Witajcie!
Zanim
wgłębicie się w ostatnie słowa składające się na epilog tego
opowiadania, zastanówcie się przez chwilę nad własnym życiem — czy
naprawdę warto wymagać od niego wciąż więcej i więcej? Czyż nie jest
piękne w samej swej prostocie? Niektórym ludziom nie dane jest przeżycie
choćby garstki tego, co my już mamy za sobą, a wiele jeszcze przed nami.
Podnieście
głowy do góry i uśmiechnijcie się zupełnie bez powodu — życie jest
piękne i cenne, a każda jego minuta może być lepsza od drugiej, to
zależy od nas.
Żegnam
się z Wami tutaj, choć aż bierze żal. Nawet nie wyobrażacie sobie jak bardzo zapłakaną mam twarz! Dziękuję za wszystkie wizyty,
wiadomości i komentarze, które ciężko zliczyć — nie znajduję słów, by
wyrazić wdzięczność. Mam nadzieję, że każda z czytających pozostawi po
sobie choć maleńki ślad i tutaj, bym mogła znać Wasze końcowe opinie i
wiedzieć kto był ze mną przez te kilka miesięcy. Musicie mi wybaczyć to, że nie zmieniłam zamysłu zakończenia i pozostawiłam tak, jak spisałam je kilka miesięcy temu. Wiele się przez ten czas wydarzyło, historia pisała się sama, ale idea takiego właśnie końca towarzyszyła mi od początku :)
Chciałabym
polecić utwór, który idealnie wyraża uczucia zawarte w tym
rozdziale, a dziewczyna z obrazka to cała Laura jaką mam w głowie:
Reklamuję również moje nowe opowiadanie, które ruszy niebawem, a dostępny jest już prolog:
http://mein--weltschmerz.blogspot.com/
W zakładce ze stronami znajduje się rozdział pisany z punktu widzenia Richarda i przedstawia jego spojrzenie na całą historię. Polecam przeczytać, ale dopiero na końcu :)
W zakładce ze stronami znajduje się rozdział pisany z punktu widzenia Richarda i przedstawia jego spojrzenie na całą historię. Polecam przeczytać, ale dopiero na końcu :)
Do napisania!
LAURA
*******
(…)
i za każdym razem, gdy próbuję latać, to spadam... bez moich
skrzydeł (…)
Czułam
życie przeciekające mi przez palce, niczym gorąca, gęsta smoła.
Otaczała mnie ciemność tak mroczna, że gdybym nie była wówczas
w czymś w rodzaju szoku, to zapewne zwariowałabym już na samym
początku, a nie trwała w takim letargu przez kilkanaście kolejnych
dni.
Wciąż
miałam przed oczami wszystko to, co się wydarzyło — tamten
bankiet, po którym nie było już ani śladu, a ja nadal czułam,
jakby to było dzień wcześniej, ewentualnie dwa.
Śniłam
na jawie, nawiedzana wizerunkiem twarzy Andreasa, gdy z przerażeniem
obserwował krew plamiącą moje uda. Najgorsze było wspomnienie
pierwszych chwil po jego wyjściu — pobiegłabym za nim, ale
wstrętne, zbrukane nogi nie chciały mnie słuchać!
Powiedział,
że mnie nienawidzi.
Słyszałam
dokładnie, w którym momencie wywiązała się bójka. Byłam tak
słaba, że musiałam pełzać do drzwi, podciągając się ostatkiem
sił na drżących dłoniach. Łzy płynęły bez ustanku, zalewając
mi widok na świat, choć ten przecież legł w gruzach, więc jaka
to różnica czy mogłam go widzieć, czy też nie.
Wślizgnęłam
się do własnej łazienki cudem niezauważona — po drodze minął
mnie Wank, który biegł jak na złamanie karku w kierunku głośnych
okrzyków i wyzwisk padających z ust rozwścieczonego Andreasa.
Wiedziałam, że pójdzie do Richarda po sprawiedliwość...
Wiedziałam to od samego początku, choć wolałabym, by ukarał
mnie.
Nie
zwracałam uwagi na temperaturę wody, tylko odkręciłam kran i
weszłam do pustej jeszcze wanny, z obrzydzeniem pozbywając się tej
przeklętej sukienki. Nie mogłam na siebie patrzeć, więc
odwracałam twarz, by nie widzieć nagich piersi, brzucha i kolan.
Nienawidzę
cię...
Szorstką
gąbką tarłam wnętrze ud, aż skóra zaczęła płonąć, a ja
łkałam coraz głośniej, zupełnie się już nie hamując. Czułam
się brudna i okropna, miałam ochotę wymiotować dopóki nie
zwróciłabym wszystkich wnętrzności, by być całkowicie pusta.
Nienawidzę
cię. Jak mogłaś?
Walczyły
we mnie dwie osoby i to właśnie było najgorsze — nie czułam się
już sobą. Mój umysł bronił się przed postrzeganiem strasznej
rzeczywistości i stwarzał własne wersje wydarzeń, a ja nie miałam
pojęcia, które były prawdziwe.
Krew się zmyła, a w jej miejsce pojawiła się świeża, płynąca z
ran, które sama sobie zrobiłam. Obserwowałam czerwieniejącą wodę
z prawdziwym przerażeniem — wydawało mi się, że zaraz zacznie
syczeć i bulgotać, a później pochłonie mnie zupełnie, jako
największą grzesznicę.
Nie
pamiętam jak wydostałam się z wanny, ani jak zdołałam wciągnąć
na siebie szlafrok, zanim znalazła mnie Sabine. Wbiegła do środka,
całkowicie biała na twarzy i najpierw skierowała wzrok w stronę
wanny, wciąż jeszcze pełnej czerwonej wody.
—
Dobry Boże! — zawołała głośno,
łapiąc się za gardło w geście zaskoczenia i nieznacznie cofając.
Dopiero
później ujrzała mnie w kącie i jej spojrzenie miało ten sam
wyraz, co i wzrok Andreasa, gdy zobaczył moją krew — oboje
myśleli, że padłam ofiarą gwałtu. Uważali mnie za niewinną,
bezbronną dziewczynę, tymczasem ja byłam zdolna do wstrętnych i
niewyobrażalnych czynów.
—
Powiedz, że po prostu dostałaś
okresu w wannie — chlipnęła, ściskając mnie mocno i tuląc w
ramionach.
Nie
reagowałam — stałam biernie, słuchając jej szybkiego oddechu i
czując jak roniła nade mną łzy. Odebrało mi mowę i zdolność
jakiegokolwiek ruchu. Poraził mnie fakt, że musiałam wyznać jej
wszystko tak, jak było naprawdę, bo tylko ona była w stanie
obronić mnie przed samą sobą i nagłą chęcią autodestrukcji,
którą zaczęłam odczuwać.
—
Sabine, pomóż mi —
wychrypiałam, ściskając jej ramiona, jakby nagle ktoś odblokował
we mnie umiejętność panowania nad ciałem. — Zrobiłam coś
strasznego... ratuj mnie!
Mrugała
szybko, patrząc mi prosto w oczy i zapewne usiłowała wyczytać z
nich, że dramatyzowałam. Nie wiem co zobaczyła, ale zrozumienie
przyszło bardzo szybko. Jej brwi złączyły się na czole, a usta
rozchyliły w wyrazie bezsilności.
—
Mogłam cię lepiej pilnować —
oświadczyła, obejmując moją twarz lodowatymi dłońmi. — Nie
musiałam tam wracać. Powinnam była zostać z tobą i czuwać nad
twoim snem. Byłam taka głupia! Wszyscy za dużo wypiliśmy... ale
nie sądziłam, że mogło dojść do takiej sytuacji. Kto to był?
Kogo teraz bije Andreas?
Błagałam
wzrokiem, by nie kazała mi wymawiać jego imienia. Przez otwarte
szeroko drzwi wciąż słychać było głośne krzyki i nawoływania,
co sprawiało, że moje serce przerywało swój rytm. Oni walczyli...
To wszystko moja wina — każdy ich siniak i każdy bolesny guz.
—
Richard — wyznałam,
wzdrygając się pod wpływem hałasów. — To był Richard i ja...
ja z nim... Chciałabym cofnąć czas, ale się nie da... Ja...
Zabrała
dłonie, a w puste miejsca na mojej skórze wkradł się chłód,
taki sam, co zagościł w jej oczach.
—
Richard? — spytała ze
zgrozą.
—
Tak.
Wybiegła
i zostawiła mnie samą, zanim zdążyłam powiedzieć jej więcej i
choć trochę usprawiedliwić całą sytuację, a w tym także samą siebie.
***
Pobili
się.
Sabine
wróciła, gdy na zewnątrz już ucichło, a ja wciąż stałam w tym
samym miejscu, nieświadoma upływu czasu. Opowiedziała mi, że
Andras wpadł w szał i gdyby nie interwencja Wanka, a później
także kilku innych kolegów, to Richard nie wyszedłby z tego
pojedynku cało. Musieli ich rozdzielać kilka razy i siłą zawlec
do osobnych pokoi, zamykając je i pilnując, by ochłonęli z dala
od siebie.
Słuchałam
mojej przyjaciółki, a wraz z tym jak kolejne straszne słowa
opuszczały jej usta, moje poczucie winy rosło w niesamowitym
tempie. Później wszystko działo się już bez mojego udziału, bo
zmęczona wydarzeniami tego feralnego wieczora i osłabiona wielkim
stresem, po prostu straciłam przytomność, padając na mokrą
podłogę.
***
Odważyłam
się pokazać innym dopiero po kilku dniach. Całe szczęście, że
trener niczego się nie dowiedział. Zastanawiałam się czy był aż
taki głuchy, czy może po prostu coś odwracało jego uwagę tak
skutecznie, że nie zauważył tej wielkiej bójki.
Richard
się do mnie nie przyznawał, co raniło najbardziej, bo czułam się
jak zwykła, sprzedajna dziwka. Brzydziłam się własnym ciałem i
sposobem, w jaki je wykorzystałam. Wyrzuty sumienia były tak
wielkie, że ich ciężar utrudniał mi swobodne oddychanie.
Sabine
także milczała, choć wspierała mnie na ten swój cichy sposób.
Cała aż wyrywałam się, by porozmawiać z nią szczerze, ale nie
miałam odwagi. A Andreas...
Pewnego
wieczora mijaliśmy się na korytarzu — ja udawałam, że patrzę
prosto przed siebie, a tak naprawdę kątem oka chłonęłam widok, w
tym samym momencie wdychając głęboko powietrze, by choć na
sekundę poczuć jego zapach.
Zatrzymałam
się, gdy szybko przeszedł obok i odwróciłam w tamtą stronę,
patrząc za nim przez chwilkę, a później przymknęłam powieki.
Żal ścisnął mnie za serce, gdy po raz kolejny uzmysłowiłam
sobie, co straciłam. Pragnienie, by go dotknąć było tak wielkie,
że pod jego naporem prawie uginał się mój kręgosłup.
Stłumiłam
płacz i doskonale zamaskowałam rozpacz, która mnie opanowała.
Otworzyłam oczy, by z wielkim zaskoczeniem zauważyć, że on
również się zatrzymał, i co więcej — patrzył na mnie.
Jego
wzrok był karą za to, czego się dopuściłam — cierpienie
zmieniło wyraz tych radosnych, niebieskich oczu, które tak
kochałam. Pełne były wyrzutu i wcale się z tym nie krył, choć
postawa jego ciała świadczyła o wielkim uporze i zdecydowaniu.
—
Kocham cię, Andreasie —
powiedziałam, korzystając z okazji, na tyle głośno, by mieć
pewność, że mnie usłyszał.
Nie
było już nic do stracenia. Zawahał się, robiąc krok do przodu.
Spojrzał na swoje stopy, jakby same wiodły go w moją stronę.
Przez długą chwilę miałam nieodparte wrażenie, że zamierzał
podbiec i chwycić mnie w ramiona. Przestałam się łudzić, gdy
potrząsnął głową z niesmakiem, zaciskając dłonie w pięści.
—
Kochałaś mnie także wtedy,
gdy się pod nim kładłaś? — spytał, odwracając się na pięcie
i zostawiając mnie z pytaniem, które brzmiało mi w uszach jeszcze
bardzo długo.
***
Jego
słowa bardzo mnie zraniły. Tak dotkliwie, że zdałam sobie z tego
sprawę dopiero wiele dni później, gdy wypłakałam już wszystkie
łzy i nie miałam siły dłużej płakać. Poczucie straty jest
dziwne — wiesz, że utraciłaś coś już na zawsze, ale aż rwiesz
się, by to odzyskać.
Ja
nie miałam już żadnej nadziei. Nie próbowałam nawet
skonfrontować się z Andreasem, a co więcej — unikałam go.
Porzuciłam fotografowanie, Sabine wszędzie chodziła sama,
ukrywając mój stan przed innymi i tłumacząc kłopotami
zdrowotnymi.
To
się stało, gdy z czystej ciekawości włączyłam telewizor, by
obejrzeć ten ważny konkurs drużynowy, który wszyscy tak
przeżywali. Ostatni sprawdzian przed igrzyskami, pokaz siły,
demonstracja umiejętności...
Nasi
radzili sobie dobrze bez Richarda, którego trener wykluczył ze
składu. Podobno przez spadek formy, ale my wiedzieliśmy swoje — z
nich dwóch, to Andreas był ulubionym skoczkiem Schustera, bez
względu na to, jak skandalicznie się zachowywał.
Po
pierwszej serii prowadzili z dużą przewagą, więc tylko katastrofa
mogłaby zabrać im zwycięstwo, a tak się nie stało — oglądałam
ich wysokie sylwetki na najwyższym stopniu podium, górujące nad
innymi.
Oczy
Andreasa błyszczały radością, gdy realizator zrobił zbliżenie
na jego twarz. Prawie zawyłam z bólu, kuląc się na łóżku i
obejmując kolana dłońmi. Proszę, nie... nie! Ten ścisk był
niesamowity i straciłam na chwilę oddech. Tak bardzo chciałam się
do niego po prostu przytulić! Szalałam z tęsknoty, choć
wypierałam się tego przed samą sobą. Nie mogłam zrobić
dosłownie nic, by ta sytuacja uległa zmianie — straciłam go na
zawsze.
Relacja
dobiegała już końca, więc chwyciłam pilot, gotowa wyłączyć
telewizor i zatonąć w płaczu, ale... z racji tego, że wygrała
nasza ekipa, relacja pozostała na antenie i zapowiedziano wywiad z
zawodnikami. Zastygłam w oczekiwaniu.
Widok
jego twarzy z tak bliska, a równocześnie świadomość tego, że
był daleko, sprawił, że podpełzłam do ekranu, dotykając
opuszkami palców jego oczu, policzków i ust... Patrzyłam jak
urzeczona, gdy chętnie odpowiadał na pytania dziennikarza, śmiejąc
się i odgryzając dogadującemu Wankowi.
—
Zabijasz mnie... — szepnęłam,
a moja dłoń zjechała w dół po zimnej tafli ekranu. — Usycham,
a ty nawet o tym nie myślisz...
Nagłe
pojawienie się Petry w zasięgu mojego wzroku sprawiło, że
odskoczyłam natychmiast, padając na plecy. Podparłam się na
łokciach, by nie stracić ani sekundy i z przerażeniem
zarejestrowałam fakt, że odciągnęła Andiego na bok, przez co
oboje zniknęli mi z widoku.
Szarpnęłam
się, dopadając telewizora, jakby to mogło jakoś pomóc —
patrzyłam na uśmiechnięte twarze chłopaków, a zaraz za nimi
musieli stać oni! Dosłownie szalałam z bezsilności... Był z nią,
i to na oczach wszystkich. Ona mogła z nim rozmawiać, ja nie.
Ciężko przełknęłam ślinę, by stłumić łzy.
To
była tylko chwilka, może dwie — w pewnym momencie Wank schylił
się po coś, znikając z ekranu, a moim oczom ukazał się widok,
który tym razem całkowicie dobił moje ledwo żywe serce. Całowali
się — głęboko i namiętnie, przyciągając swoje twarze nawzajem
w wielkim głodzie pożądania. Patrzyłam na to i czułam jak szybko
umierała we mnie dusza...
Porzuciłam
telewizor — moje myśli uleciały gdzieś daleko, umysł wyłączył
się, by bezpiecznie przetrwać nową falę bólu, która miała
wkrótce nadejść... ale ja postanowiłam nie czekać na kolejny
atak.
Nogi
poniosły mnie same, dźwigając z kolan i kierując w stronę
łazienki. Po drodze zaplotłam wymięte włosy w grubego warkocza —
nie lubił, gdy nosiłam je w ten sposób. Nożyczki szybko wpadły
mi w ręce, jakby los doskonale wiedział co planowałam.
Zastanowiłam się tylko raz, oglądając w lustrze własną
niewyraźna sylwetkę. Widok przesłaniały mi gorące łzy — kilka
skapnęło na moje rozdygotane dłonie, gdy chwyciłam za koniec
warkocza, tnąc zdecydowanie.
Dziwny
to był widok — pukle, które towarzyszyły mi odkąd tylko
pamiętałam, tkwiły smętnie w dłoni, zwisając ku ziemi i kpiąc
z mojej bez nich brzydoty. Zaniosłam je do jego pokoju, starannie
układając na jednej z poduszek, gdzie — tak, jakbym tego chciała
— powinna spoczywać moja głowa, gdy spalibyśmy razem przez
resztę wspólnego życia.
Czułam
powiew mroźnego wiatru, gdy otworzyłam okno, wspinając się na
parapet. Nie było wysoko, czy jakoś specjalnie strasznie. Bruk tam
w dole wyglądał całkiem przeciętnie, a nawet dosyć miękko. To
źle.
Chciałam,
żeby skończyło się szybko i najlepiej... jakby nie bolało.
Miałam dość cierpienia, wyczerpała się moja odporność na rany,
które mi zadawał. Przekładając nogi na drugą stronę nie
myślałam o niczym innym, jak o barwie jego oczu — były błękitne,
w kolorze zimowego nieba.
Podniosłam
wzrok, obserwując chmury i poczułam spokój, bo wiedziałam, że
niebieski będzie mi towarzyszył do końca, gdy już padnę na bruk
i otworzę niewidzące oczy ku górze. Uśmiechnęłam się na tę
myśl i po raz ostatni wyznałam Andreasowi miłość, cichutko
szepcząc, gdy odwracałam się przodem do parapetu, a później,
niczym ptak, szeroko rozłożyłam ramiona i bez wahania rzuciłam w
dół...
Bolało.
ANDREAS
*******
Humory
nam dopisywały, gdy na tylnym siedzeniu busa kończyliśmy właśnie
trzecią butelkę szampana. Już dawno nie byłem tak wesoły jak
wtedy, po konkursie, w którym dosłownie zmietliśmy konkurencję ze skoczni.
Śmiałem się głośno ze wszystkiego wokół, a głowa
wydawała mi się dziwnie lekka i wolna od wszelkich problemów. Ten
wieczór byłby idealny, gdyby nie dziwny ucisk, który czułem
gdzieś w okolicach serca — to był albo niepokój, albo złe
przeczucie. Piłem, by się tego pozbyć.
Nie chciałem przyznawać się przed sobą, że zdrada Laury paliła moje wnętrzności żywym ogniem, a świadomość jej bezustannej bliskości pchała mnie ku całkowitemu przebaczeniu, co nie byłoby do mnie podobne — urażona duma ponad inne uczucia. Miało być tak pięknie, a wraz z powrotem Petry wszystko runęło, choć nic nie zapowiadało tej katastrofy.
Wyrzucałem Laurę z myśli za każdym razem, gdy tylko o niej wspomniałem, czyli praktycznie przez cały czas. Widziałem ją wszędzie, w każdej mijanej dziewczynie oraz w miejscach, które mi się z nią kojarzyły. To bolało, tam głęboko w środku, gdzie biło udręczone tęsknotą serce. Nie wiedziałem jak długo jeszcze wytrzymam...
Petra
nie próżnowała — wepchnęła się na miejsce obok mnie i chyba
tylko obecność Wanka, który siedział z przodu, powstrzymywała ją
od bezwstydnego macania mnie po całym ciele.
Obserwowałem
jej jasną dłoń, gdy badała jak daleko mogła się posunąć, a na
jej ustach raz za razem pojawiał się szeroki uśmiech. Zagryzała
uszminkowane na czerwono wargi, patrząc na mnie spod rzęs.
Nienawidziłem tego koloru, choć w tamtym momencie powód wyleciał
mi z głowy.
—
Wiedziałam, że znów będziesz
mój — szepnęła, śledząc palcem szew moich dżinsów.
Myślała chyba o naszym wcześniejszym pocałunku. Zrobiłem to w euforii po wygranej, a także przez wielką tęsknotę za tymi słodkimi ustami, których właścicielkę regularnie omijałem wzrokiem, nie kryjąc urazy.
Potrząsnąłem
głową, nakrywając jej dłoń swoją, by chwilowo powstrzymać ją
od dalszej wycieczki. Coś nie dawało mi spokoju i nie pozwalało na
zrelaksowanie i oddanie w jej magiczne ręce.
—
Nie należę do nikogo —
mruknąłem, zabierając własną dłoń i dając jej wybór. —
Możesz skorzystać, ale nigdy nie będziesz mieć mnie na własność.
Ani ty, ani żadna inna... Skończyłem z takimi bzdurami.
***
Petra
odpuściła, więc nasza mała impreza szybko dobiegła końca, gdy
tylko wyparował z głów alkohol i podupadł nastrój. Jechaliśmy,
nie odzywając się do siebie, dopóki ktoś — to był chyba Severin
— nie zauważył, że pod naszym ośrodkiem musiało wydarzyć się coś złego.
—
Karetka — stwierdził, gdy
uniosłem głowę, nie bardzo wiedząc o co chodziło.
Wtedy
jeszcze do głowy mi nie przyszło, że powodem zamieszania mogła
być... ona. Ucisk w sercu nie ustępował, a wzmagał się, choć
zdążyłem się już do niego przyzwyczaić. Wysiadłem jeszcze w
miarę spokojny, choć zaniepokojony i potoczyłem wzrokiem po
towarzyszach — byli ci wszyscy, o których mógłbym się martwić.
Mój
wzrok padł na bladą twarz Sabine, a później przeniosłem go w
stronę budynku, myślami licząc pomieszczenia. Coś się wydarzyło
tuż pod naszymi oknami...
Nie
wiem które z nas zaczęło biec jako pierwsze, faktem było, że ja
dobiegłem szybciej i to mnie powstrzymali jacyś ludzie. Nie
spuszczałem wzroku z szeroko otwartego okna — biała firanka
powiewała na wietrze niczym duch, a jej blask lśnił wyraźnie w
zapadającym zmierzchu.
—
Chcę zobaczyć —
poinformowałem starszego faceta, który chwycił mnie pod łokieć,
potrząsając głową na znak sprzeciwu.
—
Chłopcze, to nie dla twoich
oczu — stwierdził, po czym dodał ciszej: — Taka młoda
dziewczyna...
Wtedy
to do mnie dotarło i przestałem normalnie myśleć. Odepchnąłem
mężczyznę, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami.
Uniósł dłonie w geście obrony i oddalił się gdzieś, zapewne
biorąc mnie za jakiegoś wariata.
Później
wszystko potoczyło się już bardzo szybko — przedarłem się
przez tłum gapiów, choć wcale nie chciałem tego widzieć.
Musiałem po prostu przekonać się, że to nie była Laura... bo
tylko ona jedyna z drogich mi osób została w ośrodku na czas
konkursu. Odsunąłem na bok ostatnią osobę i spojrzałem... a ktoś
obok mnie zaczął przeraźliwie krzyczeć.
Padłem
na kolana, tracąc siłę i podniosłem się, zacząłem iść ale
potykałem się o własne stopy... Dopiero po chwili zorientowałem
się, że ten rozpaczliwy okrzyk niedowierzania wychodził wprost z
mojego gardła.
Obnażyli
ją, przykładając do jej nagiej skóry jakieś urządzenia. To byli
sami mężczyźni, ratownicy, a ja szybko zdejmowałem swoją kurtkę, szarpiąc się z rękawami, bo chciałem ją okryć, ochronić...
Dlaczego
to zrobiłaś?! Jak mogłaś? Czy byłaś na tyle głupia, żeby
wyskoczyć z okna, gdy nie było mnie w pobliżu i nie mogłem cię
złapać?
Ktoś
przytrzymał mnie mocno za łokieć, a to tylko zwiększyło moją
agresję. Musiałem iść do Laury, podnieść ją z mokrego chodnika
i powiedzieć wszystkim, że to był tylko taki żart, może głupi
sen. Okropny koszmar...
Te
ręce były nieustępliwe, głos szeptał mi gorączkowo do ucha
jakieś słowa, ale co z tego, skoro ja w tamtym momencie nie
rozumiałem nawet ludzkiej mowy!
Uderzyłem
mocno, a twarz zbryzgała mi obca krew. Dopiero wtedy ciemna mgła
przesłaniająca mój umysł opadła nieco i ujrzałem zdziwioną
twarz trenera, który drżącymi palcami podtrzymywał złamany nos.
—
Andreasie — zawołał,
dławiąc się własną krwią. — Nie powinieneś na to patrzeć.
Pozwól im ją ratować.
Ciekawe
czy wreszcie dotarło do niego, że Laura nie była dla mnie jedynie
kaprysem wschodzącej gwiazdy? Czy zobaczył, że nie byłem już
dzieciakiem, za jakiego mnie miał? Żałował tego, że stawał nam
na drodze w każdy możliwy sposób?
—
Tak mi przykro — powiedział
i zabrzmiało to bardzo szczerze. — Nie zasłużyła na taki los.
Obejrzałem
się za siebie, gdzie sens mojego istnienia zasłaniali mi ratownicy.
Co mogłem zrobić? To wszystko mnie przerosło! Dlaczego to zrobiła?
Przecież wiedziała, że mimo wszystko wciąż ją kochałem i nie
było minuty, bym o niej nie myślał. Musiała to wiedzieć.
Musiała...
Doznałem
skurczu wnętrzności tak wielkiego, że mimowolnie zgiąłem się
wpół i wymiotowałem tak długo i intensywnie, aż nie została mi
w ustach nawet kropla śliny. Otarłem wargi, słysząc głosy
ratowników i czyjś głośny, rozdzierający płacz. Spojrzałem w
bok — to Sabine padła na bruk na wpół zemdlona, a Wank usiłował
ją podnieść, choć widocznie nie starczało mu sił.
—
Ty kretynko! — wyła Sabine,
zdzierając sobie gardło. — Nie pozwalam ci umierać, słyszysz?!
Nie zostawisz mnie samej!
To
właśnie wtedy mężczyźni odpuścili od nieruchomego ciała, a ja
zastygłem w bezruchu, upaprany własnymi wymiocinami. Zobaczyłem ją
dokładnie — miała zamknięte oczy, a na jej wargach gościł
uśmiech... tak spokojny, jakby opuściły ją już wszelkie troski.
Była piękna, jak zawsze, choć nie podobała mi się ta jaśniejąca
bladość jej skóry i wielki siniec rozlewający się na odsłoniętym
czole.
—
Samobójstwo. Czas zgonu
osiemnasta pięćdziesiąt pięć — stwierdził beznamiętnie
okrutny głos, jakby to było tylko zwykłe stwierdzenie, a nie
wyrok.
***
Nie
czekałem na odjazd karetki. Laura się zabiła. Nie chciałem
widzieć momentu, w którym zabraliby ją, owiniętą jakimś czarnym
workiem. Laura się zabiła. Nikt nawet nie zauważył mojego
zniknięcia, wszyscy byli w zbyt wielkim szoku. Laura się zabiła!
Nie
zastanawiałem się długo, kierując swoje kroki w stronę
pokoju, by zabrać kluczyki od samochodu. Szczerze mówiąc, nie
zastanawiałem się wcale. Jak miałem żyć bez niej? Jak mógłbym...
Jej
ścięte włosy leżały na poduszce splecione w warkocz i ten widok
był tak makabryczny, że gdybym znów miał czym zwymiotować, to na
pewno tak by się stało. Płakałem długo, wciskając w nie nos i
tuląc do twarzy. Wciąż pachniały jak ona, tym zapachem, którego
nie pomyliłbym z żadnym innym. Tym zapachem, którego miałem już
nigdy nie wdychać...
Wyszedłem
na zewnątrz, wciąż ściskając je w ręce jako dowód tego, że
byłem mordercą. To ja ją zabiłem, nie było innego wytłumaczenia.
Czy skoczyła z mojego powodu? Czy mogłem być aż tak samolubny, by
myśleć, że Laura odebrała sobie życie, bo ją odrzuciłem?
Czułem, że tak. To była moja wina, a ona nie oddychała już i nie
istniała, bo mi zachciało się unieść honorem.
Moja
Laura, mój kwiatuszek i promyk słońca w tym ponurym świecie.
Zabiłem ją. Zakończyłem jej cenne życie moją toksyczną
miłością. Zgasła tak szybko, a bez niej moje dalsze życie nie
miało już sensu...
Pojechałem
w to pamiętne miejsce, które tak bardzo mi się z nią kojarzyło —
przypomniałem sobie wieczór, gdy przyszły razem z Sabine na nasz
amatorski wyścig, który ukrywaliśmy przed trenerem. Wtedy uciekła
i szukałem jej do upadłego, walcząc z własnym umysłem i nie
rozumiejąc dlaczego tak bardzo mnie obchodził jej los.
To
wszystko wróciło do mnie i dopiero wtedy zrozumiałem, że
prawdopodobnie już wtedy kochałem ją na swój dziwny, pokręcony
sposób. Zmarnowałem tyle czasu, a okrutny los zabrał mi szansę,
bym mógł to jakoś odkupić...
Auto
rozpędzało się gładko, nawet nie czułem ogromu prędkości z
jaką pędziłem po wybetonowanym pasie na terenie starej fabryki,
który często służył nam za miejsce wyścigów. Na jego końcu
majaczył podupadły i opuszczony budynek, którego przednia ściana
była na tyle solidna, by dobrze wykonać swoje zadanie.
Widziałem
jak szybko się zbliżała. Rosła z każdym ułamkiem sekundy, a ja
nie zdejmowałem nogi z gazu, wciskając go tak mocno, że silnik wył
w głośnym proteście.
Prawdziwa
miłość zdarza się tylko raz... Jeśli ją stracisz, nie
znajdziesz spokoju. Jeśli ją zniszczysz, tak jak ja, nie masz sensu
dalej żyć.
Poczułem,
że nie było już odwrotu i byłem zdecydowany umrzeć na krótko po Laurze — może była jeszcze nadzieja, że dogonię ją tam... gdzieś... gdziekolwiek się udała. Docisnąłem gaz do
końca i przymknąłem powieki.
—
Będziemy razem, nawet w piekle
— szepnąłem, a sekundę później całe wielkie niebo zwaliło mi
się na głowę.
***
Kilka lat później...
We
wnętrzu małego kościółka zgromadziło się tego dnia kilkanaście
osób, głównie młodych, ale mimo to panowała tam cisza i uczucie
skupienia. Siedzieli w drewnianych ławach, blisko siebie, szeptem
wymieniając krótkie zdania, czasami też uśmiechy.
Rozległ
się stukot obcasów uderzających w kamienną podłogę, a także
mniej wyraźny odgłos kroków, więc zgromadzeni odwrócili głowy,
patrząc z ciekawością na wysoką blondynkę i towarzyszącego jej
mężczyznę.
Oboje
zbliżali się w kierunku ołtarza niosąc w objęciach białe
zawiniątka, z których wychylały się momentami małe, różowe
piąstki noworodków. Były to bliźnięta — słodki chłopiec i
śliczna dziewczynka.
Dzieci
kwiliły cicho, wyrwane ze spokojnego snu. Kobieta spojrzała na
swojego towarzysza z niemym pytaniem widocznym w oczach, a on kiwnął
głową, uspokajając ją. Rozumieli się przecież bez słów.
Kapłan
pojawił się niezauważony — był to niski i korpulentny, ale
nieodmownie sympatyczny staruszek. Podszedł do młodej pary i
uśmiechnął się ciepło, dodając im otuchy. Wszyscy zgromadzeni
wstrzymali oddechy, gdy jego spokojny, ciepły głos potoczył się
echem nad ich głowami.
—
Jakie imiona wybraliście dla
swoich dzieci? — spytał, delikatnie głaszcząc malutkie czoła
niemowląt.
Matka,
wziąwszy głęboki oddech, spojrzała na swego świeżo upieczonego
męża, a on po raz kolejny porozumiał się z nią bez pomocy słów.
Oboje oderwali na chwilę wzrok od swoich twarzy i skierowali go w
górę — tam, gdzie wymalowano na suficie wizerunki aniołów. Łzy
same cisnęły im się do oczu, gdy pośród kolorowych postaci
usilnie próbowali wyobrazić sobie pewną parę, bardzo im bliską,
choć wśród nich nieobecną.
Za
ich plecami zapłakała cicho kobieta, pochylając przedwcześnie
siwiejącą głowę pod naporem wyrzutów sumienia. Wszyscy tam
zgromadzeni wciąż mieli to mocne przeświadczenie, że wśród nich
powinny znajdować się jeszcze dwie osoby więcej.
Uśmiechnęli
się oboje, czule obejmując swoje potomstwo i w ten sposób dając
cichy znak niebiosom, że pamięć ludzi, których szczerze kochali,
nie umarła wraz z nimi, a żyć miała pod postacią ich własnych
dzieci.
—
Andreas i Laura — powiedzieli
zgodnie, czując tą krzepiącą obecność swoich przyjaciół
gdzieś tam wysoko, ponad poziomem ludzkiego postrzegania.
Ktoś
się rodzi, ktoś umiera. Miłość żyje wiecznie...