piątek, 27 września 2013

Trzeci




ANDREAS
*****

- Andi, ten skok był fatalny!
Zmarszczyłem brwi na widok miny trenera, bo miałem całkowicie odmienne zdanie. Ile można wyciągnąć ze skoku, gdy tylni wiatr dosłownie ściąga w dół? Przerwa pomiędzy seriami przedłużała się nieznacznie, traciliśmy do Słowenii ponad dwadzieścia punktów, a za plecami mieliśmy Polaków. Nie było jeszcze tragedii, ale komfortową sytuacją też bym tego nie nazwał. Coraz bardziej odczuwałem poczucie winy, docierało do mnie, że z naszej czwórki nawaliłem tylko ja.
 - Poprawię się - mruknąłem, patrząc na niego niepewnie.
Poklepał mnie po plecach i krzycząc coś do do Richarda, poszedł dalej. Czułem duży respekt wobec trenera, imponował mi jego spokój w stresowych sytuacjach. Początek sezonu nie był łatwym okresem dla całej drużyny, a dla mnie szczególnie, bo w składzie na zawody byłem najmłodszy.
Idąc pod górkę usiłowałem choć odrobinę skupić myśli, skoncentrować się... Nic z tego. Mijałem właśnie grupkę dziewczyn, które czatowały na czyjś autograf, gdy z naprzeciwka wpadł na mnie Wank. Ubrany w dres i kurtkę, górował wzrostem nad większością ludzi. Nie skakał w drużynówce, więc włóczył się po terenie obiektu bez celu. Fanki aż zachłysnęły się powietrzem, gdy mój przyjaciel spojrzał na mnie zrozpaczony i płaczliwym głosem zawył:
 - Rzuciła mnie!
Już miałem złapać się za włosy i błagać go, by nie zawracał mi głowy swoimi związkami w tak ważnym momencie, ale zareagowałem całkowicie inaczej - zawstydziło mnie to, że po chwili szeroko się uśmiechnąłem.
 - Serio?
Patrzył na mnie, jakbym zamordował mu rodzinę, czy coś.
 - Jesteś bez serca, Andreas! - oburzył się teatralnie.
Szczerzyłem się coraz bardziej - niesamowicie denerwowała mnie jego była, sądziłem, że Wank jest lepszy, gdy nie ma jej w pobliżu.
 - Bez serca, bez serca... - sparodiowałem jego ton, a później męskim gestem huknąłem go z całej siły w plecy. - Jutro mamy wychodne, pamiętasz? Musimy to uczcić.
Tym razem spojrzał na mnie, jakbym właśnie popełnił świętokradztwo, jednak po chwili kąciki ust uniosły mu się w uśmiechu.
 - Odrobinę się zmasakrujemy, co? - spytał.
 - A no trochę - zapewniłem go i pośpieszyłem na górę, bo czekała mnie jeszcze ciężka walka z samym sobą. Dziwne uczucie rozdrażnienia nie dawało mi spokoju... a może to było oczekiwanie?
 ***
 - Drugie to też miejsce na podium - skwitował trener, stojąc przodem do nas w pokoju hotelowym. - Jednakże naszym celem w tym roku, szczególnie jeśli chodzi o drużynę, są miejsca o stopień wyżej, panowie.
Rozparłem się wygodnie w fotelu, a obok mnie na podłodze spoczął Wank - jego długa noga, niby przypadkiem trącała moją stopę. 
 - Uspokój się - warknąłem cicho, by nie zdenerwować trenera, który gestykulował ostro, opowiadając o oczekiwaniach na kolejny konkurs. Chciałem wysłuchać go w spokoju.
Wanki nie dawał za wygraną - raz na kilka minut musiał mnie szturchnąć, czasami też wykładał swoją nogę na moją. Próbowałem to ignorować, bo wiedziałem, że im więcej uwagi mu poświęcę, tym bardziej się rozkręci. W pewnym momencie nie wytrzymałem i wychylając się, złapałem go za głowę, lekko przyduszając.
 - Na zaloty będzie czas w nocy - zagrzmiał głos trenera, a my znieruchomieliśmy. - Macie teraz wspólny pokój, więc chyba wytrzymacie jeszcze kwadrans? Pamiętajcie jednak o tym, co mówiłem na temat rozpraszania się romansami w roku olimpijskim.
 - Przepraszam - bąknąłem, a idiota po mojej prawej śmiał się w najlepsze.
 - Geje? - spytał bezgłośnie Severin, patrząc na nas spod uniesionych ironicznie brwi.
Już miałem coś odszczeknąć, myślałem nad jakąś ostrą ripostą, ale uprzedził mnie głos Wanka z dołu. 
 -A co - zakpił - masz ochotę na trójkącik, Sev?
Wytrzeszczyłem oczy, całkowicie uradowany. Ten to miał odpowiedz na każdą zaczepkę! Severin poczerwieniał trochę, jak zawsze, gdy skakało mu ciśnienie. Spuścił głowę i zacisnął dłonie na oparciu fotela.
 - Nie dożyjesz kolacji, gnoju - warknął.
Mrugnąłem do Wanka, na co wzruszył ramionami.
 - Nie ma za co - dodał.
 - Spokój! - wrzasnął trener, więc wszyscy zamilkliśmy.
Zmierzył każdego z osobna ciężkim spojrzeniem, zawsze tak robił, gdy czekało nas ważne wydarzenie. Cholera, byłem już prawie wyższy od niego, a wciąż budził we mnie respekt. Miał swoje wady, choć zdecydowanie więcej zalet, jednak w przynajmniej jednej sprawie całkowicie się z nim nie zgadzałem.
 - Jutro po konkursie macie czas wolny - zakomunikował.
Wymieniliśmy z chłopakami znaczące spojrzenia. Każdy z nas wiedział, co oznaczał czas wolny we własnym kraju - żadnego powrotu zanim nie nastanie ranek. Osobiście wolałbym pójść spać, ale nie chciałem odstawać od chłopaków, by nie uznali mnie za sztywniaka.
 - Jednakże - tu trener zawiesił głos, a my spięliśmy się w oczekiwaniu - tym razem już wam zorganizowałem rozrywkę. Spędzimy jutrzejszy wieczór wspólnie.
 - Co? - jęknął zawiedziony Severin. 
Byłem pewien, że chciał się wtedy zająć swoją dziewczyną na osobności.
 - To co słyszeliście. Wychodzimy wieczorem do klubu naszego sponsora. Wszyscy razem - podkreślił ostatnie wyrazy.
Wzruszyłem ramionami, bo było mi to całkowicie obojętne.
 - Mamy się też trzymać za ręce i wspólnie chodzić do kibla? - zakpił Richard, zginając w dłoniach wkładkę od buta.
 - Niekoniecznie, ale jeśli tylko będziesz miał na to ochotę i znajdziesz chętnego, to nie mam nic przeciwko - zagiął go trener, a pozostali aż zatarli ręce. Gejowskie żarty były u nas na porządku dziennym.
 - Co też trener wygaduje - obruszył się Richard.
 - Jeśli już wszystko jasne, to ogłaszam: jutro po konkursie wyjeżdżamy razem do klubu. Żadnego pijaństwa i łajdaczenia się na parkiecie. Będziemy mieli towarzystwo - dodał, sugestywnie poruszając brwiami.
Coś tu było nie tak, i to bardzo. Dziwnie się zachowywał przez cały dzień, ale to już była przesada.
 - Chodzi trenerowi o tego fotografa? - spytałem, udając bardzo znudzonego.
 - Panią fotograf - oznajmił, a Wank aż zerwał się z podłogi. - A nawet dwie.
 - Cholera! - sapnął Richard.
Trener wyszedł, widocznie zadowolony, że udało mu się nas zaskoczyć. Szczerze mówiąc, to było mi obojętne poznanie tych... fotografek. Będą nam włazić do tyłków żeby zrobić głupie zdjęcie. Zacząłem koncentrować myśli na nadchodzącym konkursie, ale nie mogłem się skupić, bo Freitag i Wank za bardzo podniecali się nadchodzącą imprezą.
 - Jedna z nich będzie moja - darł się Wank. - Wezmę ładniejszą! Jestem wolnym człowiekiem, więc mogę pić, palić i się łajdaczyć ile wlezie!
 - Ja też bym chciał jakąś panienkę - dodał Richard. - Pewnie Andi sprzątnie tą drugą, albo i dwie naraz. Jemu to się żadna nie oprze.
 - Te niebieskie oczęta - zarechotał Wanki, więc przestałem udawać, że ich nie słyszę.
 - Możecie sobie wziąć obie, nie jestem zainteresowany - stwierdziłem i zostawiłem ich samych.
Nie spałem całą noc, a następnego dnia nie wygrałem konkursu. Nawet nie wskoczyłem do pierwszej dziesiątki. Rzucanie nartami w ogóle mi nie pomogło w rozładowaniu stresu i napięcia. Warczałem na wszystkich i wszystko dookoła.
 - Ej, Andi.
Wank, zawodnik numer dwadzieścia sześć zakończonego wcześniej konkursu, klepnął mnie w plecy. Odetchnąłem ciężko, bo tak właśnie też się czułem.
 - Zalejemy tego robaka? - spytał, mając na myśli mój zły humor.
 - Dobra - zgodziłem się, bo nie miałem innego wyjścia. Jemu i tak bym nie przegadał.



LAURA
*****




Był skoczkiem narciarskim.
Na imię mu było Andreas i posiadał broń, która mnie pokonała - najpiękniejsze i najbardziej błękitne oczy na świecie. Naczytałaś się Jane Austen? - szepnęła mi podświadomość, szydząc z moich myśli. Fakt, Sabine powiedziałaby, że zajeżdżałam odrobiną przesady. Niepotrzebnie wyszukała w sieci informacje o ekipie skoczków - ona była po prostu ciekawa, a ja całkowicie straciłam rozum. Było ze mną źle, bardzo źle.
Konkurs na fotografa reprezentacji minął w atmosferze małego skandalu i naszego triumfu, co znaczy, że naprawdę naszego - ja też zostałam wybrana. Nie wiem jak to się mogło stać, że pod nieobecność Sabine wybrałam się w poszukiwaniu toalety (choć obiecałam jej, że podczas trwania konkursu będę cierpliwie czekać przed salą, tam gdzie mnie zostawiła) i oczywiście... pomyliłam drzwi. 
Zamiast do poszukiwanej łazienki, trafiłam do gabinetu jakiegoś miłego, starszego pana, który później okazał się wielką szychą. Nie wiem też co zwróciło jego uwagę - może moja przerażona mina, a może prawie zabytkowy aparat dyndający na mojej szyi. Wiem tylko, że staruszek wstał szybko, gdy przeprosiłam za wtargnięcie i mnie zatrzymał. Dałam zaprosić się do środka, choć podejrzliwie rozglądałam się po pokoju. Poczciwy pan poprosił, bym pozwoliła mu obejrzeć aparat - okazało się, że był zapalonym fotografem. Nie umiał jednak obsłużyć mojego "sprzętu", więc musiałam go wyręczyć. Zrobiłam kilka przypadkowych zdjęć - niedopałków w popielniczce, jego siwego wąsa... Był zachwycony możliwościami aparatu i nie tylko. Nie zdążyłam nawet spytać gdzie szliśmy, gdy zaprowadził mnie na sąsiednią salę, a tam mój wzrok napotkał... Sabine.
 - Ona, ona i tylko ona - poinformował jury, które właśnie oglądało zdjęcia zrobione przez moją przyjaciółkę. 
Tamci spojrzeli na mnie z zaskoczeniem nie mniejszym, niż zdziwienie Sabine.
 - O co tu chodzi? - spytała, ale ja tylko wzruszyłam ramionami.
Jury postanowiło kontynuować konkurs, a w międzyczasie jego członkowie naradzali się ostro z panem, który obstawał za moją kandydaturą, a ja nie miałam nic do powiedzenia.
 - Miałaś czekać na korytarzu - syknęła Sabine, ale jej ton nie był złośliwy. Przewróciła oczami.
 - Chciało mi się siku! - wymamrotałam, a pełny pęcherz znów dał o sobie znać.
 - Jesteś prawdziwą agentką. 
 - Dzięki, do usług - parsknęłam, widząc jej minę.
Jury było jednogłośne, a raczej... dwu głośne. Sabine powtarzała, że "nie może w to uwierzyć" po raz piętnasty, gdy obie otrzymałyśmy gratulacje, a pan Werner Schuster, nawiasem mówiąc trener reprezentacji, podał nam termin i warunki podpisania umowy. Było kilka "ale" i trochę zawiłości, ale my cieszyłyśmy się tym zaskakującym zbiegiem okoliczności.

***
 
 - Nie chcę! - jęknęłam, ale Sabine zdawała się mnie nie słyszeć i z wielkim zapałem zabrała się za pociąganie moich rzęs tuszem. Szczypało mnie to okropnie, a do oczu napływały wielkie łzy.
 - Musisz się trochę podrasować, dziewczyno! Wiem, że naturalne piękno jest w modzie i tak dalej, ale wierz mi... to stek bzdur! Skoro mamy podpisać tą umowę, to...
Wydęłam tylko wargi i zrezygnowana poddałam się wymyślnym torturom. Nie byłam przyzwyczajona do dbania o siebie - w ośrodku ciężko było o codzienny prysznic, a co dopiero makijaż! Siedząc przed dużym lustrem, które skutecznie zasłaniała mi moja osobista wizażystka, zastanawiałam się jaka zajdzie we mnie zmiana, i czy w ogóle będzie jakaś różnica. Czułam się dobrze, taka wypielęgnowana i wypachniona. To było całkiem... przyjemne.
Sabine oddaliła się na długość ramienia, otaksowała mnie krytycznym wzrokiem, co trwało kilkanaście sekund, w ciągu których ja patrzyłam niepewnie, czekając na wyrok. Jej twarz rozjaśnił promienny uśmiech.
 - Bomba, dziecino!
Zręcznym piruetem usunęła się z pola widzenia, a ja nieśmiało spojrzałam w lustro. Pierwszym, co rzucało się w oczy, były, no cóż... właśnie oczy. Moje własne. Duże, ciemne o nienaturalnie wydłużonych rzęsach. Zamrugałam szybko i zbliżyłam twarz do zimnej powierzchni. Skórę miałam idealnie gładką i jasną, bez czerwonych przebarwień, jakie zdobiły ją na co dzień. Nos był widocznie mniejszy, bardziej zgrabny...
 - Cud! - szepnęłam, dotykając lekko zaróżowionych policzków.
 - Nie cud, tylko Revlon Colorstay - stwierdziła Sabine z przekąsem, niedbale wzruszając ramionami.
Zmarszczyłam przyciemnione brwi. Cokolwiek miała na myśli, dało niesamowity efekt - czułam się wspaniale we własnej skórze. Nawet moje usta, zazwyczaj małe i spierzchnięte od częstego płaczu, nabrały objętości i stały się przyjemnie gładkie. Nie mogłam przestać się oblizywać! Wargi złączyłam w dziubek, przekrzywiając głowę na bok, a wtedy oślepił mnie flesz.
 - Pstryk - zawołała Sabine, przymierzając się do zrobienia kolejnego zdjęcia.
 - Nie rób tego! Nie lubię być fotografowana!
 - Nonsens - odparła, oddalając się. - Muszę skorzystać z okazji, gdy nie jesteś blada jak trup.
Przewróciłam teatralnie oczami i całkowicie zrezygnowałam z obrony. Błysk, trzask, błysk, trzask... Sabine chichotała spoglądając na wyświetlacz.
 - Jezu! - wykrzyknęła nagle. - Na tym wyszło jakbyś miała pod powiekami same białka! Bleee...
Zmarszczyłam czoło, a zaciśnięte dłonie założyłam na piersi. Noga nieznacznie mi podskakiwała.
 - Jesteś wybitnie niefotogeniczna - darła się, uderzając ze śmiechem w swoje kolana.
Nie wiedziałam: śmiać się czy płakać? Ona za to świetnie się bawiła. Franz rozszczekał się w najlepsze, a Sissi przemknęła obok, nie zaszczycając mnie nawet jednym małym, kocim spojrzeniem. Po chwili rozległo się głośne wycie, coś futrzastego omiotło moje bose stopy, a stołek, na którym siedziałam, zachybotał niebezpiecznie, gdy pies pognał śladem kotki.
 - Ratunku - pisnęłam, ale było za późno. Mój widowiskowy upadek został utrwalony w pamięci aparatu, wliczając w to ujęcie, gdy nakryłam się nogami, ukazując w całej krasie moje...
 - Majteczki w kropeczki! - ryknęła (poważna i stateczna kobieta) Sabine i aż usiadła na podłodze, walcząc ze łzami radości.

***

Gdy zapadł zmrok, a ciemność panującą w wąskich uliczkach małego miasteczka rozjaśniły uliczne latarnie, dreptałyśmy we dwie po ubitym śniegu. Świeży puch opadał z nieba powoli, uroczo... jakby sterowany przez kogoś, by dodać otoczeniu malowniczości. 
 - Szlag by to trafił - mruknęła Sabine i wcale nie pasowało to do piękna wieczornej aury. - Zapomniałam pieniędzy, zaczekaj tu.
Odwróciła się na pięcie, lekko zahaczając obcasem o jakąś lodową nierówność na chodniku. Szybko odzyskała równowagę, jednak oblodzony bruk został obrzucony stekiem wyzwisk i kilka razy trafiony czubkiem buta. Pokręciłam głową - co za jędza.
Wokół panowała całkowita cisza, sporadycznie przerywana odległym szczekaniem psów i stłumionymi odgłosami ruchu ulicznego. Oparłam plecy o metalowe pręty w ogrodzeniu sąsiadów i zamknęłam oczy. Czułam pewien dyskomfort, bo zlepione tuszem rzęsy sprawiły, że nie mogłam całkowicie zacisnąć powiek. Kilka płatków śniegu przykleiło mi się do ust i zlizałam je z przyjemnością, czując na języku miły chłód.  Czekałam... Lekki wietrzyk poruszał gałązkami choiny tuż nad moją głową, a powietrze pachniało świeżością, choć słabo wyczuwalny był także swąd spalin bijący od centrum.
Rozmyślałam właśnie o swoim wyglądzie - czy to, że wyglądałam trochę lepiej, niż na co dzień, czyniło mnie lepszą osobą. Godną uwagi? Czy ktokolwiek spojrzy tam na mnie z zainteresowaniem? Czy zwrócę... jego uwagę?
Andreas.
Prawie czułam to imię na języku - miało słodko - gorzki posmak, zaprawiony tą goryczką oczekiwania. Czekałam na coś, ale nie miałam pojęcia dlaczego. Wewnątrz mnie buzował dziki ogień na samą tylko myśl, że Andreas będzie w tym samym miejscu co ja.
Andi - tak go wołali koledzy, a wtedy jego słodka, chłopięca twarz rozjaśniała się od uśmiechu. 
Ciekawe czy rezerwował go tylko dla nich, czy może jakaś szczęśliwa dziewczyna sprawiała, że śmiał się w ten sposób także i do niej? Może to jedna z tych licznych fanek, które zabiegały o jego uwagę?
Natłok myśli sprawił, że nieobecne już od jakiegoś czasu łzy napłynęły mi do oczu. Odruchowo pomachałam dłońmi tuż przy twarzy, jednak wciąż zaciskałam powieki. Chciałam jeszcze przez chwilę pomarzyć o jego jasnych włosach... Nagle, gdzieś z prawej strony, rozległ się głośny ryk silnika. Pojazd musiał jechać bardzo szybko, bo ledwo zdążyłam spojrzeć, a już mnie minął. Rytmiczne uderzenia basów dobiegających z auta wstrząsnęły okolicą, a paskudna, mokra breja, która wyprysnęła spod kół, trafiła centralnie w mój nowiutki płaszcz.
Stałam tak chwilę, całkowicie oburzona. Patrzyłam to na znikający za rogiem samochód, to na wielką plamę tuż pod futrzanym kołnierzykiem. Nie wierzę...
 - Już zdążyłaś się  wybrudzić - wykrzyknęła powracająca Sabine, a jej ton był jak zwykle karcący.
 - Ale... - zająknęłam się. - Auto... śnieg...
 - Tak, tak... - pokiwała głową, usiłując mnie otrzepać. - Jeśli miałby na tą okolicę spaść meteoryt, to ty dostałabyś jego największym fragmentem.
Wzięła mnie pod ramię i ruszyłyśmy w stronę centrum miasta, gdzie Sabine miała dobić kontraktu z panem Schusterem i jego ekipą.

***

Klub był ogromny.
Wewnątrz panował całkowity zaduch, a migające światła stroboskopów odbijały się w licznych kropelkach wody spływających po ścianach. Przy obszernym barze zgromadził się tłum, wyżej błyszczały kolorowe neony. Podłoga pod moimi stopami pulsowała w rytm uderzających basów, byłam zdziwiona, że szyby do tej pory nie powypadały z okien. Gdy wkroczyłyśmy na główną salę, ludzie szaleli do jakiegoś housowego przeboju - wpadał w ucho, lubiłam tego typu muzykę, choć wcześniej nigdy nie byłam na takiej imprezie.
We're the fuckin animals - wymruczał komputerowo zmodyfikowany głos, a zaraz potem salą wstrząsnęło potężne uderzenie mocy nagłośnienia, ludzie dosłownie oszaleli. Nad tłumem uniósł się obłok suchego lodu, powietrze drgało, a my patrzyłyśmy na to oczarowane. Sabine uśmiechnęła się do mnie szeroko, widząc moją minę. Jej zęby odbijały światło, śmiesznie to wyglądało.
- Głęboki tekst, nie ma co - wrzasnęła mi do ucha, mając na myśli przesłanie płynące z utworu. Przytaknęłam jedynie, bo mówienie czegokolwiek nie miało sensu, taki panował hałas. Wycofałyśmy się z głównego parkietu - w holu było chłodniej i trochę ciszej. Niestety, wiązało się to z obecnością wielu osób, które stały wesoło żartując, popijając drinki i miło spędzając czas.
Nie byłam przyzwyczajona do takiego tłoku, więc gdy dwukrotnie ktoś się o mnie otarł, zareagowałam zduszonym piskiem, jednak utonął on w morzu głosów. Czułam się obserwowana, oceniana... Co chwilkę poprawiałam cienkie ramiączko bluzki, które zsuwało się z ramienia. Wydawało mi się, że byłam zbyt rozebrana i mało atrakcyjna wśród tych wszystkich dyskotekowych piękności. Nagle poczułam się nijaka, a wcześniejsze zadowolenie pękło jak bańka mydlana.
 - Musisz sobie golnąć - usłyszałam.
 - Co? - patrzyłam na Sabine krzywo.
 - Idę po browar, zaczekaj tu - poprosiła.
Oparłam się o wilgotną ścianę i obserwowałam jak znikała w tłumie. Jakiś pijany typ nachylił się nade mną, a woń jego gorącego oddechu sprawiła, że prawie zemdlałam.
 - Poczekaj! - pisnęłam i ruszyłam biegiem w stronę baru, gdzie skumulowała się większość klubowiczów.

***

Półtora piwa później byłam już całkowicie rozluźniona - czułam się wspaniale we własnej skórze, a te wszystkie cizie mogły się schować! Sabine popijała ciemne Martini, a rumieniec na jej policzkach zaczął rozlewać się w stronę szyi.
 - Co jest? - spytałam i próbowałam powstrzymać natrętną czkawkę.
 - Widzę naszych znajomych.
Prawie wciągnęłam łyk swojego Heinekena nosem. To się działo naprawdę... Poczułam się nagle jak bohaterka jakiegoś filmu - wszystko zaczęło odbywać się w zwolnionym tempie. Sabine dyskretnie poprawiła idealne loki, palcem serdecznym potarła kąciki ust i wyprostowała się szybko, prezentując idealną pewność siebie. Byłam pod wrażeniem - ja nie zdążyłam nawet zamrugać.
 - Miło pana widzieć - zamruczała niskim głosem, a ja odwróciłam głowę.
 - Mnie również - odparł pan trener.
Wyglądali... wspaniale. Wszyscy, nawet sam Schuster. Żaden z nich nie patrzył na mnie, więc zrobiłam krok do tyłu, ale dłoń Sabine mocno zacisnęła się na moim łokciu i zostałam przyciągnięta z powrotem.
 - To moja przyjaciółka, Laura - przedstawiła mnie może zbyt wylewnie, ale efekt był natychmiastowy - kilka par oczu skupiło się właśnie na mnie.
 - Witaj, Lauro - powiedział, miło się uśmiechając. - Nie widziałem cię na konkursie.
Spojrzałam na niego zdziwiona - miał strasznie krótką pamięć.
 - Eee... witam - tylko na tyle się zdobyłam, bo mój wzrok przyciągnął ktoś za plecami trenera.
Miał na sobie prostą, błękitną koszulkę, a włosy odrobinę mu sterczały, chyba usiłował wystylizować je na artystyczny nieład i chyba odrobinę mu to nie wyszło, ale i tak nie mogłam oczu od niego oderwać.
 - Poznajcie moich chłopców.
Wymienił ich imiona, które oczywiście zlały mi się w całość i byłam święcie przekonana, że jeden z nich nazywał się Helmut. Wcześniejsza odwaga wyparowała i trzęsłam się jak młode drzewko na wietrze. Sabine pozwoliła kupić sobie drinka, ja dostałam kolejne piwo i ruszyłam za nimi do obszernej loży, która mogła pomieścić sporą grupę.
Z ulgą zapadłam się w miękki plusz obicia, pogładziłam materiał dłonią - był bardzo przyjemny w dotyku. Obok mnie zasiadł niski brunet i rzucił w moją stronę nieśmiały uśmiech, prosząc bym się jeszcze trochę przesunęła. Zrobiłam to, zahaczając butem o metalową nogę stolika - było bardzo wąsko i raczej ciemno, a ja nie zdobyłam jeszcze wystarczającego doświadczenia z obuwiem na obcasach. Miałam nadzieję, że nikt nie zauważył mojej chronicznej niezdarności - myliłam się. Gdy podniosłam wzrok, odkryłam, że z drugiej strony rozsiadł się właśnie ten, którego nie chciałabym widzieć obok, czyli Andreas. Patrzył rozbawiony jak usiłowałam rozetrzeć bolącą stopę. Nie powiedział nic, więc i ja się nie odezwałam. Gorąco paliło mi policzki.
 - Jestem Richard - usłyszałam z lewej strony.
Brunet wyciągnął do mnie dłoń, jako jedyny. Wyglądał na miłego i sympatycznego. Odwzajemniłam gest, a jego dotyk był całkiem przyjemny. Bardziej, niż tylko całkiem przyjemny.
 - Możesz mi robić zdjęcia, nie mam nic przeciwko - poinformował, nachylając się bliżej, a mnie zaszokowało to, że nie krępowała mnie jego bliskość. Ładnie pachniał i wydawał się nieszkodliwy.
Prawa strona pleców dosłownie stawała w płomieniach, gdy przez przypadek dotykałam łokciem Andreasa. Moje ciało dziwnie reagowało, choć przecież wcale go nie znałam. Usiłowałam skupić uwagę na Richardzie, który był widocznie zainteresowany rozmową ze mną. Paplał bez przerwy, a jego ciemne brwi śmiesznie unosiły się i opadały, więc często parskałam śmiechem. Nawet nie zauważyłam, że Sabine patrzyła na mnie kątem oka, uśmiechając się zagadkowo, podczas gdy wymieniała jakieś uwagi z trenerem.
Sam pan Schuster dostojnie popijał ciemny płyn z małej szklanki, a jego wzrok całkowicie skupiony był na mojej przyjaciółce. Nie miałam pojęcia czy miał żonę, ale nie zdziwiłabym się wcale, gdyby kiedyś wyskoczył z propozycją...
 - Jestem bardzo zadowolona i cieszę się, że doszliśmy do porozumienia, panie Schuster - oznajmiła głośno, podpisując kolejno kilka kartek. Jej jasne loki podskakiwały rytmicznie przy każdym ruchu głowy, a ciemne oczy wysokiego chłopaka prawie przewiercały ją na wylot. Był to gość ze zdjęcia, ten, który ją obraził. 
Otrzymałam podobny plik papierów i bez czytania podpisałam wszystkie, bo z treścią na pewno zapoznała się Sabine. Nie mogłam w to uwierzyć, ale... miałam pracę. I to jaką! Jeszcze nie docierało do mnie, że spędzę z niemiecką ekipą spory kawał czasu, podróżując po świecie. Przez głowę przeleciała mi głupia myśl, ale szybko się jej pozbyłam. Pora na nowe, jeszcze lepsze życie. Jak to powiedziała Sabine - jeszcze będą ze mnie ludzie!

***

Sama nie wiem kiedy całe towarzystwo gdzieś zniknęło.
Wyszłam tylko na chwilę, by się przewietrzyć, a gdy wróciłam do loży, ich już nie było. Zdziwiona i trochę zawiedziona przysiadłam na skraju, ale dziwnie się czułam sama, więc wybrałam się do baru. Zamówiłam małe jasne piwo i popijałam je powoli, oparta o blat. Nagle doszłam do wniosku, że każdy kogoś miał - ładne dziewczyny były z przystojnymi facetami. Ładni faceci... też z przystojnymi partnerami. Parsknęłam śmiechem. Gdzie w tym towarzystwie było miejsce dla brzydkiej i nijakiej Laury?
Rozejrzałam się i wszystkie myśli natychmiast wyparowały. Siedział na wielkiej kanapie w kącie pomieszczenia, a kolorowe światła tańczyły w jego jasnych włosach. Właśnie głośno się śmiał. Towarzyszyli mu koledzy - ten wysoki, którego zwali Wank i Richard. Na widok tego ostatniego zrobiło mi się cieplej na sercu i po raz kolejny strasznie się zdziwiłam - co się ze mną działo? Raz Andreas, a raz Richard?
Moją uwagę odwróciło jakieś zamieszanie po drugiej stronie, więc szybko stanęłam na palcach, ale nie udało mi się niczego zobaczyć. Tłum był zbyt gęsty.
Po raz drugi zerknęłam ukradkiem w stronę Andreasa, ale... jego już tam nie było. Tak, zniknął! Moje serce załomotało o żebra - gdzie się podział? Na kanapie pozostał rozparty Wank, a Richard popijał z kufla. Wank powiedział coś i obaj zgięli się wpół pod wpływem śmiechu. Byłam bardzo ciekawa z czego lub... kogo się śmiali. Miałam głupie przeczucie, że ze mnie. 
Gdzie poszedł Anreas? Czy poznał kogoś? Może umówił się z kimś wcześniej? Potrząsnęłam głową, by pozbyć się tych smutnych myśli i pociągnęłam zdrowo z mojego miniaturowego kufelka. Piwo było zimne i przyjemnie chłodziło rozgrzane parnym powietrzem gardło. Przełknęłam ostatni łyk, mrużąc oczy, a w tym samym momencie ktoś dotknął mojego ramienia. Nie, to przecież niemożliwe... Udało mi się nie zadławić i szybko odwróciłam głowę...
 - Przepraszam, masz może rozmienić na drobne? - spytała niska szatynka w kusej sukience.
 Wyciągnęła w moją stronę dłoń z pomiętym banknotem.
 - Pewnie - odparłam zawiedziona, grzebiąc w torebce. - Trzymaj.
Wrzuciłam jej do garści drobniaki, a zatrzymałam banknot. Dziewczyna obdarzyła mnie promiennym, choć trochę niewyraźnym uśmiechem - była widocznie podpita.
 - Zajebiste buty - stwierdziła, próbując skupić uwagę na kozaczkach, które kupiła mi Sabine.
 - Eee.. dzięki - bąknęłam.
Kiwnęła na barmana i zamówiła coś, jednak nazwa brzmiała obco jak dla mnie. Po chwili postawiono przed nią oszronione szklanki pełne przezroczystego płynu.
 - Masz kogoś? - spytała, przysuwając się blisko. Za blisko.
Wytrzeszczyłam oczy, ale próbowałam nie dać po sobie poznać, jak bardzo wstrząsnęło mną jej pytanie. Nie miałam nic do mniejszości homoseksualnych, naprawdę byłam na to obojętna, ale...
 - To nieistotne - odparłam, siląc się na spokój.
Wyszczerzyła zęby, wciskając mi w dłonie zimną szklankę z podejrzanym drinkiem.
 - Trzymaj, to od chłopaka z tamtej loży - wskazała na kanapę w kącie. - Dał mi dziesiątaka, bym cię spytała, nie jestem lesbijką czy coś... - ofuknęła mnie, ale nie byłam tego świadoma. 
Patrzyłam we wskazanym kierunku - byli tam, na kanapie znów wszyscy trzej i żaden nawet na mnie nie spojrzał. Co... do... licha?!

***

Nie wypiłam drinka, zostawiłam go na barze.
Byłam zbyt szokowana, zbyt rozemocjonowana. Który z nich nasłał tą dziewczynę? Czy zrobili to dla żartu? Żeby ze mnie zakpić? Tłumiłam gorzkie łzy rozczarowania, gdy Sabine wróciła do loży. Ja siedziałam tam już od kilku minut, po prostu chciałam się schować...
 - Co jest, pączuszku? - rzuciła, a z ust pachniało jej jak z gorzelni.
 - Nie mów tak do mnie.
Uniosła brwi - zazwyczaj nie przeszkadzały mi jej żarty, wiedziałam, że tylko się ze mną droczyła, choć w tamtym momencie czułam się gruba, brzydka i odpychająca. Zakpili ze mnie.
 - Ale się wytańczyłam! - sapnęła, ignorując mój zły nastrój.
Była zgrzana, makijaż zaczął żyć swoim życiem i pod oczami odbiły jej się ciemne cienie.
 - Z kim? - bąknęłam.
 - Severin jest takiiii milutki - westchnęła teatralnie i domyśliłam się, że to on był jej partnerem od dzikich pląsów na parkiecie. Dobrze, że chociaż ona się bawiła.
 - To super - odparłam, choć mój ton wcale na to nie wskazywał.
 - Co to za mina? - spytała, trącając mnie ramieniem. - Gdzie Rysiu?
 - Rysiu?
 - To piękne, małe stworzenie z oczkami jak dwa węgielki - zagruchała. - Widziałam jak na niego patrzyłaś, ty podrywaczko. Będzie jadł ci z ręki, i to już niedługo.
Wybuchnęła śmiechem, potrząsając mną, bym się rozchmurzyła.
 - Jesteś stuknięta - stwierdziłam, ale mimowolnie się uśmiechnęłam.
 - Wiem, dlatego mam takie ciekawe życie - odparła, ciągnąc mnie na parkiet.

***

Musiałyśmy tańczyć dość długo, bo gdy powróciłyśmy do loży, oni już tam byli.
Wsunęłam się na miejsce obok Richarda, który zaszczycił mnie szczerym uśmiechem. Nie odwzajemniłam go. Uniosłam dumnie głowę, koncentrując wzrok na trenerze, który właśnie się podnosił. Czułam wzrok bruneta, miałam nadzieję, że jasno zrozumiał moje intencje - nie dam się wyśmiewać za plecami. Głośne parsknięcie sprawiło, że mimo wszystko musiałam ponownie spojrzeć w tamtą stronę. To nie był jego śmiech.
Andreas opierał dłonie o stolik i szczerzył się w najlepsze. Mimowolnie powiodłam wzrokiem po jego rękach - miał silne przedramiona, naznaczone siatką wypukłych żył. Dziwnie się poczułam.
 - Cienias - parsknął Richardowi do ucha, a tamten zamachnął się, jednak obaj jak na komendę znieruchomieli, gdy zagrzmiał głos trenera.
 - Zbieramy się.
Pięć minut później już ich nie było. Wracając do mieszkania milczałam, a moje myśli pochłonęły wydarzenia ostatniego wieczora - nie chciałam sobie niczego wyobrażać, byłam realistką - w moich dotychczasowym życiu nie było miejsca na marzenia. Jednak jakaś część mnie, ta która dopiero zaczęła się budzić do życia, mówiła mi, że coś było na rzeczy. Było - miałam się o tym wkrótce przekonać. Gdybym tylko wcześniej wiedziała, by nie oceniać książki po okładce...

*** 
 
Pierwsza sesja zdjęciowa miała odbyć się w poniedziałek rano.
Denerwowałam się, i to bardzo. Nie spałam przez trzy poprzednie noce, więc w niedzielny wieczór padłam z wyczerpania jeszcze przed północą. Śniłam świadomie, jak zwykle o tym samym. Tym razem bardzo starałam się obudzić, zanim ojciec odwróci się w moją stronę. Czułam, że moje stopy tarły o prześcieradło, a pięści zaciskały się w silnym napięciu - chciałam, tak bardzo chciałam mieć to już za sobą. 
Krew cieknąca z ust wąskim strumykiem po trupio bladym policzku. Opętany wzrok. Smród rozkładu.
 - Zabiję cię. Nie masz prawa żyć!
Bum! Kręgosłup wygięłam w łuk, a czołem prawie dotknęłam ramy łóżka. Krzyk bólu zamienił się w westchnienie ulgi... Obudziłam się. Nareszcie.
Leżałam przez chwilę bez ruchu, zlana potem i oszołomiona. Skronie pulsowały tępym bólem, choć doskonale wiedziałam, że nie zostałam postrzelona. Kiedy to miało się skończyć? Zegarek pokazywał za kwadrans siódmą, więc powoli zwlekłam się z łóżka, by ogrzać drżące ciało pod prysznicem.
Dokładnie i z uwagą myłam włosy, a przyjemne ciepło wody koiło moje skołatane snem nerwy. Po raz kolejny przyrzekałam sobie, że więcej już nie zasnę, choć zdawałam sobie sprawę, że było to niemożliwe do wykonania. Tak bardzo bałam się snu, nocy i samotności. Może gdybym poprosiła Sabine, by się ze mną kładła... Parsknęłam śmiechem. Ciekawe jak by zareagowała. Pewnie bardziej pasowałby jej do zasypiania jakiś umięśniony facet, a nie rozwrzeszczana wariatka. Jeśli już o facetów chodzi... 
 - Uspokój się! - warknęłam sama do siebie, a usta natychmiast wypełniła mi gorzka piana.
Ta lekko brązowa skóra na przedramionach...
Z trzaskiem zamknęłam buteleczkę z szamponem i odstawiłam ją na półkę.
Jasne włosy...
Ajjj... dość! Szarpałam własne pasma, próbując usunąć z nich pianę i zagłuszyć głupie myśli.
Te szałowe niebieskie oczy... A jego wyraz twarzy, gdy jest zdziwiony lub zawstydzony? Awww...
Przysięgam, że gdybym mogła sama się zbić, to bym to zrobiła!
Ma piękne dłonie, przecież widziałaś... Ciekawe, czy reszta ciała też taka piękna?
W pośpiechu zakręciłam wodę i czym prędzej wypadłam spod prysznica, a mój mózg dosłownie parował. Co się ze mną działo? Gdzie się podziałam ja, która nie widziała dla siebie sensu dalszego życia, chciała skakać z dachu i płakała średnio co drugi dzień? No gdzie?
Wycierałam się szybko i niestarannie, tak samo też się ubrałam. Włosy wysuszyłam w taki sposób, że lewa strona była przyklapnięta, a prawa całkowicie napuszona. Z pogardą spojrzałam na kosmetyki, które kupiła dla mnie Sabine. Tylko odrobinę maskary, by moje oczy zdawały się większe... No i jeszcze trochę pudru na nos... a to czoło? Błyszczy się jak cholera. Jeszcze kapinkę tu i tam...
Odsunęłam się od lustra - efekt był znośny, choć wciąż nie można było mówić o rewelacji. Poczucie rezygnacji pogłębiło się, gdy w korytarzu wpadłam na Sabine. Idealnie dobrana bluzka, ołówkowa spódnica. Włosy równą falą opadające na plecy. Lekka woń kwiatowych perfum. Zagryzłam wargę.
 - Eee... spałaś z mokrymi włosami? - dobiła mnie, wskazując na moją asymetryczną fryzurę.
 - Tak jakby - mruknęłam.
Uśmiechnęła się do mnie przepraszająco i przez moment szperała w szufladzie, by wyłowić z niej spinkę z drobnym, jasnym kwiatkiem. Przypięła mi ją po lewej stronie, tam gdzie włosy nie miały objętości. Chwilkę manewrowała grzebieniem i efekt był widocznie zadowalający, bo nie zmarszczyła czoła, jak to miała w zwyczaju.
 - Mała kokietka z ciebie - zagruchała.
 - Też tak sądzę - prychnęłam, bo odgadłam, że się ze mnie nabijała.
Stanie w korku było wkurzające, a sesję zaplanowano w budynku siedziby sponsora skoczków. Nie mogłyśmy się spóźnić, a każdy błąd mógł nas pozbawić tej szansy, choć przecież Sabine widocznie była najlepsza spośród konkurencji, podobała się zarówno samym zawodnikom, jak i całemu zarządowi...
Ja także nie wypadłam źle i byłam z siebie całkiem zadowolona - nie dość, że amatorka, to jeszcze trafiłam tam przez przypadek, miałam przecież tylko zaczekać na Sabine. Wszystko ułożyło się dobrze, a przed nami otwierał się szeroki świat i jeszcze szersze możliwości...
Biurowiec był wielki. Najpotężniejszy budynek, jaki kiedykolwiek widziałam od środka. Jasne ściany, proste meble, ale wszystko lśniące czystością i nowoczesne. Młoda, elegancka kobieta zaprowadziła nas do sali konferencyjnej, gdzie czekać mieli nasi sportowcy.
Byli tam, głośno manifestując swoją obecność. Inaczej wyobrażałam sobie taki moment - myślałam, że będą siedzieli ramię w ramię na jakiejś sztywniackiej kanapie, pod czujnym okiem swojego trenera. Myliłam się, i to całkowicie. Pan Schuster, a także kilku starszych jegomościów, zajmowali miejsca przy dużym stole, który aż uginał się od arkuszy papieru, wykresów, szkiców... W powietrzu unosił się zapach świeżo mielonej kawy i... jedzenia.
Skoczkowie zgromadzili się w większości przy małym stoliku - bufecie i ochoczo z niego korzystali. Wyjątkiem był Andreas i jego odwieczny giermek, Wank. Jak zwykle zagadani i jak zwykle na uboczu.
Omijałam Andiego wzrokiem, nagle spłoszona, za to doskonale widziałam jak Wank wbił wygłodniały wzrok w Sabine. Nagle zapragnęłam powrotu do mieszkania, miękkiego koca i kubka ciepłej herbaty. Chciałam być sama.
Schuster podszedł do nas, uprzejmy i uśmiechnięty. Prywatnie był całkiem inny, niż można było go widzieć przy okazji zawodów. Wskazał Sabine miejsce do rozłożenia sprzętu, przedstawił nas członkom zarządu i znów zasiadł za stołem w oczekiwaniu na rozpoczęcie sesji.
 - Witajcie - Sabine pomachała do skoczków, na co zareagowali szerokimi uśmiechami. Wank poprawił się na krześle. Próbowałam ukryć śmiech. - Przejmuję was dzisiaj pod swoje rządy i mam nadzieję, że ta współpraca będzie owocna - oznajmiła takim tonem, że nawet mnie nasunęły się dziwne skojarzenia, a oni dosłownie pożerali ją wzrokiem. Ja znów byłam niewidzialna. 
Przyjaciółka wciąż radośnie trajkotała, delikatnie wplatając kilka podtekstów w swoje słowa, a ja nieśmiało wpatrywałam się w swoje buty. Zdobyła sobie autorytet wśród tych facetów, co wcale mnie nie dziwiło. Ładnemu zawsze łatwiej. Rozkładałam spokojnie sprzęt, gdy nagle wezwała mnie do swojego aparatu.
 - Teraz ty się wykażesz - przyklasnęła zadowolona i wywołała... Andreasa Wellingera.
 - Zabiję cię - szepnęłam tak, by tylko ona mnie usłyszała.
 - Podziękujesz mi później.
Wyszło... okropnie. Bałam się do niego podejść, a nawet mówić. Plątał mi się język, a ręce miałam zimne jak lód! Jego koledzy parskali śmiechem - być może nie zwracali na nas uwagi, ale ja i tak wszystko brałam do siebie.
 - Możesz... możesz podnieść głowę trochę wyżej? - spytałam, nie patrząc mu w oczy.
 - Mogę - odparł, nie zmieniając pozycji, a ja zadrżałam - tylko dlatego, że usłyszałam jego głos.
Skoczkowie skwitowali to kolejnym wybuchem radości, a on wyszczerzył się do nich. Odważyłam się, by podnieść wzrok. Patrzył. Po prostu patrzył. Nie robiło to na nim żadnego wrażenia, widocznie był bardzo pewny siebie. Z taką twarzą nie może być tak nieśmiały jak ty. Spojrzałam w bok, zrezygnowana.
Musiał coś zauważyć, bo posłusznie ustawił się według mojego polecenia, a pozostali zaczęli buczeć. Obejrzałam się, by zobaczyć dlaczego trener Schuster na to pozwalał - no tak, Sabine usiadła przy nim i śmiali się wszyscy razem, całkowicie nieświadomi mojego dramatu.
Wycofałam się w stronę aparatu, uważając na wszystko po drodze. Odplątałam mały kabel, który otoczył moja stopę, podniosłam się i... kompletnie mnie zatkało. Richard podawał Andreasowi kanapkę... tak, kanapkę, a ten, nie zmieniając pozycji, zwyczajnie sobie ją... przegryzał.
Podbiegłam do nich i natychmiast skarciłam Richarda, który chyba jeszcze się dąsał za moje zachowanie w klubie, bo zaczął się cofać, spłoszony. Przeniosłam wzrok na Andreasa - miał rozbrajającą minę niewinnego chłopczyka, ale jego oczy błyszczały właśnie w ten sposób, jakby miał coś na sumieniu. Patrzył na mnie z góry. Cholerny... blondas! Złość poszła mi w pięty.
 - Czy ktoś może go uspokoić? - krzyknęłam, bo granice mojej samokontroli właśnie się wyczerpały.
Wszyscy spojrzeli na mnie jak na wariatkę, a Richardowi kanapka wypadła z rąk. Ułożył usta w podkówkę, smętnie patrząc na pyszny razowy chleb i resztki pomidora, które rozsypały się po podłodze.
Na pomoc ruszyła mi Sabine i jak się później okazało, po to, by pogrążyć mnie jeszcze bardziej. Odłożyłam sprzęt, by wytrzeć spocone dłonie o spodnie,  a w tym czasie moja przyjaciółka stanęła za obiektywem. Jedno jej spojrzenie i Andi stał już spokojnie, niczym owieczka w towarzystwie pasterza.
 - Andreas - zawołała Sabine tonem pani wywołującej ucznia do odpowiedzi. - Stań prosto.
Zrobił, co mu kazała, dodatkowo napinając mięśnie przedramion.
 - Laura!
 - Co? - spytałam z wyrzutem.
 - Podejdź łaskawie.
Słowo "łaskawie" praktycznie zawarczała. Rzuciłam szybkie spojrzenie na stolik, przy którym siedział trener Schuster i działacze. Byli widocznie zniecierpliwieni zachowaniem moim i blondasa. Ups.
W trzech krokach dotarłam do aparatu i obie pochyliłyśmy się ku sobie.
 - Albo bierzesz się za robotę, albo od jutra pracujesz, wyprowadzając moje psy - szepnęła mi głosem drżącym z napięcia. Dłonie zacisnęła kurczowo na kolanach.
 - Ok - przytaknęłam i wypuściłam powietrze ustami. - Sabine?
 - Czego? - widocznie traciła już do mnie cierpliwość.
 - Masz tylko jednego psa - zauważyłam.
Brew zadrgała jej odruchowo, a w oczach pojawiła się żądza mordu. Ups. Do kwadratu.
Wyprostowała się z promiennym uśmiechem na ustach, a biel jej zębów na pewno onieśmielała skoczków. Widziałam te powłóczyste spojrzenia, słyszałam ukradkowe szepty. Moja przyjaciółka była niezłą laską i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
 - Andreas - zwróciła się do niego po raz drugi, a on kiwnął głową w stronę Wanka z wymownym uśmiechem. Idioci, mężczyźni to idioci. - Ustaw się ładnie, prawy profil, broda trochę wyżej - instruowała go, a on niczym model słuchał jej rad. - Napnij muskuły - zaszczebiotała, a ja przetrwałam potężny odruch wymiotny. Muskuły? Serio?
Kilka błysków i trzasków później znów dostałam aparat w swoje ręce.
 - Ale co... - zawahałam się, lecz ona mnie zignorowała.
 - Zwróć teraz wzrok tutaj - odezwała się, a Andi spojrzał mi prosto w oczy. No, może prawie. Widok przesłoniła mi chwilowo dłoń Sabine, która pomachała mi nią przed twarzą. - Taaak, dobrze. Teraz skup się na chwilę i wyobraź sobie, że... - chciała mu coś wytłumaczyć, ale jej głos ucichł, gdy głośno wciągnęłam powietrze nosem. 
Swędzi! Aj, kichnę... nie kichnę. Kichnę! Nie, nie mogę, cholera!
Zaciskałam mocno wargi, wprost wciągałam je do ust, by powstrzymać tą jedyną w swoim rodzaju chęć wielkiego i głośnego kichnięcia. Oczy zaszły mi łzami, ale stałam, niczego po sobie nie pokazując.
Zamrugała szybko i wznowiła przerwaną kwestię: - Wyobraź sobie, że widzisz tu - wskazała na mnie - najpiękniejszą dziewczynę na świecie i tak właśnie patrz na nią, gdy...
Nie wytrzymałam! Moje kichnięcie rozeszło się echem po całej sali, a aparat niebezpiecznie zatrząsł mi się w dłoniach, całe szczęście, że był jeszcze statyw. Sabine załamała ręce.
 - Muszę zapalić, przepraszam - rzuciła tylko i szybko opuściła pomieszczenie.
Wstyd! Co za wstyd...
 - Na zdrowie - rzucił Richard, który jako jedyny się nie śmiał.
 - Dzięki - wydukałam.
Drżącymi palcami dotknęłam czoła, a później przesunęłam nimi po nosie, aż do gardła - blondas patrzył na mnie, zaczepnie unosząc brew. Wyraz jego twarzy był nieodgadniony, ale dokładnie widziałam jak drgały mu kąciki ust. Wank rechotał na całego, a Michael nie pozostawał w tyle. Chciałam zapaść się pod ziemię.

***

Sesję dokończyła Sabine. Ja przesiedziałam ten czas na kanapie, skacząc wzrokiem po sylwetkach chłopaków. Patrzyłam na nich z podziwem, specjalnie omijając wzrokiem Andiego. Nie wiedziałam, czy był tego świadom czy nie, ale w moim głupim, naiwnym sercu rosła nadzieja, że jednak zauważał moją ignorancję wobec niego. Wkurzał mnie okropnie, choć to i tak za mało powiedziane - to, co wcześniej było wielkim zauroczeniem, później przerodziło się w złość, czystą i prawdziwą. Miałam ochotę go udusić! Dwa razy złapałam jego spojrzenie, lecz natychmiast odwracałam wzrok, udając, że nic nie zaszło. Skupiłam się na... Richardzie. Obserwowałam jego szczery uśmiech i te urocze dołeczki w policzkach. Ciemne włosy kręciły mu się tuż przy karku, były już zdecydowanie zbyt długie i...
Trzask był tak głośny, że aż złapałam się za głowę. Wszyscy odwrócili się w stronę Wanka, który przewrócił dzbanek z sokiem, a ten spektakularnie roztrzaskał się o posadzkę. Drobiny szkła rozprysnęły się po całym pomieszczeniu. Spojrzałam na Sabine, która właśnie ustawiała do zdjęcia wysokiego Severina. Natychmiast wiedziałam dlaczego Wank strącił dzbanek - moja przyjaciółka trzymała dłoń w jasnych włosach skoczka, prawdopodobnie po to, by odpowiednio go wystylizować. Sam Severin mrugał do Wanka jak szalony, a jego wzrok był bardzo wymowny. W powietrzu aż czuło się atmosferę przed pojedynkiem dwóch samców. Potrząsnęłam głową - co się z nami wszystkimi działo? Zdecydowanie zbyt dużo hormonów w jednym pomieszczeniu.
Ruszyłam w poszukiwaniu jakiejś miotły, czy mopa. Nikt chyba nie zauważył, że wyszłam, więc błąkałam się po korytarzu sama, bo tak właściwie, to nie wiedziałam, gdzie mógł znajdować się składzik. Wszystkie drzwi wyglądały tak samo - duże, masywne, brązowe. Przechodziłam obok, muskając je dłonią. Światło było jakby przytłumione, piekły mnie od niego oczy.
Na końcu odnalazłam jedno skrzydło, które różniło się od innych - było mniejsze i opatrzone dziwnym znakiem, ale za nic nie mogłam go rozszyfrować. Po chwili namysłu nacisnęłam klamkę. Bingo! Wewnątrz pełno było każdego rodzaju mioteł, ścierek i wiader. 
W ośrodku, gdzie mieszkałam przez większą część życia, często musiałam zmywać podłogi, więc nie było to dla mnie czymś nowym. Tyle, że... sprzętu było tak dużo, że zwyczajnie nie mogłam się zdecydować. Zerknęłam za siebie w obawie, by nie zatrzasnęły się drzwi - miałam bardzo złe wspomnienie związane z zamknięciem w małym pomieszczeniu i gdybym znów miała się znaleźć w podobnej sytuacji... chyba wpadłabym w prawdziwą histerię.
W środku było wąsko - większą część zajmowały półki z wyposażeniem, a sufit zdawał się okropnie niski. Poczułam się źle i już chciałam wyjść, gdy usłyszałam szybkie kroki na korytarzu. Postanowiłam przeczekać, aż ta osoba przejdzie, bo nie chciałam wyjść na jakąś złodziejkę. Oparłam się o drzwi, by wyglądały na zamknięte. Kroki stawały się coraz głośniejsze, wstrzymałam nawet oddech... i nagle duża siła sprawiła, że przesunęłam się po podłodze, a do środka zajrzał...
 - Co ty tu robisz? - spytałam, a moje serce biło już w gardle.
 - Mógłbym o to samo spytać ciebie - parsknął Andi, odsuwając mnie do tyłu wraz z drzwiami.
Puściłam je i wycofałam się jak najdalej. Nie miałam zbyt dużego pola manewru, bo po ledwo dwóch krokach wpadłam tyłkiem na półkę. Zaklęłam. 
Stał w wejściu i przyglądał mi się tymi pieprzonymi błękitnymi oczami w taki sposób, że zmiękły mi kolana. Jego obecność sprawiła, że mój oddech stał się płytki, a na policzkach poczułam gorący rumieniec. Omiótł spojrzeniem mnie i przestrzeń za moimi plecami i nagle jego twarz rozjaśnił szatański uśmieszek.
 - Boisz się ciemności? - spytał, a ja już miałam pisk na końcu języka, ale nie zdążyłam nic zrobić.
Sięgnął do włącznika, pomieszczenie zalała ciemność.
 - Nie, nie, tylko nie zamykaj...
Drzwi trzasnęły, a ja poczułam suchość w ustach. Ciemno... zatrzasnął drzwi... zostawił mnie samą... Dłonie mi drżały, a w oczach wezbrały łzy. Już kiedyś przeżyłam noc w całkowitym zamknięciu. To było potworne.
 - Skończony palant! - krzyknęłam płaczliwie, ruszając do przodu.
Wpadłam na coś... ciepłego. Zachłysnęłam się oddechem, gdy dotarło do mnie, że on wcale nie wyszedł...

niedziela, 22 września 2013

Drugi



ANDREAS
*****

Ladies and gentlemen, please welcome... team Germany! 

Głos spikera zapowiadającego nasze wejście wywołał wśród tłumu prawdziwą wrzawę — z naciskiem na okrzyki ze strony ladies.
Spojrzałem na stojącego obok Wanka i widok jego uśmiechniętej twarzy całkowicie mnie... nie zdziwił. Wanki potrafił cieszyć się ze wszystkiego — nawet, gdy na treningu wyorał nartami pół zeskoku, podnosił się na nogi i jego mina wyglądała zawsze tak samo, jakby właśnie wygrał na loterii.
Jezu, widzisz te wszystkie niunie? - szepnął na tyle głośno, że stojący obok Michael przewrócił oczami, patrząc na nas z politowaniem.
Widzę, a teraz pomachaj ładnie - syknąłem, bo Wanka wywołano właśnie do prezentacji.
Wystawił długą nogę, robiąc wypad do przodu i pomachał wdzięcznie niczym królowa piękności, a tłumy zgromadzone obok podestu aż zatrzęsły się od śmiechu. Miałem ochotę załamać ręce, ale wtedy właśnie przyszła kolej na mnie...
Chwilowo oślepił mnie blask fleszy. Zamrugałem nerwowo, hamując odruch zasłonięcia oczu ręką. Wciąż nie mogłem się przyzwyczaić do tych publicznych wystąpień — konferencji prasowych, rozdawania numerów startowych, wywiadów. Każdy coś krzyczał, ludzie cały czas czegoś ode mnie chcieli, a ja zastanawiałem się cicho nad tym, czy im naprawdę chodziło o mnie? Kiedy zleciał ten czas, gdy spokojnie trenowałem do zawodów, bez eskorty mediów. To było... męczące. 
Czy mi się tylko wydawało... — zaczął Wanki, gdy już wróciłem na miejsce. - Nie, ta dziewczyna naprawdę zemdlała... i jeszcze ta, a może też tamta!
Idiota! — mruknąłem wciąż ze szczerym uśmiechem na ustach, choć chętnie bym mu przywalił. 
— Nic nie poradzisz na to, że te panny szaleją widząc twoje niebieskie oczęta — stwierdził Wank.
Potrząsnąłem głową na znak całkowitej dezaprobaty w stosunku do jego słów. Zazwyczaj wyrażał się o wiele gorzej, używając naprzemiennie wyrazów takich jak nazwy przeróżnych piw oraz określeń, których można było użyć, by nazwać dziewczynę znajdującą się w pobliżu.
Oczywiście o jednym i drugim mógł sobie tylko pomarzyć, bo alkohol przed zawodami był surowo zabroniony, tak samo jak dziewczyny, choć jego pole manewru ograniczało się do tej jednej, konkretnej. Był pod kontrolą, a bycie w stałym związku to podobno nie przelewki. 
— Zrobimy razem rozciąganie? - spytał, gdy pół godziny później szliśmy już w stronę hotelu.
Choć robiło się ciemno, nas ciągle czekała jeszcze okrągła godzina lekkiego treningu. Mieliśmy do wyboru - jogging lub ćwiczenia rozciągające. Mogłoby się wydawać, że przyjemniejszy byłby bieg — niestety, przed pucharowymi zawodami w Klingenthal na ulicach i w bezpośrednim pobliżu skoczni aż roiło się od ludzi, a to oznaczałoby rozdawanie autografów i przystawanie co kilka metrów. Trening powinien być treningiem.
Zajęliśmy sobie miejsce pod oknem, z dala od reszty skoczków. Ćwiczyłem intensywnie, milcząc, niestety już po trzech kwadransach zacząłem odczuwać zmęczenie, a mój niezrównoważony kumpel wybrał właśnie ten moment, by się zwierzyć.
Myślę nad oświadczynami.
Słysząc to zdanie wypowiedziane głosem skazańca aż straciłem równowagę i padłem jak długi na stertę materaców leżącą w kącie sali. Chyba się przesłyszałem! Znowu zaczynał...
Co? O czym ty mówisz?
Chcę się jej oświadczyć, pacanie! Chyba zrobię to jutro, po konkursie — poinformował mnie, wychylając głowę spomiędzy nóg. Na czole nabrzmiała mu żyłka.
Nawet nie zastanawiałem się nad tym, jak głupio musieliśmy wyglądać: Wank w jakiejś parodii skłonu, tyłem do mnie z głową między kolanami, a ja rozłożony na plecach z całkowicie zdziwioną miną.
Chyba mamy już dość na dzisiaj, wystarczy - ogłosiłem, zrywając się na nogi.
Nie unikaj tematu, Andi - rzucił, zbierając się do składania sprzętu.
Jakiego tematu? Bredzisz i tyle, po prostu.
Od jakiegoś czasu Wanki nosił się z heroiczną decyzją o oświadczynach - mówił o tym dosyć często, nawet przy reszcie drużyny. Trener kwitował to kategorycznym zakazem rozkojarzenia się w roku olimpijskim, a inni zbywali go śmiechem. Ja także, choć z jego miny wyczytałem, że i tym razem mówił poważnie! Chciał się oświadczać tej jędzy?! 
Obiecuję, że pogadamy o tym jutro, zaraz po konkursie, dobra? - wiedziałem, że to pozwoli Wankiemu zapomnieć o tym pomyśle przynajmniej na jedną dobę.
Zgoda, ale jutro to już na pewno?
Na pewno.

***

Mroźne poranki potrafią dać w kość.
Ubierałem się migiem, szczękając zębami, a z zewnątrz dochodziły odgłosy rozmów i pakowania sprzętu. Hotel znajdował się niedaleko skoczni, więc był to duży plus, bo treningi rozpoczynały się wcześnie. Za wcześnie, jak dla mnie i oczywiście całkowicie, koszmarnie i beznadziejnie zbyt wcześnie dla Wankiego - facjatę miał z rana lekko niewyjściową.
Miałeś moje... — krzyknął Severin, gdy zamykaliśmy za sobą drzwi naszego wspólnego pokoju, jednak Wank przerwał mu zdecydowanym ruchem dłoni. — Nie musisz, więc nic do mnie nie mów - oznajmił, wciąż z zamkniętymi oczami.
Ogarnij się, dupku — Severin lekko się zirytował, łatwo wpadał w złość. — Masz coś mojego, pamiętasz?
Nie.
Oświecę cię — blondyn zatarasował nam drogę, wyraźnie wkurzony. — Podłużne, białe...
Aaa... — wrzasnął Wank, całkowicie rozbudzony. — Fajki! Sev, przecież wiesz, że trener zakazał!
Severin zrobił głupią minę, a jego cera zabarwiła się na czerwono. Czasami żarty Wankiego były męczące, szczególnie z rana. Niestety, żaden z nas nie zauważył zbliżającego się trenera.
Słyszałem słowo, którego nie powinienem słyszeć? — jego głos zadudnił na korytarzu.
Był już kompletnie ubrany, identyfikator podskakiwał mu przy każdym kroku.
To tylko taki żart, trenerze — zapewnił Wanki, zamaszystym ruchem poprawiając pomarańczową czapkę.
Skoro tak, to dla żartu przebiegniecie się dwa razy wokół ośrodka — skwitował i poszedł dalej.
Oddaj mi te taśmy i więcej się nie odzywaj — warknął Severin, kopiąc czubkiem buta w drzwi.

***

Na treningu stawiło się więcej osób, niż mógłbym się spodziewać.
Było chłodno, nieprzyjemnie, a jednak wierni fani zjawili się zaopatrzeni w puchówki, by obejrzeć serie próbnych skoków. Kazałem Wankowi nieść swoje narty za karę — podczas przymusowego biegania źle stanąłem i moja stopa pulsowała piekącym bólem.
Huggozaur! Huggozaur! — zapiszczały dziewczyny z grupki stojącej tuż przy siatce, a mógłbym przysiąc, że patrzyły prosto na nas. Uniosłem wzrok, zdziwiony.
Wiesz o co im chodzi? - spytałem Wanka.
Za cholerę nie mam pojęcia - stwierdził, wzruszając szerokimi ramionami, a spięte narty podskoczyły lekko w górę.
Zrównał się ze mną i obaj szybko przemknęliśmy obok kibiców, odprowadzani coraz głośniejszymi okrzykami tych szalonych dziewcząt.
Polki — westchnął uradowany Wanki, wskazując na trzymaną przez nie flagę.
Myślisz, że to było do mnie? — spytałem, całkowicie wytrącony z równowagi tą sytuacją.
Bo ja wiem? — obruszył się Wank. — Przecież nie do mnie!
Zmyliśmy się tak szybko, jak tylko się dało. Dziewczyny (im młodsze, tym gorsze) stojące wzdłuż barierek wychylały się po autograf. Cieszyło mnie to zainteresowanie, ale czułem się trochę speszony. Nie wiedziałem czy to wina mojej obszernej wyobraźni, ale miałem wrażenie, że każda z tych dziewcząt chętnie odgryzłaby mi palec lub rękę, gdybym zbytnio się zbliżył.
Treningi wypadły dobrze, trener był zadowolony, więc resztę przedpołudnia mieliśmy wolną. Cały sztab pogrążył się w spełnianiu najnowszego pomysłu naszego szkoleniowca - chciał zatrudnić kogoś do robienia zdjęć. Kogoś, kto przez resztę sezonu jeździłby z nami po świecie, by dokumentować każdy dzień z życia drużyny, wszystkie wzloty i upadki oraz zabawne sytuacje, których w naszym towarzystwie nie brakowało. Sam nie wiedziałem co o tym myśleć - ten fotograf towarzyszyłby mi w ważnych chwilach, z których nie wszystkie nadawałyby się do uwieczniania. Na przykład wracanie do siebie po upadku - kto mądry chciałby pstrykać fotki człowiekowi, który właśnie o mało co nie roztrzaskał się na śniegu?
W miarę upływu dnia zapomniałem o tym całym zamieszaniu. Spacerowaliśmy sobie po okolicy, każdy w swoją stronę. Założyłem słuchawki i po chwili mój mózg odprężył się i zwolnił obroty. Zacząłem dostrzegać uroki otoczenia - wokół prószył lekki śnieg, mijali mnie ludzie w kolorowych kurtkach, a wielu z nich okazywało żywe zainteresowanie. Powoli docierało do mnie, że stawałem się gwiazdą, a to wszystko dzięki robieniu tego, co kocham.
Gdy znudziła mi się już samotność, zaczepiłem Wanka i przystanęliśmy na ścieżce, pogrążając się w rozmowie o niczym. Komentowałem właśnie plotkę o nowych wiązaniach Norwegów, gdy wzrok Wanka przykuł jakiś punkt za moimi plecami. Mogłem dokładnie zobaczyć jak rozszerzyły mu się źrenice. Obróciłem się szybko.
Wokół krążyło sporo osób, ale już po sekundzie doskonale wiedziałem na kogo się tak zagapił. Dziewczyna była dosyć wysoka, a czerwony płaszcz zwężony w pasie zwracał uwagę na jej krągłości. Dźwigała duże torby, które wyglądały na ciężkie, jednak ona trzymała się prosto z dumnie uniesioną brodą. Uśmiechnąłem się szeroko. Wanki nie lubił platynowych blondynek, ale na tą gapił się bez mrugnięcia okiem.
Stary — trąciłem go w bok. — Ogarnij się.
Chwilowo oderwał wzrok od dziewczyny i zmarszczył czoło.
O co ci biega? — spytał, znów się gapiąc.
Wywiercisz jej dziurę w płaszczu.
Jest ładna, tylko trochę gruba — szepnął mi wprost do ucha, jednak jakimś cudem jego słowa dotarły do uszu przechodzącej dziewczyny. Zatrzymała się. Obaj jak na komendę wytrzeszczyliśmy oczy, przyłapani na gorącym uczynku. Dziewczyna obróciła się powoli w naszą stronę i zmierzyła Wanka spojrzeniem aż ociekającym pogardą.
Obgadujesz mnie, bo nie masz własnej panienki i musisz wodzić oczami za innymi? — wystrzeliła jak z procy, a ja mało nie parsknąłem śmiechem widząc minę kolegi. — Wolę być taka jaka jestem, niż mieć nos jak klamka od zakrystii i kończyny, nad którymi nie umiałabym zapanować.
Po tej przemowie zrobiła nam zdjęcie aparatem wyglądającym na profesjonalny i odeszła. Obaj patrzyliśmy za nią, dopóki jej sylwetka nie zniknęła w oddali.
Ona tak tylko żartowała — żachnął się Wank, dotykając nosa.
Ta, jasne — zarżałem, klepiąc go po ramieniu.
Przez resztę popołudnia mój przyjaciel snuł się jak cień, dziwnie zgarbiony, w swojej świętej czapce. Nie odzywał się wiele, co było dziwne, bo zwykle prawie nie zamykały mu się usta.
Andi? — usłyszałem jego pytanie, gdy szliśmy przygotować się do konkursu.
Tak?
Naprawdę mam taki duży nos? — ton jego głosu był nieco zbolały.
Co miałem mu powiedzieć? Nie lubiłem kłamać, szczególnie gdy dotyczyło to bliskich mu osób.
Zależy... to zależy z której strony by patrzeć, ale...
Czyli ona miała rację — westchnął, przerywając mi w pół zdania.
Zdumiałem się tym, że wciąż rozpamiętywał tą uszczypliwą uwagę obrażonej dziewczyny.
Pamiętaj, że ty nazwałeś ją grubą, chciała się po prostu odegrać — przypomniałem mu z nadzieją, że to poprawi jego humor.
Patrząc na niego, prawie słyszałem jak kręciły się trybiki w jego głowie. Myślał, co objawiało się marszczeniem czoła, a nagle skierował na mnie spojrzenie swoich ciemnych oczu.
Ona wcale nie była gruba!
Odetchnąłem. Na moje oko ta dziewczyna była bardzo ładna i kobieca, choć miała niewyparzony język, to fakt. Zastanawiał mnie fakt, że Wanki jakby zapomniał o tym, że przecież był zajęty.
Widzisz. Skoro ona nie była gruba, to ty nie masz dużego nosa — stwierdziłem z uśmiechem, tłumacząc cierpliwie i powoli, jak dziecku. Rozpromienił się cały.
Teraz mogę skakać w spokoju. Dzięki, młody! — poklepał mnie po plecach tak mocno, że na chwilę straciłem dech, ale moja męska natura kazała mi nie dać po sobie niczego poznać.

LAURA
*****


Stałam tam, tuż przy drzwiach. 
Przed oczami miałam zimne, surowe drewno i mosiężną klamkę, do której nie mogłam sięgnąć. Stopy marzły mi na zimnej posadzce, wcześniej zdjęłam buty, by nie narobić żadnego, nawet najlżejszego hałasu. Czekałam.
W pokoju obok było cicho, przytłumione dźwięki docierały z korytarza. Przy każdym najdrobniejszym trzasku wzdrygałam się mocno, a mięśnie same zaciskały się, gotowe do ucieczki. Nie mogłam odejść. Nie mogłam się schować... Chciałam, ale nie pozwalała mi na to moja bezbrzeżna ciekawość. 
Podciągnęłam nosem, a za drzwiami rozległ się znajomy, kochany głos.
 - Co robisz?
Mama była smutna lub może nawet... bała się. Ułożyłam wargi w podkówkę, bo nie lubiłam, gdy była zmartwiona. Wspięłam się na palcach, by dosięgnąć dużej klamki, ale tylko trąciłam ją lekko i wtedy odkryłam, że drzwi były niedomknięte. Sprytne, małe palce wcisnęłam między ramę, a skrzydło i pociągnęłam do siebie.
Tato szukał czegoś w tej wielkiej, oszklonej szafce, której byłam bardzo ciekawa, jednak nigdy mi jej nie pokazał. Surowo zabraniali mi zbliżania się do niej, bo kryły się tam rzeczy tylko dla dużych ludzi. Tak mi powiedzieli. 
Myślałam, że tato szukał swojej butelki, z której każdego wieczoru wylewał brunatny płyn wprost do szklanki i zawsze po jego wypiciu dziwnie pachniał. Tym razem jednak wyciągnął... pistolet. Wzdrygnęłam się. Nie podobał mi się jego wyraz twarzy. Nie uśmiechał się. Już miałam go zawołać... otworzyłam nawet usta, ale wtedy właśnie odwrócił się ze strzelbą wprost na miejsce, gdzie musiała stać mamusia.
 - Co ty... co ty? - pytała, a ton jej głosu sprawił, że prawie się rozpłakałam. Nie chciałam żeby znów się kłócili, tak jak ostatnio. Tylko po co ta strzelba?
Po chwili rozległ się głośny krzyk taty, a ja, całkowicie przerażona, przymknęłam drzwi z powrotem. Zęby szczękały mi głośno, a nieznośne łzy pchały do się do oczu. Działo się coś złego.
Tato jęczał strasznym głosem o systemach i komputerach, a ja nawet nie znałam znaczenia tych słów. Chciałam do mamy na ręce, byłam głodna i śpiąca.
 - Mamo? - szepnęłam cicho, pod nosem. Naparłam na drzwi i właśnie wtedy po raz pierwszy w życiu usłyszałam ten okropny dźwięk... Poczułam jakby od niego pękała mi głowa, taki był głośny. Zatkałam dłońmi uszy, a po chwili zapanowała całkowita cisza.
Dwa kroki i już byłam w pokoju. Tato stał odwrócony do mnie plecami, a u jego stóp leżała mama. Moje oczy nie mogły nadążyć między patrzeniem to na nią, to na niego. Dlaczego pozwalał jej leżeć? Czy to on ją przewrócił? Już się nie lubili?
 - Tato? - powiedziałam, lecz mój słaby głos utonął w kolejnym strasznym huku i nagle leżeli już na posadzce oboje, a ja tupnęłam nogą, tak byłam zła, że bardzo brzydko się zachowywali. 
Zbliżyłam się, cichutko, bosymi stopami wdepnęłam w coś ciepłego i mokrego. Koło jego głowy rozlany był sok lub farba. Ta substancja wylewała się z jego ust, pękały małe bańki, gdy głośno i szybko oddychał. Usiadłam obok, niepewna co zrobić.
 - Tatusiu? - powtórzyłam, trącając go w ramię.
Podskoczyłam, gdy jego noga drgnęła, a w buzi pękła mu kolejna bańka. Na podłogę wylało się więcej paskudnej mazi. Szybko odwróciłam się do mamy i poprosiłam, by rozkazała mu zaprzestania tej głupiej zabawy. Nie posłuchała mnie. W ogóle nie zareagowała.
Właśnie miałam się rozpłakać z bezsilności, gdy stary zegar w kącie zaczął wybijać pełną godzinę. Dłonią dotknęłam czoła, bardzo się przestraszyłam głośnego dźwięku. Fajerwerki... miały być fajerwerki, tak mówiła mamusia. Zawstydziłam się, bo chciałam zostawić rodziców i oglądać sztuczne ognie. Ze skruchą obróciłam się z powrotem w ich stronę i właśnie wtedy ujrzałam tatę siedzącego na wprost mnie - nic się nie zmienił, wciąż uwalany czerwoną farbą, uśmiechnął się szeroko i wycelował do mnie z pistoletu.
 - Zabiję cię! Nie masz prawa żyć.
Najpierw huk, potem ból. Moja głowa eksplodowała, a ja nawet nie zdążyłam krzyknąć.

***

 - Laura! Laura, obudź się do cholery!
Natrętny wrzask napływał znikąd, jednak wciąż zagłuszał go ten okropny, wszechogarniający ból. Moja głowa była jedną wielką raną - krwawiła i pulsowała. Bałam się jej dotknąć.
 - Boli, boli - jęczałam, wijąc się, a stopami uderzałam o coś twardego.
 - Musisz się obudzić! Spójrz na mnie, słyszysz? - głos był znajomy.
Czułam kulę tkwiącą głęboko w mojej czaszce, czułam także mój mózg wypływający uszami, nosem... Nie zasnę już nigdy więcej! Głęboki oddech wprowadził zimne, świeże powietrze do moich płuc i wtedy właśnie gwałtownie usiadłam i otworzyłam oczy.
Sabine patrzyła na mnie przerażona, a jej różowe usta były szeroko otwarte. Włosy miała rozczochrane, a prawy policzek przecinała jej wąska, choć obficie krwawiąca rana. 
 - Dałaś czadu, do licha! - odetchnęła i rąbnęła pięścią w poduszkę.
Pomacałam najpierw czoło, później oczy... wszystko było na swoim miejscu. Wokół mnie znajdowała się wymięta pościel, różowe prześcieradło zwisało smętnie z dużego łóżka. W mroźnym powietrzu unosiło się kilka piór.  Spojrzałam w bok - okno stało otworem.
 - Już rano? - spytałam głupio, podciągając kołdrę pod same zęby.
 - Na to wygląda - stwierdziła Sabine, podchodząc do okna. 
Zatrzasnęła je, robiąc przy tym więcej hałasu, niż powinna. Po raz kolejny dotknęłam swojej twarzy, wciąż odczuwałam ból, nie mogłam pozbyć się tego okropnego uczucia ze snu.
To nie działo się po raz pierwszy - śniłam w ten sposób za każdym razem, gdy udało mi się usnąć. Dlatego tak bałam się zasypiania i dlatego unikałam snu jak ognia. Był dla mnie złem koniecznym. Chciałam się zabić, byleby tylko uciszyć moją pokręconą głowę. 
 - Nie sądzisz - zaczęła Sabine, siadając znów na skraju materaca - że powinnaś udać się do jakiegoś... specjalisty? - jej ton był łagodny, choć na pewno dokuczał jej podrapany przeze mnie policzek.
 - Przepraszam - wyszeptałam tylko, spuszczając głowę. Wzrok utkwiłam w kwiecistym wzorze poszewki. Było mi wstyd. Bardzo.
 - To nie twoja wina, przecież wiesz - zapewniła mnie. - Musisz mi jedynie pozwolić tobie pomóc. Wiesz, że mogę to zrobić i stać mnie na to. Jesteś moją małą przyjaciółką.
Kąciki ust uniosły mi się lekko przy ostatnim zdaniu. Spojrzałam na nią spod rzęs.
 - Zamknij się - szepnęłam.
 - Sama się zamknij - fuknęła.
Spędziłam u Sabine miesiąc i po upływie tego czasu musiałam otwarcie przyznać, że był to najszczęśliwszy okres w moim życiu. Ta dziewczyna była niesamowita! Przygarnęła mnie - znajdę z pokręconą historią życiową - pod swój dach. Okłamała mnie tylko w jednej sprawie, a raczej zataiła niektóre fakty dotyczące swojej... rodziny.
Najmłodszy, Franz, miał trzy lata. Sierść jasna, wysokość w kłębie około pół metra. Golden retriever. Przywitał nas w drzwiach, gdy po raz pierwszy przekroczyłam próg domu. Szczekał wybitnie głośno, ale radośnie. Kolejnym członkiem tej zacnej familii była kotka imieniem Sissi. 
 - Są małżeństwem? - spytałam wtedy, odrobinę przerażona tą zbieżnością z pewną austriacką parą cesarską.
 - Nieee - Sabine machnęła dłonią, śmiejąc się perliście. - Ja tylko uwielbiam te filmy o księżniczce Sissi i tak jakoś się złożyło. Czyż nie są uroczy? - wskazała na zwierzaki.
Kotka fuczała głośno, a piesek przykrył oczy łapami, chroniąc się przed atakiem.
 - Rzeczywiście - odparłam. - Całkowicie.

***

Do Bożego Narodzenia pozostał miesiąc i jeden dzień, a ja wciąż nosiłam się z zamiarem wyznania Sabine całej prawdy. Ona sama nie naciskała na mnie, nie pytała. Może dla postronnego obserwatora nasz układ wydawałby się dziwny, ale nie wtedy, gdyby poznał on moją wybawicielkę bliżej.
Sabine była pełna życia i bardzo rozgadana, ale także niezwykle samotna. Mieszkała sama, co w wieku dwudziestu czterech lat było może i normalne, tyle że ona... nie miała nikogo. Rodzice - zamożni przedsiębiorcy - zginęli tragicznie, tuż po jej osiemnastych urodzinach. Gdyby nie spadek i pomoc prawników... 
 - Mam kupę kasy - stwierdziła, pokazując mi domowy sejf.
Przerażenie na mojej twarzy wzięła za oznakę strachu przed napadem.
 - Nie ma tu złodziei, wierz mi.
 - Kiedy mnie nie o złodziei chodzi - sapnęłam. - Dlaczego mi ufasz, Sabine? Przecież ja także mogę cię okraść - starałam się, by mój głos brzmiał całkowicie poważnie.
 - Nie zrobisz tego - wzruszyła ramionami. - Wiem, że tego nie zrobisz. Gdzie byś wtedy uciekła i po co? Kasa to nie wszystko, coś o tym wiem - puściła mi oko. - Jesteś dobra, widzę to w twojej twarzy, a skoro powiedziałaś mi tam, na dachu, że nie ma nikogo, kto by za tobą tęsknił, to jest nas już dwie.
Co miałam zrobić? Posłuchać swoich wyrzutów sumienia i uciec pod osłoną nocy, zostawiając tą dziewczynę, która tak pragnęła towarzystwa? Mojego towarzystwa.
 - Wybrałam cię - mówiła. - Los mi cię zesłał i razem będziemy się dobrze bawić, zobaczysz.
Stojąc w głębokim śniegu, którego poprzedniego wieczora jeszcze nie było, zastanawiałam się właśnie nad zwierzeniem się Sabine ze wszystkich moich strachów, gdy ona sama zbiegła ze schodów, dziarsko zacierając ręce.
 - Czeka nas dzisiaj ciężki i nerwowy dzień - poinformowała. - Już się cieszę.
Uniosłam brwi. Nieznośna grzywka wpadała mi do oczu, więc wcisnęłam ją pod wełnianą czapkę.
 - O nie, nie, kochana. Grzywka wraca na swoje miejsce - skarciła mnie, machając mi palcem tuż przed twarzą. Po chwili znów miałam włosy na twarzy.
 - Ale...
 - Żadnego ale. Trzeba zakryć to czoło o wysokości skoczni narciarskiej - stwierdziła.
Zrobiłam zagniewaną minę, bo czułam się jak małe dziecko besztane przez mamę. Oczywiście tylko zakładałam, że to takie właśnie uczucie, bo nigdy wcześniej takowego nie doznałam.
 - Jeśli zaś o skocznię chodzi - zawiesiła głos - właśnie się tam wybieramy.
Dreptałam za nią, całkowicie oczarowana otoczeniem. Śnieg, góry - wcześniej nie zwracałam uwagi na to, co było w tym świecie wspaniałe. Skupiałam się za to na smutkach, niepowodzeniach i pogłębianiu swojej depresji.
 - Jak tu pięknie, Sabine!
Ona tylko wzruszyła ramionami i przyśpieszyła kroku. Nie zdążyłam wcześniej spytać dlaczego tak się śpieszyła. Zrównałam się z nią. Aparat - nowoczesny i drogi - wisiał w pokrowcu zawieszonym na jej szyi, który podskakiwał w rytm jej szybkich kroków. Spojrzałam na swój - starszy i bardziej zniszczony - który kupiłam za jedyne pieniądze przekazane mi, gdy jeszcze mieszkałam w ośrodku. Za ich pieniądze... Wzdrygnęłam się mocno, a wspomnienia, które napłynęły falą, rozwiały się nagle, jak śnieg smagnięty podmuchem wiatru.
 - Dlaczego tak pędzimy? - spytałam, nieco zdyszana.
 - Konkurs - rzuciła tajemniczo moja przyjaciółka i nie dodała nic więcej.
Skocznia była... wielka. Tyle tylko zdołałam wydusić, gdy zatrzymałyśmy się w pobliżu tej wspaniałej i dziwnej budowli. Sabine opuściła swoje torby na śnieg i zaczęła przerzucać zawartość jednej z nich. Wokół nas tłoczyła się masa ludzi - wszyscy ubrani w grube kurtki, śmieszne czapki. Ubiory czasami powtarzały się na kilku różnych osobach - zakładałam, że są to członkowie ekip narodowych. Coś tam o skokach wiedziałam, choć niewiele.
 - Będziesz tu robić zdjęcia? - spytałam, szarpiąc ją za kaptur.
 - Będziemy - uściśliła. - Jak już znajdę zapasową baterię.
Sabine była wziętym fotografem - studiowała na Akademii Sztuk Pięknych i  bardzo jej tego zazdrościłam. Dom był pełen fotografii - różne formaty, ujęcia... Była w tym naprawdę dobra.
- Nie rozumiem... - zaczęłam, ale nagle przerwało mi mocne uderzenie w głowę.
Roztarłam potylicę, a w dłoni został mi śnieg. Obróciłam się szybko, prawie tracąc równowagę.
 - Co do...
Dwóch wyrostków w biało - czerwonych kurtkach chichotało w najlepsze, a dłonie mieli pełne śnieżek. Prawie uniosłam się w powietrze z oburzenia.
 - Przestań, to tutaj taki zwyczaj - poinformowała mnie Sabine, gdy już zbierałam się do wybuchu.
 - Z... zwyczaj? - zdziwiłam się. Bardzo głupi zwyczaj.
 - Dostaniesz śnieżką z rana, przez resztę dnia będziesz uradowana - wyrecytowała, a ja przez kolejne pięć minut zerkałam na nią, sprawdzając, czy nie wybuchnie nagle śmiechem.
Różne głosy, języki, akcenty - to wszystko mieszało mi w głowie. Wszystko tam było takie... niezorganizowane. Ktoś krzyczał głośno, inni się śmiali. Nad głową przelatywały mi śnieżki, raz także duży but. Niektórzy grali w jakieś dziwne gry przy użyciu... łopat do odśnieżania i piłki. 
  - To Norwedzy, nie zwracaj uwagi. Oni tak zawsze - Sabine machnęła dłonią, widząc moją minę.
Choć towarzystwo było głośne i rozbuchane, nad ten cały tłum unosiło się wrażenie wszechobecnej i wielkiej radości. Po raz pierwszy byłam świadkiem czegoś takiego - jakby cały ten tłum żył i oddychał jednym - oczekiwaniem.
 - Co się tu będzie działo? - spytałam.
 - Zawody. Puchar Świata, dobra rzecz.
Ruszyła nagle do przodu, nawet mnie nie informując. Prawie zniknęła mi w tłumie! Przepychałam się, a wrażenie braku powietrza bardzo mi dokuczało. Moje fobie nie miały końca...
- No rusz się - fuknęła, ściskając moją dłoń.
Szarpnęła mną tak mocno, że aż zsunęła mi się czapka. Szybko ją poprawiłam, patrząc przez chwilę w bok i... mój wzrok napotkał parę najbardziej niebieskich oczu na świecie. Zamrugałam szybko, bo aż zapiekły mnie oczy. Dziwne uczucie, coś jak mocny dreszcz, przeszło przez moje ciało. A może to był prąd? Obróciłam się w biegu. Chłopak śmiał się właśnie, unosząc głowę do tyłu. Po plecach klepnął go wysoki brunet, który widocznie opowiedział mu właśnie jakiś żart. Nie mogłam oderwać od nich oczu.
- No co się tak wleczesz? - jęknęła Sabine.
Zerknęłam na nią, by przeprosić i ponownie chciałam odszukać wzrokiem tych chłopaków. Za późno...
Zniknęli mi w tłumie...

***
Oczy niebieskie, życie królewskie...
Moje myśli wciąż krążyły wokół chłopaka. Zaczynałam się tego wstydzić, nawet sama przed sobą. Co się ze mną działo? Odkąd trafiłam pod opiekę Sabine już prawie nie płakałam (wyjątkiem były ciężkie poranki po sennych nocach) a moje myśli coraz rzadziej zabarwiały się na szaro. Więcej się śmiałam, zaczęłam normalnie jeść... no i jeszcze to. Spodobał mi się... to za mało powiedziane. 
Siedząc na twardej ławce, gdzieś w jasnym korytarzu, aż machałam nogami z napięcia. Chciałam zerwać się i wracać tam, gdzie go zobaczyłam. Chciałam go zaczepić i... i zrobić mu zdjęcie!
- Panienka na przesłuchanie? - spytał starszy pan, którego kędzierzawa głowa wychyliła się zza drzwi.
- Ja... eee... - nagle okropnie się speszyłam. - Nie, jestem tylko asystentką.
Poruszył śmiesznie brwiami i już go nie było. Odetchnęłam z ulgą. W oddali rozległ się odgłos obcasów miarowo uderzających o posadzkę. Zerknęłam i spadł mi kamień z serca. Sabine kroczyła dumnie w swoich wysokich kozakach i czerwonym płaszczyku, a w dłoniach dźwigała dodatkowo dwie kolejne torby. Gdy się zbliżyła zauważyłam, że jej czoło było lekko zmarszczone.
- Co jest? - spytałam, gdy z furią postawiła torby na podłodze i rozsiadła się obok mnie.
- Czy ja jestem gruba? - padło pytanie, a ja po raz drugi odkąd ją poznałam, ryknęłam śmiechem.
- Co takiego?
- Usłyszałam, że jestem „ładna ale gruba”, gdy przechodziłam obok dwóch skoczków i z bólem muszę stwierdzić, że byli to "nasi" - poskarżyła się, a ja wciąż nie mogłam przestać się śmiać.
Ta jej zmartwiona mina! Nigdy nie zwracałam uwagi na tuszę mojej przyjaciółki, bo też żadnego namiaru nie było. Zwyczajnie się na tym nie znałam. Opuściłam wzrok na swoje kolana i porównałam je z jej kolanami - minimalna różnica. Może ja też byłam gruba? Nowy powód do użalania się nad sobą.
- Mniejsza o to - stwierdziła Sabine. - Będę się tym martwić później, bo teraz mamy tu robotę do zrobienia.
- To znaczy?
- To znaczy, moja droga, że startujemy w konkursie na fotografa niemieckiej drużyny skoczków narciarskich! - wyrzuciła z siebie na jednym wydechu, a jej twarz rozjaśnił wielki uśmiech.
Nie mogłam w to uwierzyć! My, jako my? Czyli ja i ona? Przecież ja się kompletnie do takiego czegoś nie nadawałam. Podzieliłam się z nią moją reakcją, a ona rozbroiła mnie odpowiedzią.
 - Ktoś musi mi torby nosić - parsknęła, kiwając głową na sprzęt.
Udałam oburzenie, a ona w tym czasie oglądała coś na wyświetlaczu swojej lustrzanki.
  - Patrz, uwieczniłam zdziwione miny tych patafianów - kiwnęła, bym się nachyliła.
Ciekawa co zobaczę, zerknęłam na ekran i moje serce fiknęło koziołka, a później zaczęło wybijać rytm do jakiejś szalonej piosenki. Po raz pierwszy, w moim prawie dwudziestoletnim życiu, prawdziwie się zachwyciłam drugą osobą. 
To był on...