 Odciągnął moją rękę, nie puszczając jej nawet na chwilę. Znieruchomiałam, po czym powoli odwróciłam się w bok - jego twarz była niezwykle poważna, co zdarzało się bardzo rzadko, bo w mojej obecności zwykle bywał albo zły, albo rozbawiony. 
 Przełknął ciężko i znów przyciągnął mnie bliżej, rozluźniając palce. Podniósł dłonie i rozplótł niedbałego kłosa, którego udało mi się wcześniej zamotać. Włosy znów spłynęły mi po plecach długą falą, a on objął mnie za szyję.
-  Tak jest lepiej - oznajmił, patrząc mi głęboko w oczy. - Jesteś wtedy... najpiękniejsza.
 Pogłaskał mój policzek, kciukiem muskając kącik ust, które rozchyliłam bezwiednie, chcąc powiedzieć cokolwiek... Nie dane mi było wyduszenie z siebie chociażby słowa - pojawili się nagle, jakby biegli. Sabine, a tuż za nią Wank, Richard i Severin. 
 Zdziwiłam się, że nie zabrali ze sobą trenera, bo wyglądało to na zbiorowy spacerek po ciemnych zaułkach. Gdzieś w czeluściach mojego umysłu zamigotało słowo "spisek", niczym wielki, czerwony napis na białej ścianie. Odsunęłam te myśli i uniosłam głowę na spotkanie ich... przestraszonych min?
 - Co się stało? - spytałam, odsuwając się od Andreasa na bezpieczną odległość. Nie chciałam by czuł się nieswojo w towarzystwie kolegów - nie musieli wiedzieć co zaszło między nami wcześniej, cokolwiek to było.
 Sabine była zdyszana - opierając dłonie na kolanach, parsknęła nerwowym śmiechem.
 - Musimy się zbierać! Michael dał cynk, ze Schuster nie może spać i jest poważne zagrożenie jego wizytą w naszych pokojach.
  Powoli docierał do mnie sens jej słów i zaczynałam się bać - doskonale pamiętałam, że trener zakazał mi kontaktów z Andreasem. Ciekawe co powiedziałby na widok naszego wcześniejszego... no cóż, bardzo bliskiego kontaktu.
 - Szukaliśmy was dosłownie wszędzie - odezwał się Richard, patrząc na nas z wyrzutem. - Co tu robiliście?
 Wyglądał na zdziwionego, widząc nas razem, a może to było... zniesmaczenie? Odsunęłam się jeszcze bardziej pod ścianę, a Andi obrzucił mnie pustym spojrzeniem. Nie wiedziałam co powiedzieć, a i on nie kwapił się by mnie w tym wyręczyć. Zrobiło mi się gorąco.
 - Bo... bo... - wyjąkałam tylko i zamilkłam.
 - Co niby mogli robić? - obruszył się Wank, mrugając sugestywnie w kierunku Andreasa. - Na pewno nie układali strategi na kolejny konkurs... to wiadomo i...
- Czy to jest to o czym myślę? - wciąż zamyślony Richard przerwał mu w pół zdania, wskazując palcem to na mnie, to na Andiego. - Wy... tego... wy? To znaczy...
 To się stało tak nagle, że nie zdążyłam nawet pisnąć - w jednej chwili stałam, gorączkowo analizując sytuację, a w drugiej patrzyłam jak Andi zacisnął pięści i podniósł wzrok, przemierzając dzielącą nas odległość w dwóch krokach. 
 Jedną ręką chwycił mnie w pasie, przechylając w dół tak, że końcówkami włosów zamiotłam brudną podłogę i całując mocno prosto w usta, na oczach... ich wszystkich.
 Gdy postawił mnie do pionu, chwilowo musiałam zamknąć oczy. Co się właśnie wydarzyło? Nieśmiało rozchyliłam powieki, by spojrzeć na Sabinę i resztę, przygotowując się na wybuchy śmiechu chłopaków. Andreas, wciąż nie wypuszczając mnie z uścisku, podniósł rękę i palcem wycelowował w Richarda.
 - To jest właśnie to, co myślisz i ani się waż tknąć jej nawet palcem. Ta gorąca kocica, jak się wcześniej wyraziłeś, jest już zajęta! - oznajmił wyzywająco i skierował się do wyjścia, siłą ciągnąc mnie za sobą.
 Rzuciłam Sabine szybkie, pełne skruchy spojrzenie i dałam wyprowadzić się z klubu, bo wydarzenia ostatnich chwil całkowicie zamieszały mi w głowie. To wszystko było takie... niespodziewane. Pocałował mnie przy nich, choć jeszcze niedawno mnie lekceważył. O co w tym wszystkim chodziło? O coś musiało...
 - Co ty wyprawiasz? - szepnęłam, gdy zamaszyście otwierał drzwi.
Znieruchomiał, i odwrócił się do mnie, po raz kolejny tego wieczora patrząc mi głęboko w oczy.
 - Nie mam pojęcia - odpowiedział, uśmiechając się szeroko, co sprawiło, że poczułam tysiące mrówek na całym ciele. - Nie mam pieprzonego pojęcia co robię!