sobota, 5 kwietnia 2014

*Epilog*

Witajcie!
Zanim wgłębicie się w ostatnie słowa składające się na epilog tego opowiadania, zastanówcie się przez chwilę nad własnym życiem — czy naprawdę warto wymagać od niego wciąż więcej i więcej? Czyż nie jest piękne w samej swej prostocie? Niektórym ludziom nie dane jest przeżycie choćby garstki tego, co my już mamy za sobą, a wiele jeszcze przed nami.
Podnieście głowy do góry i uśmiechnijcie się zupełnie bez powodu — życie jest piękne i cenne, a każda jego minuta może być lepsza od drugiej, to zależy od nas. 
Żegnam się z Wami tutaj, choć aż bierze żal. Nawet nie wyobrażacie sobie jak bardzo zapłakaną mam twarz! Dziękuję za wszystkie wizyty, wiadomości i komentarze, które ciężko zliczyć — nie znajduję słów, by wyrazić wdzięczność. Mam nadzieję, że każda z czytających pozostawi po sobie choć maleńki ślad i tutaj, bym mogła znać Wasze końcowe opinie i wiedzieć kto był ze mną przez te kilka miesięcy. Musicie mi wybaczyć to, że nie zmieniłam zamysłu zakończenia i pozostawiłam tak, jak spisałam je kilka miesięcy temu. Wiele się przez ten czas wydarzyło, historia pisała się sama, ale idea takiego właśnie końca towarzyszyła mi od początku :)
Chciałabym polecić utwór, który idealnie wyraża uczucia zawarte w tym rozdziale, a dziewczyna z obrazka to cała Laura jaką mam w głowie:  
Reklamuję również moje nowe opowiadanie, które ruszy niebawem, a dostępny jest już prolog:  
http://mein--weltschmerz.blogspot.com/ 
W zakładce ze stronami znajduje się rozdział pisany z punktu widzenia Richarda i przedstawia jego spojrzenie na całą historię. Polecam przeczytać, ale dopiero na końcu :)
Do napisania! 





LAURA
*******
(…) i za każdym razem, gdy próbuję latać, to spadam... bez moich skrzydeł (…)

Czułam życie przeciekające mi przez palce, niczym gorąca, gęsta smoła. Otaczała mnie ciemność tak mroczna, że gdybym nie była wówczas w czymś w rodzaju szoku, to zapewne zwariowałabym już na samym początku, a nie trwała w takim letargu przez kilkanaście kolejnych dni.
Wciąż miałam przed oczami wszystko to, co się wydarzyło — tamten bankiet, po którym nie było już ani śladu, a ja nadal czułam, jakby to było dzień wcześniej, ewentualnie dwa.
Śniłam na jawie, nawiedzana wizerunkiem twarzy Andreasa, gdy z przerażeniem obserwował krew plamiącą moje uda. Najgorsze było wspomnienie pierwszych chwil po jego wyjściu — pobiegłabym za nim, ale wstrętne, zbrukane nogi nie chciały mnie słuchać!
Powiedział, że mnie nienawidzi.
Słyszałam dokładnie, w którym momencie wywiązała się bójka. Byłam tak słaba, że musiałam pełzać do drzwi, podciągając się ostatkiem sił na drżących dłoniach. Łzy płynęły bez ustanku, zalewając mi widok na świat, choć ten przecież legł w gruzach, więc jaka to różnica czy mogłam go widzieć, czy też nie.
Wślizgnęłam się do własnej łazienki cudem niezauważona — po drodze minął mnie Wank, który biegł jak na złamanie karku w kierunku głośnych okrzyków i wyzwisk padających z ust rozwścieczonego Andreasa. Wiedziałam, że pójdzie do Richarda po sprawiedliwość... Wiedziałam to od samego początku, choć wolałabym, by ukarał mnie.
Nie zwracałam uwagi na temperaturę wody, tylko odkręciłam kran i weszłam do pustej jeszcze wanny, z obrzydzeniem pozbywając się tej przeklętej sukienki. Nie mogłam na siebie patrzeć, więc odwracałam twarz, by nie widzieć nagich piersi, brzucha i kolan.
Nienawidzę cię...
Szorstką gąbką tarłam wnętrze ud, aż skóra zaczęła płonąć, a ja łkałam coraz głośniej, zupełnie się już nie hamując. Czułam się brudna i okropna, miałam ochotę wymiotować dopóki nie zwróciłabym wszystkich wnętrzności, by być całkowicie pusta.
Nienawidzę cię. Jak mogłaś?
Walczyły we mnie dwie osoby i to właśnie było najgorsze — nie czułam się już sobą. Mój umysł bronił się przed postrzeganiem strasznej rzeczywistości i stwarzał własne wersje wydarzeń, a ja nie miałam pojęcia, które były prawdziwe.
Krew się zmyła, a w jej miejsce pojawiła się świeża, płynąca z ran, które sama sobie zrobiłam. Obserwowałam czerwieniejącą wodę z prawdziwym przerażeniem — wydawało mi się, że zaraz zacznie syczeć i bulgotać, a później pochłonie mnie zupełnie, jako największą grzesznicę.
Nie pamiętam jak wydostałam się z wanny, ani jak zdołałam wciągnąć na siebie szlafrok, zanim znalazła mnie Sabine. Wbiegła do środka, całkowicie biała na twarzy i najpierw skierowała wzrok w stronę wanny, wciąż jeszcze pełnej czerwonej wody.
Dobry Boże! — zawołała głośno, łapiąc się za gardło w geście zaskoczenia i nieznacznie cofając.
Dopiero później ujrzała mnie w kącie i jej spojrzenie miało ten sam wyraz, co i wzrok Andreasa, gdy zobaczył moją krew — oboje myśleli, że padłam ofiarą gwałtu. Uważali mnie za niewinną, bezbronną dziewczynę, tymczasem ja byłam zdolna do wstrętnych i niewyobrażalnych czynów.
Powiedz, że po prostu dostałaś okresu w wannie — chlipnęła, ściskając mnie mocno i tuląc w ramionach.
Nie reagowałam — stałam biernie, słuchając jej szybkiego oddechu i czując jak roniła nade mną łzy. Odebrało mi mowę i zdolność jakiegokolwiek ruchu. Poraził mnie fakt, że musiałam wyznać jej wszystko tak, jak było naprawdę, bo tylko ona była w stanie obronić mnie przed samą sobą i nagłą chęcią autodestrukcji, którą zaczęłam odczuwać.
Sabine, pomóż mi — wychrypiałam, ściskając jej ramiona, jakby nagle ktoś odblokował we mnie umiejętność panowania nad ciałem. — Zrobiłam coś strasznego... ratuj mnie!
Mrugała szybko, patrząc mi prosto w oczy i zapewne usiłowała wyczytać z nich, że dramatyzowałam. Nie wiem co zobaczyła, ale zrozumienie przyszło bardzo szybko. Jej brwi złączyły się na czole, a usta rozchyliły w wyrazie bezsilności.
Mogłam cię lepiej pilnować — oświadczyła, obejmując moją twarz lodowatymi dłońmi. — Nie musiałam tam wracać. Powinnam była zostać z tobą i czuwać nad twoim snem. Byłam taka głupia! Wszyscy za dużo wypiliśmy... ale nie sądziłam, że mogło dojść do takiej sytuacji. Kto to był? Kogo teraz bije Andreas?
Błagałam wzrokiem, by nie kazała mi wymawiać jego imienia. Przez otwarte szeroko drzwi wciąż słychać było głośne krzyki i nawoływania, co sprawiało, że moje serce przerywało swój rytm. Oni walczyli... To wszystko moja wina — każdy ich siniak i każdy bolesny guz.
Richard — wyznałam, wzdrygając się pod wpływem hałasów. — To był Richard i ja... ja z nim... Chciałabym cofnąć czas, ale się nie da... Ja...
Zabrała dłonie, a w puste miejsca na mojej skórze wkradł się chłód, taki sam, co zagościł w jej oczach.
Richard? — spytała ze zgrozą.
Tak.
Wybiegła i zostawiła mnie samą, zanim zdążyłam powiedzieć jej więcej i choć trochę usprawiedliwić całą sytuację, a w tym także samą siebie.

***

Pobili się.
Sabine wróciła, gdy na zewnątrz już ucichło, a ja wciąż stałam w tym samym miejscu, nieświadoma upływu czasu. Opowiedziała mi, że Andras wpadł w szał i gdyby nie interwencja Wanka, a później także kilku innych kolegów, to Richard nie wyszedłby z tego pojedynku cało. Musieli ich rozdzielać kilka razy i siłą zawlec do osobnych pokoi, zamykając je i pilnując, by ochłonęli z dala od siebie.
Słuchałam mojej przyjaciółki, a wraz z tym jak kolejne straszne słowa opuszczały jej usta, moje poczucie winy rosło w niesamowitym tempie. Później wszystko działo się już bez mojego udziału, bo zmęczona wydarzeniami tego feralnego wieczora i osłabiona wielkim stresem, po prostu straciłam przytomność, padając na mokrą podłogę.

***

Odważyłam się pokazać innym dopiero po kilku dniach. Całe szczęście, że trener niczego się nie dowiedział. Zastanawiałam się czy był aż taki głuchy, czy może po prostu coś odwracało jego uwagę tak skutecznie, że nie zauważył tej wielkiej bójki.
Richard się do mnie nie przyznawał, co raniło najbardziej, bo czułam się jak zwykła, sprzedajna dziwka. Brzydziłam się własnym ciałem i sposobem, w jaki je wykorzystałam. Wyrzuty sumienia były tak wielkie, że ich ciężar utrudniał mi swobodne oddychanie.
Sabine także milczała, choć wspierała mnie na ten swój cichy sposób. Cała aż wyrywałam się, by porozmawiać z nią szczerze, ale nie miałam odwagi. A Andreas...
Pewnego wieczora mijaliśmy się na korytarzu — ja udawałam, że patrzę prosto przed siebie, a tak naprawdę kątem oka chłonęłam widok, w tym samym momencie wdychając głęboko powietrze, by choć na sekundę poczuć jego zapach.
Zatrzymałam się, gdy szybko przeszedł obok i odwróciłam w tamtą stronę, patrząc za nim przez chwilkę, a później przymknęłam powieki. Żal ścisnął mnie za serce, gdy po raz kolejny uzmysłowiłam sobie, co straciłam. Pragnienie, by go dotknąć było tak wielkie, że pod jego naporem prawie uginał się mój kręgosłup.
Stłumiłam płacz i doskonale zamaskowałam rozpacz, która mnie opanowała. Otworzyłam oczy, by z wielkim zaskoczeniem zauważyć, że on również się zatrzymał, i co więcej — patrzył na mnie.
Jego wzrok był karą za to, czego się dopuściłam — cierpienie zmieniło wyraz tych radosnych, niebieskich oczu, które tak kochałam. Pełne były wyrzutu i wcale się z tym nie krył, choć postawa jego ciała świadczyła o wielkim uporze i zdecydowaniu.
Kocham cię, Andreasie — powiedziałam, korzystając z okazji, na tyle głośno, by mieć pewność, że mnie usłyszał.
Nie było już nic do stracenia. Zawahał się, robiąc krok do przodu. Spojrzał na swoje stopy, jakby same wiodły go w moją stronę. Przez długą chwilę miałam nieodparte wrażenie, że zamierzał podbiec i chwycić mnie w ramiona. Przestałam się łudzić, gdy potrząsnął głową z niesmakiem, zaciskając dłonie w pięści.
Kochałaś mnie także wtedy, gdy się pod nim kładłaś? — spytał, odwracając się na pięcie i zostawiając mnie z pytaniem, które brzmiało mi w uszach jeszcze bardzo długo.

***

Jego słowa bardzo mnie zraniły. Tak dotkliwie, że zdałam sobie z tego sprawę dopiero wiele dni później, gdy wypłakałam już wszystkie łzy i nie miałam siły dłużej płakać. Poczucie straty jest dziwne — wiesz, że utraciłaś coś już na zawsze, ale aż rwiesz się, by to odzyskać.
Ja nie miałam już żadnej nadziei. Nie próbowałam nawet skonfrontować się z Andreasem, a co więcej — unikałam go. Porzuciłam fotografowanie, Sabine wszędzie chodziła sama, ukrywając mój stan przed innymi i tłumacząc kłopotami zdrowotnymi.
To się stało, gdy z czystej ciekawości włączyłam telewizor, by obejrzeć ten ważny konkurs drużynowy, który wszyscy tak przeżywali. Ostatni sprawdzian przed igrzyskami, pokaz siły, demonstracja umiejętności...
Nasi radzili sobie dobrze bez Richarda, którego trener wykluczył ze składu. Podobno przez spadek formy, ale my wiedzieliśmy swoje — z nich dwóch, to Andreas był ulubionym skoczkiem Schustera, bez względu na to, jak skandalicznie się zachowywał.
Po pierwszej serii prowadzili z dużą przewagą, więc tylko katastrofa mogłaby zabrać im zwycięstwo, a tak się nie stało — oglądałam ich wysokie sylwetki na najwyższym stopniu podium, górujące nad innymi.
Oczy Andreasa błyszczały radością, gdy realizator zrobił zbliżenie na jego twarz. Prawie zawyłam z bólu, kuląc się na łóżku i obejmując kolana dłońmi. Proszę, nie... nie! Ten ścisk był niesamowity i straciłam na chwilę oddech. Tak bardzo chciałam się do niego po prostu przytulić! Szalałam z tęsknoty, choć wypierałam się tego przed samą sobą. Nie mogłam zrobić dosłownie nic, by ta sytuacja uległa zmianie — straciłam go na zawsze.
Relacja dobiegała już końca, więc chwyciłam pilot, gotowa wyłączyć telewizor i zatonąć w płaczu, ale... z racji tego, że wygrała nasza ekipa, relacja pozostała na antenie i zapowiedziano wywiad z zawodnikami. Zastygłam w oczekiwaniu.
Widok jego twarzy z tak bliska, a równocześnie świadomość tego, że był daleko, sprawił, że podpełzłam do ekranu, dotykając opuszkami palców jego oczu, policzków i ust... Patrzyłam jak urzeczona, gdy chętnie odpowiadał na pytania dziennikarza, śmiejąc się i odgryzając dogadującemu Wankowi.
Zabijasz mnie... — szepnęłam, a moja dłoń zjechała w dół po zimnej tafli ekranu. — Usycham, a ty nawet o tym nie myślisz...
Nagłe pojawienie się Petry w zasięgu mojego wzroku sprawiło, że odskoczyłam natychmiast, padając na plecy. Podparłam się na łokciach, by nie stracić ani sekundy i z przerażeniem zarejestrowałam fakt, że odciągnęła Andiego na bok, przez co oboje zniknęli mi z widoku.
Szarpnęłam się, dopadając telewizora, jakby to mogło jakoś pomóc — patrzyłam na uśmiechnięte twarze chłopaków, a zaraz za nimi musieli stać oni! Dosłownie szalałam z bezsilności... Był z nią, i to na oczach wszystkich. Ona mogła z nim rozmawiać, ja nie. Ciężko przełknęłam ślinę, by stłumić łzy.
To była tylko chwilka, może dwie — w pewnym momencie Wank schylił się po coś, znikając z ekranu, a moim oczom ukazał się widok, który tym razem całkowicie dobił moje ledwo żywe serce. Całowali się — głęboko i namiętnie, przyciągając swoje twarze nawzajem w wielkim głodzie pożądania. Patrzyłam na to i czułam jak szybko umierała we mnie dusza...
Porzuciłam telewizor — moje myśli uleciały gdzieś daleko, umysł wyłączył się, by bezpiecznie przetrwać nową falę bólu, która miała wkrótce nadejść... ale ja postanowiłam nie czekać na kolejny atak.
Nogi poniosły mnie same, dźwigając z kolan i kierując w stronę łazienki. Po drodze zaplotłam wymięte włosy w grubego warkocza — nie lubił, gdy nosiłam je w ten sposób. Nożyczki szybko wpadły mi w ręce, jakby los doskonale wiedział co planowałam. Zastanowiłam się tylko raz, oglądając w lustrze własną niewyraźna sylwetkę. Widok przesłaniały mi gorące łzy — kilka skapnęło na moje rozdygotane dłonie, gdy chwyciłam za koniec warkocza, tnąc zdecydowanie.
Dziwny to był widok — pukle, które towarzyszyły mi odkąd tylko pamiętałam, tkwiły smętnie w dłoni, zwisając ku ziemi i kpiąc z mojej bez nich brzydoty. Zaniosłam je do jego pokoju, starannie układając na jednej z poduszek, gdzie — tak, jakbym tego chciała — powinna spoczywać moja głowa, gdy spalibyśmy razem przez resztę wspólnego życia.
Czułam powiew mroźnego wiatru, gdy otworzyłam okno, wspinając się na parapet. Nie było wysoko, czy jakoś specjalnie strasznie. Bruk tam w dole wyglądał całkiem przeciętnie, a nawet dosyć miękko. To źle.
Chciałam, żeby skończyło się szybko i najlepiej... jakby nie bolało. Miałam dość cierpienia, wyczerpała się moja odporność na rany, które mi zadawał. Przekładając nogi na drugą stronę nie myślałam o niczym innym, jak o barwie jego oczu — były błękitne, w kolorze zimowego nieba.
Podniosłam wzrok, obserwując chmury i poczułam spokój, bo wiedziałam, że niebieski będzie mi towarzyszył do końca, gdy już padnę na bruk i otworzę niewidzące oczy ku górze. Uśmiechnęłam się na tę myśl i po raz ostatni wyznałam Andreasowi miłość, cichutko szepcząc, gdy odwracałam się przodem do parapetu, a później, niczym ptak, szeroko rozłożyłam ramiona i bez wahania rzuciłam w dół...
Bolało.



ANDREAS
*******

Humory nam dopisywały, gdy na tylnym siedzeniu busa kończyliśmy właśnie trzecią butelkę szampana. Już dawno nie byłem tak wesoły jak wtedy, po konkursie, w którym dosłownie zmietliśmy konkurencję ze skoczni. 
Śmiałem się głośno ze wszystkiego wokół, a głowa wydawała mi się dziwnie lekka i wolna od wszelkich problemów. Ten wieczór byłby idealny, gdyby nie dziwny ucisk, który czułem gdzieś w okolicach serca — to był albo niepokój, albo złe przeczucie. Piłem, by się tego pozbyć.
Nie chciałem przyznawać się przed sobą, że zdrada Laury paliła moje wnętrzności żywym ogniem, a świadomość jej bezustannej bliskości pchała mnie ku całkowitemu przebaczeniu, co nie byłoby do mnie podobne — urażona duma ponad inne uczucia. Miało być tak pięknie, a wraz z powrotem Petry wszystko runęło, choć nic nie zapowiadało tej katastrofy. 
Wyrzucałem Laurę z myśli za każdym razem, gdy tylko o niej wspomniałem, czyli praktycznie przez cały czas. Widziałem ją wszędzie, w każdej mijanej dziewczynie oraz w miejscach, które mi się z nią kojarzyły. To bolało, tam głęboko w środku, gdzie biło udręczone tęsknotą serce. Nie wiedziałem jak długo jeszcze wytrzymam...
Petra nie próżnowała — wepchnęła się na miejsce obok mnie i chyba tylko obecność Wanka, który siedział z przodu, powstrzymywała ją od bezwstydnego macania mnie po całym ciele.
Obserwowałem jej jasną dłoń, gdy badała jak daleko mogła się posunąć, a na jej ustach raz za razem pojawiał się szeroki uśmiech. Zagryzała uszminkowane na czerwono wargi, patrząc na mnie spod rzęs. Nienawidziłem tego koloru, choć w tamtym momencie powód wyleciał mi z głowy.
Wiedziałam, że znów będziesz mój — szepnęła, śledząc palcem szew moich dżinsów.
Myślała chyba o naszym wcześniejszym pocałunku. Zrobiłem to w euforii po wygranej, a także przez wielką tęsknotę za tymi słodkimi ustami, których właścicielkę regularnie omijałem wzrokiem, nie kryjąc urazy.
Potrząsnąłem głową, nakrywając jej dłoń swoją, by chwilowo powstrzymać ją od dalszej wycieczki. Coś nie dawało mi spokoju i nie pozwalało na zrelaksowanie i oddanie w jej magiczne ręce.
Nie należę do nikogo — mruknąłem, zabierając własną dłoń i dając jej wybór. — Możesz skorzystać, ale nigdy nie będziesz mieć mnie na własność. Ani ty, ani żadna inna... Skończyłem z takimi bzdurami.

***


Petra odpuściła, więc nasza mała impreza szybko dobiegła końca, gdy tylko wyparował z głów alkohol i podupadł nastrój. Jechaliśmy, nie odzywając się do siebie, dopóki ktoś — to był chyba Severin — nie zauważył, że pod naszym ośrodkiem musiało wydarzyć się coś złego.
Karetka — stwierdził, gdy uniosłem głowę, nie bardzo wiedząc o co chodziło.
Wtedy jeszcze do głowy mi nie przyszło, że powodem zamieszania mogła być... ona. Ucisk w sercu nie ustępował, a wzmagał się, choć zdążyłem się już do niego przyzwyczaić. Wysiadłem jeszcze w miarę spokojny, choć zaniepokojony i potoczyłem wzrokiem po towarzyszach — byli ci wszyscy, o których mógłbym się martwić.
Mój wzrok padł na bladą twarz Sabine, a później przeniosłem go w stronę budynku, myślami licząc pomieszczenia. Coś się wydarzyło tuż pod naszymi oknami...
Nie wiem które z nas zaczęło biec jako pierwsze, faktem było, że ja dobiegłem szybciej i to mnie powstrzymali jacyś ludzie. Nie spuszczałem wzroku z szeroko otwartego okna — biała firanka powiewała na wietrze niczym duch, a jej blask lśnił wyraźnie w zapadającym zmierzchu.
Chcę zobaczyć — poinformowałem starszego faceta, który chwycił mnie pod łokieć, potrząsając głową na znak sprzeciwu.
Chłopcze, to nie dla twoich oczu — stwierdził, po czym dodał ciszej: — Taka młoda dziewczyna...
Wtedy to do mnie dotarło i przestałem normalnie myśleć. Odepchnąłem mężczyznę, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. Uniósł dłonie w geście obrony i oddalił się gdzieś, zapewne biorąc mnie za jakiegoś wariata.
Później wszystko potoczyło się już bardzo szybko — przedarłem się przez tłum gapiów, choć wcale nie chciałem tego widzieć. Musiałem po prostu przekonać się, że to nie była Laura... bo tylko ona jedyna z drogich mi osób została w ośrodku na czas konkursu. Odsunąłem na bok ostatnią osobę i spojrzałem... a ktoś obok mnie zaczął przeraźliwie krzyczeć.
Padłem na kolana, tracąc siłę i podniosłem się, zacząłem iść ale potykałem się o własne stopy... Dopiero po chwili zorientowałem się, że ten rozpaczliwy okrzyk niedowierzania wychodził wprost z mojego gardła.
Obnażyli ją, przykładając do jej nagiej skóry jakieś urządzenia. To byli sami mężczyźni, ratownicy, a ja szybko zdejmowałem swoją kurtkę, szarpiąc się z rękawami, bo chciałem ją okryć, ochronić...
Dlaczego to zrobiłaś?! Jak mogłaś? Czy byłaś na tyle głupia, żeby wyskoczyć z okna, gdy nie było mnie w pobliżu i nie mogłem cię złapać?
Ktoś przytrzymał mnie mocno za łokieć, a to tylko zwiększyło moją agresję. Musiałem iść do Laury, podnieść ją z mokrego chodnika i powiedzieć wszystkim, że to był tylko taki żart, może głupi sen. Okropny koszmar...
Te ręce były nieustępliwe, głos szeptał mi gorączkowo do ucha jakieś słowa, ale co z tego, skoro ja w tamtym momencie nie rozumiałem nawet ludzkiej mowy!
Uderzyłem mocno, a twarz zbryzgała mi obca krew. Dopiero wtedy ciemna mgła przesłaniająca mój umysł opadła nieco i ujrzałem zdziwioną twarz trenera, który drżącymi palcami podtrzymywał złamany nos.
Andreasie — zawołał, dławiąc się własną krwią. — Nie powinieneś na to patrzeć. Pozwól im ją ratować.
Ciekawe czy wreszcie dotarło do niego, że Laura nie była dla mnie jedynie kaprysem wschodzącej gwiazdy? Czy zobaczył, że nie byłem już dzieciakiem, za jakiego mnie miał? Żałował tego, że stawał nam na drodze w każdy możliwy sposób?
Tak mi przykro — powiedział i zabrzmiało to bardzo szczerze. — Nie zasłużyła na taki los.
Obejrzałem się za siebie, gdzie sens mojego istnienia zasłaniali mi ratownicy. Co mogłem zrobić? To wszystko mnie przerosło! Dlaczego to zrobiła? Przecież wiedziała, że mimo wszystko wciąż ją kochałem i nie było minuty, bym o niej nie myślał. Musiała to wiedzieć. Musiała...
Doznałem skurczu wnętrzności tak wielkiego, że mimowolnie zgiąłem się wpół i wymiotowałem tak długo i intensywnie, aż nie została mi w ustach nawet kropla śliny. Otarłem wargi, słysząc głosy ratowników i czyjś głośny, rozdzierający płacz. Spojrzałem w bok — to Sabine padła na bruk na wpół zemdlona, a Wank usiłował ją podnieść, choć widocznie nie starczało mu sił.
Ty kretynko! — wyła Sabine, zdzierając sobie gardło. — Nie pozwalam ci umierać, słyszysz?! Nie zostawisz mnie samej!
To właśnie wtedy mężczyźni odpuścili od nieruchomego ciała, a ja zastygłem w bezruchu, upaprany własnymi wymiocinami. Zobaczyłem ją dokładnie — miała zamknięte oczy, a na jej wargach gościł uśmiech... tak spokojny, jakby opuściły ją już wszelkie troski. Była piękna, jak zawsze, choć nie podobała mi się ta jaśniejąca bladość jej skóry i wielki siniec rozlewający się na odsłoniętym czole.
Samobójstwo. Czas zgonu osiemnasta pięćdziesiąt pięć — stwierdził beznamiętnie okrutny głos, jakby to było tylko zwykłe stwierdzenie, a nie wyrok.

***

Nie czekałem na odjazd karetki. Laura się zabiła. Nie chciałem widzieć momentu, w którym zabraliby ją, owiniętą jakimś czarnym workiem. Laura się zabiła. Nikt nawet nie zauważył mojego zniknięcia, wszyscy byli w zbyt wielkim szoku. Laura się zabiła!
Nie zastanawiałem się długo, kierując swoje kroki w stronę pokoju, by zabrać kluczyki od samochodu. Szczerze mówiąc, nie zastanawiałem się wcale. Jak miałem żyć bez niej? Jak mógłbym...
Jej ścięte włosy leżały na poduszce splecione w warkocz i ten widok był tak makabryczny, że gdybym znów miał czym zwymiotować, to na pewno tak by się stało. Płakałem długo, wciskając w nie nos i tuląc do twarzy. Wciąż pachniały jak ona, tym zapachem, którego nie pomyliłbym z żadnym innym. Tym zapachem, którego miałem już nigdy nie wdychać...
Wyszedłem na zewnątrz, wciąż ściskając je w ręce jako dowód tego, że byłem mordercą. To ja ją zabiłem, nie było innego wytłumaczenia. Czy skoczyła z mojego powodu? Czy mogłem być aż tak samolubny, by myśleć, że Laura odebrała sobie życie, bo ją odrzuciłem? Czułem, że tak. To była moja wina, a ona nie oddychała już i nie istniała, bo mi zachciało się unieść honorem.
Moja Laura, mój kwiatuszek i promyk słońca w tym ponurym świecie. Zabiłem ją. Zakończyłem jej cenne życie moją toksyczną miłością. Zgasła tak szybko, a bez niej moje dalsze życie nie miało już sensu...
Pojechałem w to pamiętne miejsce, które tak bardzo mi się z nią kojarzyło — przypomniałem sobie wieczór, gdy przyszły razem z Sabine na nasz amatorski wyścig, który ukrywaliśmy przed trenerem. Wtedy uciekła i szukałem jej do upadłego, walcząc z własnym umysłem i nie rozumiejąc dlaczego tak bardzo mnie obchodził jej los.
To wszystko wróciło do mnie i dopiero wtedy zrozumiałem, że prawdopodobnie już wtedy kochałem ją na swój dziwny, pokręcony sposób. Zmarnowałem tyle czasu, a okrutny los zabrał mi szansę, bym mógł to jakoś odkupić...
Auto rozpędzało się gładko, nawet nie czułem ogromu prędkości z jaką pędziłem po wybetonowanym pasie na terenie starej fabryki, który często służył nam za miejsce wyścigów. Na jego końcu majaczył podupadły i opuszczony budynek, którego przednia ściana była na tyle solidna, by dobrze wykonać swoje zadanie.
Widziałem jak szybko się zbliżała. Rosła z każdym ułamkiem sekundy, a ja nie zdejmowałem nogi z gazu, wciskając go tak mocno, że silnik wył w głośnym proteście.
Prawdziwa miłość zdarza się tylko raz... Jeśli ją stracisz, nie znajdziesz spokoju. Jeśli ją zniszczysz, tak jak ja, nie masz sensu dalej żyć.
Poczułem, że nie było już odwrotu i byłem zdecydowany umrzeć na krótko po Laurze — może była jeszcze nadzieja, że dogonię ją tam... gdzieś... gdziekolwiek się udała. Docisnąłem gaz do końca i przymknąłem powieki.
Będziemy razem, nawet w piekle — szepnąłem, a sekundę później całe wielkie niebo zwaliło mi się na głowę.

***

Kilka lat później...

 
We wnętrzu małego kościółka zgromadziło się tego dnia kilkanaście osób, głównie młodych, ale mimo to panowała tam cisza i uczucie skupienia. Siedzieli w drewnianych ławach, blisko siebie, szeptem wymieniając krótkie zdania, czasami też uśmiechy.
Rozległ się stukot obcasów uderzających w kamienną podłogę, a także mniej wyraźny odgłos kroków, więc zgromadzeni odwrócili głowy, patrząc z ciekawością na wysoką blondynkę i towarzyszącego jej mężczyznę.
Oboje zbliżali się w kierunku ołtarza niosąc w objęciach białe zawiniątka, z których wychylały się momentami małe, różowe piąstki noworodków. Były to bliźnięta — słodki chłopiec i śliczna dziewczynka.
Dzieci kwiliły cicho, wyrwane ze spokojnego snu. Kobieta spojrzała na swojego towarzysza z niemym pytaniem widocznym w oczach, a on kiwnął głową, uspokajając ją. Rozumieli się przecież bez słów.
Kapłan pojawił się niezauważony — był to niski i korpulentny, ale nieodmownie sympatyczny staruszek. Podszedł do młodej pary i uśmiechnął się ciepło, dodając im otuchy. Wszyscy zgromadzeni wstrzymali oddechy, gdy jego spokojny, ciepły głos potoczył się echem nad ich głowami.
Jakie imiona wybraliście dla swoich dzieci? — spytał, delikatnie głaszcząc malutkie czoła niemowląt.
Matka, wziąwszy głęboki oddech, spojrzała na swego świeżo upieczonego męża, a on po raz kolejny porozumiał się z nią bez pomocy słów. Oboje oderwali na chwilę wzrok od swoich twarzy i skierowali go w górę — tam, gdzie wymalowano na suficie wizerunki aniołów. Łzy same cisnęły im się do oczu, gdy pośród kolorowych postaci usilnie próbowali wyobrazić sobie pewną parę, bardzo im bliską, choć wśród nich nieobecną.
Za ich plecami zapłakała cicho kobieta, pochylając przedwcześnie siwiejącą głowę pod naporem wyrzutów sumienia. Wszyscy tam zgromadzeni wciąż mieli to mocne przeświadczenie, że wśród nich powinny znajdować się jeszcze dwie osoby więcej.
Uśmiechnęli się oboje, czule obejmując swoje potomstwo i w ten sposób dając cichy znak niebiosom, że pamięć ludzi, których szczerze kochali, nie umarła wraz z nimi, a żyć miała pod postacią ich własnych dzieci.
Andreas i Laura — powiedzieli zgodnie, czując tą krzepiącą obecność swoich przyjaciół gdzieś tam wysoko, ponad poziomem ludzkiego postrzegania.
Ktoś się rodzi, ktoś umiera. Miłość żyje wiecznie...