sobota, 5 kwietnia 2014

*Epilog*

Witajcie!
Zanim wgłębicie się w ostatnie słowa składające się na epilog tego opowiadania, zastanówcie się przez chwilę nad własnym życiem — czy naprawdę warto wymagać od niego wciąż więcej i więcej? Czyż nie jest piękne w samej swej prostocie? Niektórym ludziom nie dane jest przeżycie choćby garstki tego, co my już mamy za sobą, a wiele jeszcze przed nami.
Podnieście głowy do góry i uśmiechnijcie się zupełnie bez powodu — życie jest piękne i cenne, a każda jego minuta może być lepsza od drugiej, to zależy od nas. 
Żegnam się z Wami tutaj, choć aż bierze żal. Nawet nie wyobrażacie sobie jak bardzo zapłakaną mam twarz! Dziękuję za wszystkie wizyty, wiadomości i komentarze, które ciężko zliczyć — nie znajduję słów, by wyrazić wdzięczność. Mam nadzieję, że każda z czytających pozostawi po sobie choć maleńki ślad i tutaj, bym mogła znać Wasze końcowe opinie i wiedzieć kto był ze mną przez te kilka miesięcy. Musicie mi wybaczyć to, że nie zmieniłam zamysłu zakończenia i pozostawiłam tak, jak spisałam je kilka miesięcy temu. Wiele się przez ten czas wydarzyło, historia pisała się sama, ale idea takiego właśnie końca towarzyszyła mi od początku :)
Chciałabym polecić utwór, który idealnie wyraża uczucia zawarte w tym rozdziale, a dziewczyna z obrazka to cała Laura jaką mam w głowie:  
Reklamuję również moje nowe opowiadanie, które ruszy niebawem, a dostępny jest już prolog:  
http://mein--weltschmerz.blogspot.com/ 
W zakładce ze stronami znajduje się rozdział pisany z punktu widzenia Richarda i przedstawia jego spojrzenie na całą historię. Polecam przeczytać, ale dopiero na końcu :)
Do napisania! 





LAURA
*******
(…) i za każdym razem, gdy próbuję latać, to spadam... bez moich skrzydeł (…)

Czułam życie przeciekające mi przez palce, niczym gorąca, gęsta smoła. Otaczała mnie ciemność tak mroczna, że gdybym nie była wówczas w czymś w rodzaju szoku, to zapewne zwariowałabym już na samym początku, a nie trwała w takim letargu przez kilkanaście kolejnych dni.
Wciąż miałam przed oczami wszystko to, co się wydarzyło — tamten bankiet, po którym nie było już ani śladu, a ja nadal czułam, jakby to było dzień wcześniej, ewentualnie dwa.
Śniłam na jawie, nawiedzana wizerunkiem twarzy Andreasa, gdy z przerażeniem obserwował krew plamiącą moje uda. Najgorsze było wspomnienie pierwszych chwil po jego wyjściu — pobiegłabym za nim, ale wstrętne, zbrukane nogi nie chciały mnie słuchać!
Powiedział, że mnie nienawidzi.
Słyszałam dokładnie, w którym momencie wywiązała się bójka. Byłam tak słaba, że musiałam pełzać do drzwi, podciągając się ostatkiem sił na drżących dłoniach. Łzy płynęły bez ustanku, zalewając mi widok na świat, choć ten przecież legł w gruzach, więc jaka to różnica czy mogłam go widzieć, czy też nie.
Wślizgnęłam się do własnej łazienki cudem niezauważona — po drodze minął mnie Wank, który biegł jak na złamanie karku w kierunku głośnych okrzyków i wyzwisk padających z ust rozwścieczonego Andreasa. Wiedziałam, że pójdzie do Richarda po sprawiedliwość... Wiedziałam to od samego początku, choć wolałabym, by ukarał mnie.
Nie zwracałam uwagi na temperaturę wody, tylko odkręciłam kran i weszłam do pustej jeszcze wanny, z obrzydzeniem pozbywając się tej przeklętej sukienki. Nie mogłam na siebie patrzeć, więc odwracałam twarz, by nie widzieć nagich piersi, brzucha i kolan.
Nienawidzę cię...
Szorstką gąbką tarłam wnętrze ud, aż skóra zaczęła płonąć, a ja łkałam coraz głośniej, zupełnie się już nie hamując. Czułam się brudna i okropna, miałam ochotę wymiotować dopóki nie zwróciłabym wszystkich wnętrzności, by być całkowicie pusta.
Nienawidzę cię. Jak mogłaś?
Walczyły we mnie dwie osoby i to właśnie było najgorsze — nie czułam się już sobą. Mój umysł bronił się przed postrzeganiem strasznej rzeczywistości i stwarzał własne wersje wydarzeń, a ja nie miałam pojęcia, które były prawdziwe.
Krew się zmyła, a w jej miejsce pojawiła się świeża, płynąca z ran, które sama sobie zrobiłam. Obserwowałam czerwieniejącą wodę z prawdziwym przerażeniem — wydawało mi się, że zaraz zacznie syczeć i bulgotać, a później pochłonie mnie zupełnie, jako największą grzesznicę.
Nie pamiętam jak wydostałam się z wanny, ani jak zdołałam wciągnąć na siebie szlafrok, zanim znalazła mnie Sabine. Wbiegła do środka, całkowicie biała na twarzy i najpierw skierowała wzrok w stronę wanny, wciąż jeszcze pełnej czerwonej wody.
Dobry Boże! — zawołała głośno, łapiąc się za gardło w geście zaskoczenia i nieznacznie cofając.
Dopiero później ujrzała mnie w kącie i jej spojrzenie miało ten sam wyraz, co i wzrok Andreasa, gdy zobaczył moją krew — oboje myśleli, że padłam ofiarą gwałtu. Uważali mnie za niewinną, bezbronną dziewczynę, tymczasem ja byłam zdolna do wstrętnych i niewyobrażalnych czynów.
Powiedz, że po prostu dostałaś okresu w wannie — chlipnęła, ściskając mnie mocno i tuląc w ramionach.
Nie reagowałam — stałam biernie, słuchając jej szybkiego oddechu i czując jak roniła nade mną łzy. Odebrało mi mowę i zdolność jakiegokolwiek ruchu. Poraził mnie fakt, że musiałam wyznać jej wszystko tak, jak było naprawdę, bo tylko ona była w stanie obronić mnie przed samą sobą i nagłą chęcią autodestrukcji, którą zaczęłam odczuwać.
Sabine, pomóż mi — wychrypiałam, ściskając jej ramiona, jakby nagle ktoś odblokował we mnie umiejętność panowania nad ciałem. — Zrobiłam coś strasznego... ratuj mnie!
Mrugała szybko, patrząc mi prosto w oczy i zapewne usiłowała wyczytać z nich, że dramatyzowałam. Nie wiem co zobaczyła, ale zrozumienie przyszło bardzo szybko. Jej brwi złączyły się na czole, a usta rozchyliły w wyrazie bezsilności.
Mogłam cię lepiej pilnować — oświadczyła, obejmując moją twarz lodowatymi dłońmi. — Nie musiałam tam wracać. Powinnam była zostać z tobą i czuwać nad twoim snem. Byłam taka głupia! Wszyscy za dużo wypiliśmy... ale nie sądziłam, że mogło dojść do takiej sytuacji. Kto to był? Kogo teraz bije Andreas?
Błagałam wzrokiem, by nie kazała mi wymawiać jego imienia. Przez otwarte szeroko drzwi wciąż słychać było głośne krzyki i nawoływania, co sprawiało, że moje serce przerywało swój rytm. Oni walczyli... To wszystko moja wina — każdy ich siniak i każdy bolesny guz.
Richard — wyznałam, wzdrygając się pod wpływem hałasów. — To był Richard i ja... ja z nim... Chciałabym cofnąć czas, ale się nie da... Ja...
Zabrała dłonie, a w puste miejsca na mojej skórze wkradł się chłód, taki sam, co zagościł w jej oczach.
Richard? — spytała ze zgrozą.
Tak.
Wybiegła i zostawiła mnie samą, zanim zdążyłam powiedzieć jej więcej i choć trochę usprawiedliwić całą sytuację, a w tym także samą siebie.

***

Pobili się.
Sabine wróciła, gdy na zewnątrz już ucichło, a ja wciąż stałam w tym samym miejscu, nieświadoma upływu czasu. Opowiedziała mi, że Andras wpadł w szał i gdyby nie interwencja Wanka, a później także kilku innych kolegów, to Richard nie wyszedłby z tego pojedynku cało. Musieli ich rozdzielać kilka razy i siłą zawlec do osobnych pokoi, zamykając je i pilnując, by ochłonęli z dala od siebie.
Słuchałam mojej przyjaciółki, a wraz z tym jak kolejne straszne słowa opuszczały jej usta, moje poczucie winy rosło w niesamowitym tempie. Później wszystko działo się już bez mojego udziału, bo zmęczona wydarzeniami tego feralnego wieczora i osłabiona wielkim stresem, po prostu straciłam przytomność, padając na mokrą podłogę.

***

Odważyłam się pokazać innym dopiero po kilku dniach. Całe szczęście, że trener niczego się nie dowiedział. Zastanawiałam się czy był aż taki głuchy, czy może po prostu coś odwracało jego uwagę tak skutecznie, że nie zauważył tej wielkiej bójki.
Richard się do mnie nie przyznawał, co raniło najbardziej, bo czułam się jak zwykła, sprzedajna dziwka. Brzydziłam się własnym ciałem i sposobem, w jaki je wykorzystałam. Wyrzuty sumienia były tak wielkie, że ich ciężar utrudniał mi swobodne oddychanie.
Sabine także milczała, choć wspierała mnie na ten swój cichy sposób. Cała aż wyrywałam się, by porozmawiać z nią szczerze, ale nie miałam odwagi. A Andreas...
Pewnego wieczora mijaliśmy się na korytarzu — ja udawałam, że patrzę prosto przed siebie, a tak naprawdę kątem oka chłonęłam widok, w tym samym momencie wdychając głęboko powietrze, by choć na sekundę poczuć jego zapach.
Zatrzymałam się, gdy szybko przeszedł obok i odwróciłam w tamtą stronę, patrząc za nim przez chwilkę, a później przymknęłam powieki. Żal ścisnął mnie za serce, gdy po raz kolejny uzmysłowiłam sobie, co straciłam. Pragnienie, by go dotknąć było tak wielkie, że pod jego naporem prawie uginał się mój kręgosłup.
Stłumiłam płacz i doskonale zamaskowałam rozpacz, która mnie opanowała. Otworzyłam oczy, by z wielkim zaskoczeniem zauważyć, że on również się zatrzymał, i co więcej — patrzył na mnie.
Jego wzrok był karą za to, czego się dopuściłam — cierpienie zmieniło wyraz tych radosnych, niebieskich oczu, które tak kochałam. Pełne były wyrzutu i wcale się z tym nie krył, choć postawa jego ciała świadczyła o wielkim uporze i zdecydowaniu.
Kocham cię, Andreasie — powiedziałam, korzystając z okazji, na tyle głośno, by mieć pewność, że mnie usłyszał.
Nie było już nic do stracenia. Zawahał się, robiąc krok do przodu. Spojrzał na swoje stopy, jakby same wiodły go w moją stronę. Przez długą chwilę miałam nieodparte wrażenie, że zamierzał podbiec i chwycić mnie w ramiona. Przestałam się łudzić, gdy potrząsnął głową z niesmakiem, zaciskając dłonie w pięści.
Kochałaś mnie także wtedy, gdy się pod nim kładłaś? — spytał, odwracając się na pięcie i zostawiając mnie z pytaniem, które brzmiało mi w uszach jeszcze bardzo długo.

***

Jego słowa bardzo mnie zraniły. Tak dotkliwie, że zdałam sobie z tego sprawę dopiero wiele dni później, gdy wypłakałam już wszystkie łzy i nie miałam siły dłużej płakać. Poczucie straty jest dziwne — wiesz, że utraciłaś coś już na zawsze, ale aż rwiesz się, by to odzyskać.
Ja nie miałam już żadnej nadziei. Nie próbowałam nawet skonfrontować się z Andreasem, a co więcej — unikałam go. Porzuciłam fotografowanie, Sabine wszędzie chodziła sama, ukrywając mój stan przed innymi i tłumacząc kłopotami zdrowotnymi.
To się stało, gdy z czystej ciekawości włączyłam telewizor, by obejrzeć ten ważny konkurs drużynowy, który wszyscy tak przeżywali. Ostatni sprawdzian przed igrzyskami, pokaz siły, demonstracja umiejętności...
Nasi radzili sobie dobrze bez Richarda, którego trener wykluczył ze składu. Podobno przez spadek formy, ale my wiedzieliśmy swoje — z nich dwóch, to Andreas był ulubionym skoczkiem Schustera, bez względu na to, jak skandalicznie się zachowywał.
Po pierwszej serii prowadzili z dużą przewagą, więc tylko katastrofa mogłaby zabrać im zwycięstwo, a tak się nie stało — oglądałam ich wysokie sylwetki na najwyższym stopniu podium, górujące nad innymi.
Oczy Andreasa błyszczały radością, gdy realizator zrobił zbliżenie na jego twarz. Prawie zawyłam z bólu, kuląc się na łóżku i obejmując kolana dłońmi. Proszę, nie... nie! Ten ścisk był niesamowity i straciłam na chwilę oddech. Tak bardzo chciałam się do niego po prostu przytulić! Szalałam z tęsknoty, choć wypierałam się tego przed samą sobą. Nie mogłam zrobić dosłownie nic, by ta sytuacja uległa zmianie — straciłam go na zawsze.
Relacja dobiegała już końca, więc chwyciłam pilot, gotowa wyłączyć telewizor i zatonąć w płaczu, ale... z racji tego, że wygrała nasza ekipa, relacja pozostała na antenie i zapowiedziano wywiad z zawodnikami. Zastygłam w oczekiwaniu.
Widok jego twarzy z tak bliska, a równocześnie świadomość tego, że był daleko, sprawił, że podpełzłam do ekranu, dotykając opuszkami palców jego oczu, policzków i ust... Patrzyłam jak urzeczona, gdy chętnie odpowiadał na pytania dziennikarza, śmiejąc się i odgryzając dogadującemu Wankowi.
Zabijasz mnie... — szepnęłam, a moja dłoń zjechała w dół po zimnej tafli ekranu. — Usycham, a ty nawet o tym nie myślisz...
Nagłe pojawienie się Petry w zasięgu mojego wzroku sprawiło, że odskoczyłam natychmiast, padając na plecy. Podparłam się na łokciach, by nie stracić ani sekundy i z przerażeniem zarejestrowałam fakt, że odciągnęła Andiego na bok, przez co oboje zniknęli mi z widoku.
Szarpnęłam się, dopadając telewizora, jakby to mogło jakoś pomóc — patrzyłam na uśmiechnięte twarze chłopaków, a zaraz za nimi musieli stać oni! Dosłownie szalałam z bezsilności... Był z nią, i to na oczach wszystkich. Ona mogła z nim rozmawiać, ja nie. Ciężko przełknęłam ślinę, by stłumić łzy.
To była tylko chwilka, może dwie — w pewnym momencie Wank schylił się po coś, znikając z ekranu, a moim oczom ukazał się widok, który tym razem całkowicie dobił moje ledwo żywe serce. Całowali się — głęboko i namiętnie, przyciągając swoje twarze nawzajem w wielkim głodzie pożądania. Patrzyłam na to i czułam jak szybko umierała we mnie dusza...
Porzuciłam telewizor — moje myśli uleciały gdzieś daleko, umysł wyłączył się, by bezpiecznie przetrwać nową falę bólu, która miała wkrótce nadejść... ale ja postanowiłam nie czekać na kolejny atak.
Nogi poniosły mnie same, dźwigając z kolan i kierując w stronę łazienki. Po drodze zaplotłam wymięte włosy w grubego warkocza — nie lubił, gdy nosiłam je w ten sposób. Nożyczki szybko wpadły mi w ręce, jakby los doskonale wiedział co planowałam. Zastanowiłam się tylko raz, oglądając w lustrze własną niewyraźna sylwetkę. Widok przesłaniały mi gorące łzy — kilka skapnęło na moje rozdygotane dłonie, gdy chwyciłam za koniec warkocza, tnąc zdecydowanie.
Dziwny to był widok — pukle, które towarzyszyły mi odkąd tylko pamiętałam, tkwiły smętnie w dłoni, zwisając ku ziemi i kpiąc z mojej bez nich brzydoty. Zaniosłam je do jego pokoju, starannie układając na jednej z poduszek, gdzie — tak, jakbym tego chciała — powinna spoczywać moja głowa, gdy spalibyśmy razem przez resztę wspólnego życia.
Czułam powiew mroźnego wiatru, gdy otworzyłam okno, wspinając się na parapet. Nie było wysoko, czy jakoś specjalnie strasznie. Bruk tam w dole wyglądał całkiem przeciętnie, a nawet dosyć miękko. To źle.
Chciałam, żeby skończyło się szybko i najlepiej... jakby nie bolało. Miałam dość cierpienia, wyczerpała się moja odporność na rany, które mi zadawał. Przekładając nogi na drugą stronę nie myślałam o niczym innym, jak o barwie jego oczu — były błękitne, w kolorze zimowego nieba.
Podniosłam wzrok, obserwując chmury i poczułam spokój, bo wiedziałam, że niebieski będzie mi towarzyszył do końca, gdy już padnę na bruk i otworzę niewidzące oczy ku górze. Uśmiechnęłam się na tę myśl i po raz ostatni wyznałam Andreasowi miłość, cichutko szepcząc, gdy odwracałam się przodem do parapetu, a później, niczym ptak, szeroko rozłożyłam ramiona i bez wahania rzuciłam w dół...
Bolało.



ANDREAS
*******

Humory nam dopisywały, gdy na tylnym siedzeniu busa kończyliśmy właśnie trzecią butelkę szampana. Już dawno nie byłem tak wesoły jak wtedy, po konkursie, w którym dosłownie zmietliśmy konkurencję ze skoczni. 
Śmiałem się głośno ze wszystkiego wokół, a głowa wydawała mi się dziwnie lekka i wolna od wszelkich problemów. Ten wieczór byłby idealny, gdyby nie dziwny ucisk, który czułem gdzieś w okolicach serca — to był albo niepokój, albo złe przeczucie. Piłem, by się tego pozbyć.
Nie chciałem przyznawać się przed sobą, że zdrada Laury paliła moje wnętrzności żywym ogniem, a świadomość jej bezustannej bliskości pchała mnie ku całkowitemu przebaczeniu, co nie byłoby do mnie podobne — urażona duma ponad inne uczucia. Miało być tak pięknie, a wraz z powrotem Petry wszystko runęło, choć nic nie zapowiadało tej katastrofy. 
Wyrzucałem Laurę z myśli za każdym razem, gdy tylko o niej wspomniałem, czyli praktycznie przez cały czas. Widziałem ją wszędzie, w każdej mijanej dziewczynie oraz w miejscach, które mi się z nią kojarzyły. To bolało, tam głęboko w środku, gdzie biło udręczone tęsknotą serce. Nie wiedziałem jak długo jeszcze wytrzymam...
Petra nie próżnowała — wepchnęła się na miejsce obok mnie i chyba tylko obecność Wanka, który siedział z przodu, powstrzymywała ją od bezwstydnego macania mnie po całym ciele.
Obserwowałem jej jasną dłoń, gdy badała jak daleko mogła się posunąć, a na jej ustach raz za razem pojawiał się szeroki uśmiech. Zagryzała uszminkowane na czerwono wargi, patrząc na mnie spod rzęs. Nienawidziłem tego koloru, choć w tamtym momencie powód wyleciał mi z głowy.
Wiedziałam, że znów będziesz mój — szepnęła, śledząc palcem szew moich dżinsów.
Myślała chyba o naszym wcześniejszym pocałunku. Zrobiłem to w euforii po wygranej, a także przez wielką tęsknotę za tymi słodkimi ustami, których właścicielkę regularnie omijałem wzrokiem, nie kryjąc urazy.
Potrząsnąłem głową, nakrywając jej dłoń swoją, by chwilowo powstrzymać ją od dalszej wycieczki. Coś nie dawało mi spokoju i nie pozwalało na zrelaksowanie i oddanie w jej magiczne ręce.
Nie należę do nikogo — mruknąłem, zabierając własną dłoń i dając jej wybór. — Możesz skorzystać, ale nigdy nie będziesz mieć mnie na własność. Ani ty, ani żadna inna... Skończyłem z takimi bzdurami.

***


Petra odpuściła, więc nasza mała impreza szybko dobiegła końca, gdy tylko wyparował z głów alkohol i podupadł nastrój. Jechaliśmy, nie odzywając się do siebie, dopóki ktoś — to był chyba Severin — nie zauważył, że pod naszym ośrodkiem musiało wydarzyć się coś złego.
Karetka — stwierdził, gdy uniosłem głowę, nie bardzo wiedząc o co chodziło.
Wtedy jeszcze do głowy mi nie przyszło, że powodem zamieszania mogła być... ona. Ucisk w sercu nie ustępował, a wzmagał się, choć zdążyłem się już do niego przyzwyczaić. Wysiadłem jeszcze w miarę spokojny, choć zaniepokojony i potoczyłem wzrokiem po towarzyszach — byli ci wszyscy, o których mógłbym się martwić.
Mój wzrok padł na bladą twarz Sabine, a później przeniosłem go w stronę budynku, myślami licząc pomieszczenia. Coś się wydarzyło tuż pod naszymi oknami...
Nie wiem które z nas zaczęło biec jako pierwsze, faktem było, że ja dobiegłem szybciej i to mnie powstrzymali jacyś ludzie. Nie spuszczałem wzroku z szeroko otwartego okna — biała firanka powiewała na wietrze niczym duch, a jej blask lśnił wyraźnie w zapadającym zmierzchu.
Chcę zobaczyć — poinformowałem starszego faceta, który chwycił mnie pod łokieć, potrząsając głową na znak sprzeciwu.
Chłopcze, to nie dla twoich oczu — stwierdził, po czym dodał ciszej: — Taka młoda dziewczyna...
Wtedy to do mnie dotarło i przestałem normalnie myśleć. Odepchnąłem mężczyznę, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. Uniósł dłonie w geście obrony i oddalił się gdzieś, zapewne biorąc mnie za jakiegoś wariata.
Później wszystko potoczyło się już bardzo szybko — przedarłem się przez tłum gapiów, choć wcale nie chciałem tego widzieć. Musiałem po prostu przekonać się, że to nie była Laura... bo tylko ona jedyna z drogich mi osób została w ośrodku na czas konkursu. Odsunąłem na bok ostatnią osobę i spojrzałem... a ktoś obok mnie zaczął przeraźliwie krzyczeć.
Padłem na kolana, tracąc siłę i podniosłem się, zacząłem iść ale potykałem się o własne stopy... Dopiero po chwili zorientowałem się, że ten rozpaczliwy okrzyk niedowierzania wychodził wprost z mojego gardła.
Obnażyli ją, przykładając do jej nagiej skóry jakieś urządzenia. To byli sami mężczyźni, ratownicy, a ja szybko zdejmowałem swoją kurtkę, szarpiąc się z rękawami, bo chciałem ją okryć, ochronić...
Dlaczego to zrobiłaś?! Jak mogłaś? Czy byłaś na tyle głupia, żeby wyskoczyć z okna, gdy nie było mnie w pobliżu i nie mogłem cię złapać?
Ktoś przytrzymał mnie mocno za łokieć, a to tylko zwiększyło moją agresję. Musiałem iść do Laury, podnieść ją z mokrego chodnika i powiedzieć wszystkim, że to był tylko taki żart, może głupi sen. Okropny koszmar...
Te ręce były nieustępliwe, głos szeptał mi gorączkowo do ucha jakieś słowa, ale co z tego, skoro ja w tamtym momencie nie rozumiałem nawet ludzkiej mowy!
Uderzyłem mocno, a twarz zbryzgała mi obca krew. Dopiero wtedy ciemna mgła przesłaniająca mój umysł opadła nieco i ujrzałem zdziwioną twarz trenera, który drżącymi palcami podtrzymywał złamany nos.
Andreasie — zawołał, dławiąc się własną krwią. — Nie powinieneś na to patrzeć. Pozwól im ją ratować.
Ciekawe czy wreszcie dotarło do niego, że Laura nie była dla mnie jedynie kaprysem wschodzącej gwiazdy? Czy zobaczył, że nie byłem już dzieciakiem, za jakiego mnie miał? Żałował tego, że stawał nam na drodze w każdy możliwy sposób?
Tak mi przykro — powiedział i zabrzmiało to bardzo szczerze. — Nie zasłużyła na taki los.
Obejrzałem się za siebie, gdzie sens mojego istnienia zasłaniali mi ratownicy. Co mogłem zrobić? To wszystko mnie przerosło! Dlaczego to zrobiła? Przecież wiedziała, że mimo wszystko wciąż ją kochałem i nie było minuty, bym o niej nie myślał. Musiała to wiedzieć. Musiała...
Doznałem skurczu wnętrzności tak wielkiego, że mimowolnie zgiąłem się wpół i wymiotowałem tak długo i intensywnie, aż nie została mi w ustach nawet kropla śliny. Otarłem wargi, słysząc głosy ratowników i czyjś głośny, rozdzierający płacz. Spojrzałem w bok — to Sabine padła na bruk na wpół zemdlona, a Wank usiłował ją podnieść, choć widocznie nie starczało mu sił.
Ty kretynko! — wyła Sabine, zdzierając sobie gardło. — Nie pozwalam ci umierać, słyszysz?! Nie zostawisz mnie samej!
To właśnie wtedy mężczyźni odpuścili od nieruchomego ciała, a ja zastygłem w bezruchu, upaprany własnymi wymiocinami. Zobaczyłem ją dokładnie — miała zamknięte oczy, a na jej wargach gościł uśmiech... tak spokojny, jakby opuściły ją już wszelkie troski. Była piękna, jak zawsze, choć nie podobała mi się ta jaśniejąca bladość jej skóry i wielki siniec rozlewający się na odsłoniętym czole.
Samobójstwo. Czas zgonu osiemnasta pięćdziesiąt pięć — stwierdził beznamiętnie okrutny głos, jakby to było tylko zwykłe stwierdzenie, a nie wyrok.

***

Nie czekałem na odjazd karetki. Laura się zabiła. Nie chciałem widzieć momentu, w którym zabraliby ją, owiniętą jakimś czarnym workiem. Laura się zabiła. Nikt nawet nie zauważył mojego zniknięcia, wszyscy byli w zbyt wielkim szoku. Laura się zabiła!
Nie zastanawiałem się długo, kierując swoje kroki w stronę pokoju, by zabrać kluczyki od samochodu. Szczerze mówiąc, nie zastanawiałem się wcale. Jak miałem żyć bez niej? Jak mógłbym...
Jej ścięte włosy leżały na poduszce splecione w warkocz i ten widok był tak makabryczny, że gdybym znów miał czym zwymiotować, to na pewno tak by się stało. Płakałem długo, wciskając w nie nos i tuląc do twarzy. Wciąż pachniały jak ona, tym zapachem, którego nie pomyliłbym z żadnym innym. Tym zapachem, którego miałem już nigdy nie wdychać...
Wyszedłem na zewnątrz, wciąż ściskając je w ręce jako dowód tego, że byłem mordercą. To ja ją zabiłem, nie było innego wytłumaczenia. Czy skoczyła z mojego powodu? Czy mogłem być aż tak samolubny, by myśleć, że Laura odebrała sobie życie, bo ją odrzuciłem? Czułem, że tak. To była moja wina, a ona nie oddychała już i nie istniała, bo mi zachciało się unieść honorem.
Moja Laura, mój kwiatuszek i promyk słońca w tym ponurym świecie. Zabiłem ją. Zakończyłem jej cenne życie moją toksyczną miłością. Zgasła tak szybko, a bez niej moje dalsze życie nie miało już sensu...
Pojechałem w to pamiętne miejsce, które tak bardzo mi się z nią kojarzyło — przypomniałem sobie wieczór, gdy przyszły razem z Sabine na nasz amatorski wyścig, który ukrywaliśmy przed trenerem. Wtedy uciekła i szukałem jej do upadłego, walcząc z własnym umysłem i nie rozumiejąc dlaczego tak bardzo mnie obchodził jej los.
To wszystko wróciło do mnie i dopiero wtedy zrozumiałem, że prawdopodobnie już wtedy kochałem ją na swój dziwny, pokręcony sposób. Zmarnowałem tyle czasu, a okrutny los zabrał mi szansę, bym mógł to jakoś odkupić...
Auto rozpędzało się gładko, nawet nie czułem ogromu prędkości z jaką pędziłem po wybetonowanym pasie na terenie starej fabryki, który często służył nam za miejsce wyścigów. Na jego końcu majaczył podupadły i opuszczony budynek, którego przednia ściana była na tyle solidna, by dobrze wykonać swoje zadanie.
Widziałem jak szybko się zbliżała. Rosła z każdym ułamkiem sekundy, a ja nie zdejmowałem nogi z gazu, wciskając go tak mocno, że silnik wył w głośnym proteście.
Prawdziwa miłość zdarza się tylko raz... Jeśli ją stracisz, nie znajdziesz spokoju. Jeśli ją zniszczysz, tak jak ja, nie masz sensu dalej żyć.
Poczułem, że nie było już odwrotu i byłem zdecydowany umrzeć na krótko po Laurze — może była jeszcze nadzieja, że dogonię ją tam... gdzieś... gdziekolwiek się udała. Docisnąłem gaz do końca i przymknąłem powieki.
Będziemy razem, nawet w piekle — szepnąłem, a sekundę później całe wielkie niebo zwaliło mi się na głowę.

***

Kilka lat później...

 
We wnętrzu małego kościółka zgromadziło się tego dnia kilkanaście osób, głównie młodych, ale mimo to panowała tam cisza i uczucie skupienia. Siedzieli w drewnianych ławach, blisko siebie, szeptem wymieniając krótkie zdania, czasami też uśmiechy.
Rozległ się stukot obcasów uderzających w kamienną podłogę, a także mniej wyraźny odgłos kroków, więc zgromadzeni odwrócili głowy, patrząc z ciekawością na wysoką blondynkę i towarzyszącego jej mężczyznę.
Oboje zbliżali się w kierunku ołtarza niosąc w objęciach białe zawiniątka, z których wychylały się momentami małe, różowe piąstki noworodków. Były to bliźnięta — słodki chłopiec i śliczna dziewczynka.
Dzieci kwiliły cicho, wyrwane ze spokojnego snu. Kobieta spojrzała na swojego towarzysza z niemym pytaniem widocznym w oczach, a on kiwnął głową, uspokajając ją. Rozumieli się przecież bez słów.
Kapłan pojawił się niezauważony — był to niski i korpulentny, ale nieodmownie sympatyczny staruszek. Podszedł do młodej pary i uśmiechnął się ciepło, dodając im otuchy. Wszyscy zgromadzeni wstrzymali oddechy, gdy jego spokojny, ciepły głos potoczył się echem nad ich głowami.
Jakie imiona wybraliście dla swoich dzieci? — spytał, delikatnie głaszcząc malutkie czoła niemowląt.
Matka, wziąwszy głęboki oddech, spojrzała na swego świeżo upieczonego męża, a on po raz kolejny porozumiał się z nią bez pomocy słów. Oboje oderwali na chwilę wzrok od swoich twarzy i skierowali go w górę — tam, gdzie wymalowano na suficie wizerunki aniołów. Łzy same cisnęły im się do oczu, gdy pośród kolorowych postaci usilnie próbowali wyobrazić sobie pewną parę, bardzo im bliską, choć wśród nich nieobecną.
Za ich plecami zapłakała cicho kobieta, pochylając przedwcześnie siwiejącą głowę pod naporem wyrzutów sumienia. Wszyscy tam zgromadzeni wciąż mieli to mocne przeświadczenie, że wśród nich powinny znajdować się jeszcze dwie osoby więcej.
Uśmiechnęli się oboje, czule obejmując swoje potomstwo i w ten sposób dając cichy znak niebiosom, że pamięć ludzi, których szczerze kochali, nie umarła wraz z nimi, a żyć miała pod postacią ich własnych dzieci.
Andreas i Laura — powiedzieli zgodnie, czując tą krzepiącą obecność swoich przyjaciół gdzieś tam wysoko, ponad poziomem ludzkiego postrzegania.
Ktoś się rodzi, ktoś umiera. Miłość żyje wiecznie...

wtorek, 1 kwietnia 2014

Dwudziesty piąty


LAURA
*******



Stało się coś, o czym nie wiem? — naciskała Sabine, schylając się nade mną już po raz dziesiąty i zadając mi to samo pytanie, a ja wciąż byłam w zbyt wielkim szoku, by odpowiedzieć.
Uderzyłam go... Podniosłam rękę na człowieka, którego kochałam całym sercem i zdzieliłam go w twarz, sprawiając mu ból — nie tyle fizyczny, co duchowy. Był przecież facetem, ucierpiał jego honor.
Nie dziwiłam się więc, gdy ujrzałam go w towarzystwie kolegów, którzy stali w pobliżu prowizorycznego baru, ochoczo z niego korzystając. Obejmowałam wzrokiem jego sylwetkę, patrzyłam czule i z pokorą. Chciałam, żeby mi wybaczył... Nie zwracał na mnie uwagi i trzymał się z dala także od Wanka, który wciąż dotrzymywał towarzystwa Sabine.
Usiadłam w tym samym fotelu, co wcześniej i z ulgą zauważyłam, że mój aparat nadal tam był. Sabine przysiadła na oparciu i wpatrywała się we mnie z uporem, a Wank stał przy jej boku. Zagapiłam się w tłum, ale nie widziałam nikogo — ludzie byli dla mnie jedynie rozmytą plamą barw i głosów.
Ogłuchłaś?
Podniosłam na nią zmęczony wzrok. Nie wiem co zobaczyła, ale widocznie dotarło do niej, że moja ignorancja miała swój powód. Chciałam coś powiedzieć, bardzo chciałam, ale słowa nie były w tamtym momencie moją mocną stroną. Bałam się, że głos mógłby mnie zawieść, a wtedy... no cóż, przyznałabym się do tego okropnego czynu, jakiego się dopuściłam.
Walniesz go ty, czy ja mam to zrobić? — usłyszałam poirytowany głos mojej przyjaciółki i tym razem nie kierowała pytania do mnie, lecz do Wanka.
Odzyskałam ostrość widzenia i szybko spojrzałam w stronę, w którą patrzyli i oni. Moj Boże, mogłam się tego spodziewać... Zdusiłam szloch, gdy Petra podeszła do grupki, w której był Andreas i przyłączyła się do dyskusji. Błyszczała między nimi niczym prawdziwy diament, a oni nie wyglądali na niezadowolonych czy speszonych... Co więcej, śmiali się głośno z jej słów, których ja nie mogłam dosłyszeć, bo całą moją uwagę przyciągał Andreas. 
Nie uśmiechał się, ale też i nie krzywił. Patrzył na nią obojętnie, choć miał to dziwne spojrzenie, którego tak nie lubiłam. Kołnierzyk rozluźnił mu się pod szyją, a zarumienione policzki wskazywały na to, że wypił już wystarczającą ilość tego, czego nie powinien.
Boli mnie głowa — zmyśliłam, nagle podnosząc się z miejsca i jak na zawołanie zachwiałam się, bo naprawdę straciłam równowagę.
Widziałam ich, gdy wychodzili. Wszyscy — koledzy, Petra, a za nimi także i Andreas. Potrzebowałam spokoju, samotności... Musiałam się jakoś ogarnąć.
Odprowadzę ją do pokoju i przypilnuję, żeby trafiła bezpiecznie do swojego łóżka — Sabine rzuciła Wankowi te słowa z naciskiem, jakby spodziewała się, że Andreas tylko czekał na okazję, żeby mnie zniewolić i wykorzystać. Jakże naiwna była... przecież on już dawno to zrobił, choć tylko z moim sercem.
Opiekowała się mną niczym matka, gdy ściągałam buty i kładłam się na posłaniu, nie przykrywając kołdrą. Było mi zbyt gorąco, trawiła mnie gorączka zazdrości, bo gdzieś tam Andreas był sobie, tak po prostu, beze mnie.
Zdrzemnij się — poleciła mi, wychodząc i gasząc światło.
Moja głowa została opanowana przez helikoptery — tysiące małych, brzęczących śmigieł obracało się pod czaszką sprawiając, że poczułam mdłości. Musiałam się podnieść, bo inaczej upokorzyłabym samą siebie, wymiotując na poduszki.
Zrobiło mi się bardzo smutno i całą duszę ogarnął żal — to była tęsknota za moim Andreasem. Wszystko poszło nie tak! Dlaczego byliśmy tacy głupi i porywczy? Nie znałam go od takiej strony, ale czy byłam od niego lepsza?
Szybko wsunęłam stopy w niewygodne szpilki i aż zacisnęłam zęby w reakcji na przeszywający ból — musiałam mieć potworne odciski, ale wolałam nie schylać się, by je obejrzeć. Lepiej nie drażnić żołądka, gdy protestuje. 
Porzuciłam buty i na bosaka wymknęłam się z pokoju, rozglądając się przy tym na boki. Sabine sobie poszła, i dobrze. Dość miałam matkowania i słuchania jej przestróg — czułam się dorosła w jakiś dziwny, pokrętny sposób.
Szłam powoli — nie sądziłam, że alkohol mógł tak bardzo wpłynąć na moją koordynację ruchową. Stopy stawiałam ostrożnie, podtrzymując się ściany i brnęłam naprzód, choć w ciemnym korytarzu nie było to łatwe.
Miałam mocne postanowienie i chciałam go dotrzymać — przeprosić Andreasa, przyznać się do winy i obiecać, że zapomnę mu to małe kłamstwo oraz to, że ignorował mnie przez resztę wieczoru, jakbym nic dla niego nie znaczyła.
Ściana pod moimi palcami była zimna i gładka, a moje piekące policzki domagały się, bym przyłożyła do niej twarz chociaż na chwilę. Ciało żądało natychmiastowej ulgi i ochłodzenia. Czułam włosy przyklejające mi się do szyi i czoła oraz małe kropelki potu nad górną wargą. Byłam rozgrzana jak piec!
Coś nie dawało mi spokoju — uczucie, które zmuszało mnie, bym szła dalej i odszukała Andreasa. Cała aż domagałam się jego obecności i nawet najmniejszego kontaktu. Albo nie... pragnęłam bliskości, i to całkowitej. To był ten czas i te okoliczności. Cichy głos w mojej głowie mówił, że najlepszym sposobem na odwrócenie jego uwagi od Petry będzie skupienie jej na czymś innym, a równie dla niego atrakcyjnym.
Zatrzymałam się przy dużym lustrze, które zdobiło całą długość jednej ze ścian. Przesunęłam wzrokiem po swojej sylwetce, niewyraźnej ze względu na panujące tam ciemności, ale dla mnie wystarczająco widocznej. Powiodłam dłonią po policzku, szyi, ramieniu... Przeszedł mnie dreszcz, jakby uczynił to on, a nie ja sama. Przymknęłam powieki, wyobrażając sobie, że stał za mną, pieszcząc i przyciągając do siebie, by mi pokazać jak bardzo mnie chciał...
Gęsia skórka obsypała moje przedramiona i natychmiast wyrwałam się z objęć wizji, ruszając przed siebie, by jak najszybciej ją zrealizować. Andi... oj Andi, gdzie jesteś? Dlaczego zostawiłeś mnie samą? Przecież ja bez ciebie jestem niczym... ot, zwykłym wątłym ciałem puszczonym w ruch i błąkającym się między innymi bez celu. Andreasie! 
Gdzieś w głębi korytarza odezwał się jakiś stłumiony głos, a może tak mi się tylko wydawało. Przestrzeń wirowała mi przed oczami, wnętrzności palił ogień tak potężny, że miałam wrażenie jakby moje ciało świeciło na czerwono, pulsując miarowo w rytm szybko bijącego serca.  
Ruszyłam w tamtym kierunku i gdybym wtedy wiedziała... Mój Boże, gdybym tylko wiedziała... ominęłabym drzwi, których otwarcie miało zrzucić zasłonę bezpieczeństwa z moich ślepo oddanych oczu...
Widziałam je bardzo dokładnie, a w miarę tego,  jak się zbliżałam, zaczęłam też rozróżniać głosy i wiedziałam, że Andreas był w tym pomieszczeniu. Słyszałam jak mówił do kogoś, unosząc się złością... 
Nie słyszał, jak zaskrzypiała naciśnięta przeze mnie klamka... nie mógł... co innego zajmowało wówczas jego myśli. Podniosłam wzrok, czując się jak intruz i podążyłam spojrzeniem za wylewającym się ze środka światłem. Nie wierzyłam własnym oczom, a umysł — w reakcji na tak wielki szok — utwierdził mnie w przekonaniu, że tak naprawdę, to wcale mnie tam nie było i nie patrzyłam właśnie na Andreasa... z Petrą.
Mogłam tylko otworzyć usta i w ciszy przyglądać się ich walce... bo tak właśnie było. Jego mina była cierpiąca, nigdy go jeszcze takim nie widziałam. Zaciskał zęby, a żyły na jego szyi nabrzmiały i stały się widoczne. Patrzył jej prosto w oczy... z wyrzutem? Skargą? Prośbą?
Nie to jednak było najgorsze — moje serce rozpadło się na kawałki, gdy zdałam sobie sprawę, że dotykała go w sposób, w jaki ja chciałam, ale brakowało mi odwagi.
Być może powinnam była zrobić coś, by jej przerwać... Krzyknąć, trzasnąć drzwiami, zemdleć... Uczynić ruch, który dałby im znak, że nie byli sami. Zawiadomić o moich biednych oczach, co przez mgłę gromadzących się odruchowo łez obserwowały, jak jej wypielęgnowana dłoń sunęła w górę jego uda, by w akompaniamencie głośnych oddechów dotrzeć tam, gdzie moja nigdy nie dotarła.
Nogi poniosły mnie same. Chyba nawet niewiele myślałam, gdy wycofując się wgłąb korytarza, zostawiłam ich, wciąż nieświadomych, że ta potajemna schadzka stała się także i moim udziałem.
To był szok, wielki szok i nic dziwnego, że udałam się tam, gdzie nie powinnam, biorąc pod uwagę okoliczności i mój stan. Wciąż jeszcze byłam wstawiona, nie myślałam więc logicznie. Napędzana wielkim żalem i poczuciem pustki dotarłam wreszcie do pokoju Richarda, akurat w momencie, gdy on sam pojawił się przy drzwiach. 
Spojrzał na mnie z zaskoczeniem, ale i uśmiechnął się delikatnie, opierając dłoń na klamce. Widziałam w jego oczach to samo lekkie zamroczenie, które on musiał widzieć i w moich — oboje wypiliśmy tego wieczora zbyt wiele alkoholu.
Laura, co ty... — odezwał się, ale nie dałam mu dokończyć.
Czy byłam bardziej głupia, czy może zdesperowana w momencie, gdy wspięłam się odrobinę na palcach, zarzucając mu ręce na ramiona i wpijając w jego usta z głośnym, teatralnym westchnieniem?
Spiął się cały w reakcji na tak niespodziewany gest z mojej strony i na początku nawet nie odwzajemnił pocałunku, tylko stał biernie, oddychając szybko. Zastanawiał się nad tym, co właśnie miało miejsce? Pocałowała go dziewczyna kolegi z reprezentacji... To chyba źle — musiał sobie myśleć. — Nie powinno mi się to podobać. Nie mogę pozwolić jej na więcej. 
Niestety... to, co złe, kusi nas najbardziej. 


 
***

 
Nie wiem kto pierwszy wyszedł z inicjatywą wejścia do pokoju, ale już po chwili całowaliśmy się jak szaleni, zmierzając w kierunku ciemnego wnętrza. Słyszałam jak głośno trzasnęły drzwi — panował tam chłód i lekki przeciąg, więc zapewne okno nie zostało dobrze zamknięte. Moją skórę przeszywały ciarki i nie wiedziałam czy było to spowodowane tym, co robiłam, czy właśnie chłodem.
Chciałam ukarać Andreasa... Byłam egoistyczną suką, dobrze o tym wiedziałam, nawet w tamtym momencie. Po prostu kierowały mną emocje! Tego było już za wiele — moje życie było jakimś pokręconym pasmem nierealnych sytuacji i zdarzeń. Dopiero co uwolniłam się na chwilę od demonów przeszłości w postaci snów o mordującym mnie ojcu, którego nawet nie miałam prawa dobrze pamiętać, a już pojawiły się nowe — niebieskookie, co prześladowały mnie swoją miłością... najprawdopodobniej całkowicie skończoną.
Poczułam jak moje plecy zapadły się w materac i po chwili Richard położył się tuż obok, nie przerywając kontaktu naszych ust. Zaciskałam powieki, próbując oddalić od siebie głos rozsądku, który jęczał i zawodził, uwięziony za kratami umysłu zniewolonego chęcią zemsty i ulżenia własnej zranionej dumie.
Wiedziałam, że moje postępowanie było karygodne i zupełnie do mnie niepodobne... Oto co się ze mną stało! Oto co zrobiła ze mnie miłość! Nie byłam lepsza od zwykłej ulicznicy, która sprzedaje własne ciało za pieniądze — ja miałam zamiar zrobić tak jedynie po to, by poczuć ulgę. 
Nie tylko ty jesteś zdolny do takich czynów, Andreasie...
Pozwoliłam Richardowi na wszystko, co tylko chciał, a gdy nasze otumanione resztkami alkoholu i tłumionymi żądzami ciała podążyły w stronę nieuniknionego finału, nie sprzeciwiłam się.
Chciałam się oddać Andreasowi odkąd go tylko poznałam. Taka już kobieca natura, nie ma co ukrywać. Marzyłam o romantycznych chwilach i o tym, że będzie dla mnie delikatny i czuły. Szkoda, że on wolał szukać przyjemności gdzie indziej...
Jesteś... jesteś pewna? — wyjąkał podniecony Richard, opierając się na przedramionach. — Chcesz tego?
Spojrzałam na niego, a wtedy dotarło do mnie, że to właśnie się działo i za chwilę nie mogło być już odwrotu. Szalał we mnie huragan emocji i żadnej z nich nie mogłam nazwać, bo było ich zbyt wiele naraz. Pragnienie zemsty było tak wielkie, że skinęłam głową, przyciągając go bliżej, choć moja wewnętrzna bliźniaczka załamywała dłonie nade mną i moim dalszym losem.
Bolało, ale zagryzłam zęby. Nie tak to miało wyglądać... Nie tak to sobie wyobrażałam podczas bezsennych nocy, gdy marzyłam o Andreasie. Odwróciłam głowę w bok, wyłączając się całkowicie. Richard nawet nie zauważył tej drętwoty i bierności, zbyt zajęty był moim ciałem. 
Pojedyncza słona łza spłynęła po moim policzku, muskając kącik ust i znikając we włosach tak szybko, jak w jednym momencie wyparowała ze mnie cała niewinność...  
Miałeś być pierwszy i jedyny, ale nie będziesz...

ANDREAS
*******

W którym momencie się opamiętałem? Nie wiem, za cholerę nie miałem pojęcia co mną kierowało, gdy popędziłem korytarzem przed siebie, zostawiając Laurę samą, choć tak rozpaczliwie za mną wołała.
Piekł mnie policzek, tak samo urażona godność, ale nie był to ból na tyle silny, bym miał prawo czuć się wyjątkowo zraniony. Ale tak właśnie się stało... Spoliczkowała mnie. Podniosła na mnie rękę, a ja tylko jakimś głęboko skrywanym pokładem samokontroli powstrzymałem się od uderzenia jej z siłą, która na pewno zostawiłaby ślady na jej delikatnej skórze.
Co się z nami stało? Co się stało ze mną? Nie byłem brutalem, wcześniej nawet muchy bym nie skrzywdził, ale to, co ostatnio działo się w moim życiu, obudziło we mnie coś podobnego do dzikiego zwierzęcia. Miałem ochotę zdać się na instynkty, które powoli brały we mnie górę.
Wróciłem na bankiet, wcześniej chłodząc rozgrzaną skórę pod strumieniem lodowatej wody. Potrzebowałem otrzeźwienia, bym mógł logicznie myśleć, choć wcale tego nie chciałem. Kierowała mną zraniona męska duma i pragnąłem zrobić Laurze na złość...
Nie wiem kiedy pojawiła się na sali, ale w momencie, gdy ją zauważyłem, miałem już porządnie nagrzane pod sufitem, i to nie po raz pierwszy tego wieczora. Ignorowałem ją, choć doskonale widziałem, że wypatrywała za mną oczy, a ich błagalny wyraz powodował bolesne skurcze mojego serca.
Odciąłem się całkowicie od niej, Sabine i nawet Wanka. Usiłowałem traktować ich jak wrogów, wspólników spisku, który zawiązali przeciwko mnie z powodu Petry, choć to była kompletna bzdura. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że to wszystko było tylko i wyłącznie moją winą...
Nie wiem jak to się stało, ale chyba urwał mi się film. Byłem przytomny, choć nie myślałem wcale. Świadomość powróciła mi dopiero, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że znajdowałem się w bliżej nieznanym pokoju... z kobietą. Nie była Laurą, co przyjąłem z niemałym smutkiem, bo wcześniej miałem nadzieję, że ona pierwsza wyciągnie dłoń na zgodę.
Gdy dotarło do mnie, że obmacujące mnie ręce należą do Petry, szarpnąłem się gwałtownie, ale ona nie należała do słabowitych kobiet — miała siłę, by zatrzymać mnie w miejscu i spojrzeć mi prosto w oczy.
Gdzie twoja dziewczynka? — spytała ironicznie, podkreślając ostatnie słowo niczym obelgę, jakby nie mogła wreszcie zaakceptować faktu, że byłem z Laurą na poważnie.
Całe szczęście, z dala od ciebie — prychnąłem, znów napierając na nią, by się uwolnić. — Chcę wyjść.
Nic z tego. Osaczyła mnie i ściskała jak jakaś ośmiornica. Nie wiedziałem do czego ta cała sytuacja miała prowadzić, ale na pewno nie miałem zamiaru dać jej tego, co chciała! Byłem zły i podrażniony zajściem z Laurą, choć nie na tyle, żeby dać się wciągnąć drugi raz do tej samej rzeki...
Nie, wcale nie chcesz wyjść. Tylko sam siebie okłamujesz. Dała ci kosza, co? — jej słowa smagały mnie niczym bicz. — Zasłużyłeś sobie. Nieładnie to uwodzić taką płotkę, a marzyć o prawdziwie królewskim łososiu.
Ta kobieta zwariowała! Jeszcze te rybne porównania... Byłem ciekaw co brała i który z naszych chłopaków udostępnił jej jakieś prochy. Lubiła takie atrakcje... sam kiedyś spróbowałem trochę pod jej wpływem i szybko wyrzuciłem tamte chwile ze świadomości, nieodmiennie wstydząc się własnej słabości.
Jesteś nienormalna i brzydzę się, gdy mnie dotykasz, więc lepiej poszukaj sobie innego obiektu na tę noc i resztę parszywego życia — to mówiąc, znów spróbowałem ją odepchnąć i prawie mi się udało, choć dosłownie się do mnie przyczepiła.
Znieruchomiałem, gdy naparła mocniej, podrażniając moje i tak napięte nerwy. Pragnąłem Laury nieustannie już od wielu dni, nie znajdując ukojenia, więc każdy najmniejszy dotyk doprowadzał mnie do szału.
Wiedziałam, że to cię przekona — wymruczała mi do ucha, wbijając paznokcie w wewnętrzną część mojego uda. — Młodzi lubią takie podchody, prawda?
Musiałem zacisnąć zęby i zaprzeć się o coś, bo nagle moja silna wola zaczęła słabnąć, a obraz twarzy Laury, który zawsze przywoływałem przed oczy, bladł z każdą sekundą i centymetrem pokonywanym przez sprawne palce tej cholernej kobiety!
Wydawało mi się, że poczułem czyjąś obecność i wzrok, ale nie miałem w tamtym momencie wystarczającej podzielności uwagi, więc zignorowałem to przeczucie. Patrzyłem w te znienawidzone oczy i dawałem jej do zrozumienia, że moja cierpliwość się wyczerpywała. Groziła jej krzywda...
Powinna była się wycofać i dać mi spokój, bo nie byłem już tym samym chłopakiem, co rok wcześniej. Nie mogła mnie zaprogramować tak, jak chciała. Należałem do innej i to tamtej chciałem się podporządkować już na zawsze.
Odepchnąłem ją od siebie, gdy tylko poczułem jak zacisnęła dłoń na moim rozporku. Tego było za wiele, nawet dla kogoś tak nawalonego i zdesperowanego, jak ja. Nie chciałem jej, nieważne jak bardzo chętna by była...
Zostaw mnie w spokoju! — ryknąłem i jak najszybciej wybiegłem na korytarz, nie dając jej możliwości posiadania ostatniego słowa.
Mijałem poszczególne drzwi i wszystkie wyglądały dla mnie tak samo. Błąkałem się po korytarzu, nie wiedząc co ze sobą począć — z jednej strony chciałem odszukać Laurę, paść przed nią na kolana i błagać, by mnie przyjęła, zapominając o wszystkim moich błędach, a z drugiej miałem ochotę wsiąść do samochodu i pędzić autostradą z zawrotną prędkością, krzycząc głośno i manifestując swoją złość.
Otrzeźwiałem już zupełnie, więc wracał też zdrowy rozsądek i normalne myślenie. Ruszyłem w poszukiwaniu mojej dziewczyny, choć jakiś dziwny ucisk w brzuchu dawał mi znak, że jednak mogło być już za późno i Laura poszła spać.
Chrzanię to — mruknąłem sam do siebie, wchodząc po raz kolejny na salę bankietową.
Sabine zauważyłem od razu, a wiadomo, że tuż przy niej musiał się kręcić Wank. Brakowało trzeciego elementu, który wcześniej przy nich tkwił. Podnieśli głowy, gdy się zbliżyłem. Nie mieli dla mnie uśmiechu, ani nawet słów przywitania.
Gdzie Laura? — spytałem, wbijając wzrok w oczy Sabine, żeby nie umknęło mi żadne kłamstwo.
Wzruszyła ramionami, unosząc brwi.
Teraz dopiero przypomniałeś sobie o jej istnieniu? Gdzie byłeś wcześniej, ty książę od siedmiu boleści? — naskoczyła na mnie, a Wank tylko jej przytaknął.
Mieliśmy małą sprzeczkę — bąknąłem, szukając dla siebie usprawiedliwienia. — Przecież była z wami...
Tak! Ale teraz jej nie ma, bo nie mogła już patrzeć na twoją ignorancję i odprowadziłam ją do łóżka. Jesteś skończonym idiotą i bardzo się na tobie zawiodłam, Andreasie. Przecież wiesz, że Laura jest inna... Ja wiem, że tobie zdradziła o wiele więcej, niż mi. Miałeś ją szanować tak, jak obiecałeś!
Nie znalazłem wystarczających słów, by jej odpowiedzieć, więc tylko spojrzałem błagalnie, czując się jak kompletny drań. Miała rację... Laura była inna. Tak skrzywdzona przez los, a ja nie zrobiłem nic, by ją wesprzeć. Nic!
Chyba słyszałem głos Wanka, ale nie zwolniłem kroku i tym razem porzuciłem bankiet już ostatecznie, udając się do pokoju. Nie miałem odwagi budzić Laury, nie chciałem kalać jej ciała moimi brudnymi łapskami. Postanowiłem, że przeproszę ją z samego rana, jak już się wyśpi.
Jakie było moje zdziwienie, gdy otwierając drzwi, zauważyłem włączone światło. Podniosłem wzrok, a wtedy moim oczom ukazał się widok, który miałem zapamiętać do końca życia — Laura siedziała na moim łóżku, bosa i w bardzo wymiętej sukience. Pod oczami rozmazał jej się tusz i była blada jak śmierć!
Przepraszam — zawyła jak zranione zwierzę i rozpłakała się, wstając na równe nogi. — Zabij mnie, albo sama to zrobię!
Nie wiedziałem na co patrzę... Opuszczałem i podnosiłem wzrok, próbując znaleźć w jej twarzy jakieś wytłumaczenie, odpowiedz na to, dlaczego... miała uda całe we krwi.
Co... co... — powtarzałem tylko, zbliżając się wolno i obserwując ją z przerażeniem. To niemożliwe, żeby ktoś zrobił jej krzywdę... nie, nawet nie mogłem o czymś takim myśleć. Zgniótłbym faceta gołymi rękami!
Spała sobie, miała zły sen, a ta krew to pewnie... Oby tak było. Obym nie musiał pozbawiać kogoś życia i iść za kratki w tak młodym wieku. Oby...
Ja nie chciałam... byłam pijana, taka pijana... Wybacz mi!
Nie rozumiałem niczego. Chwyciłem ją w ramiona i czułem jak drżała. Krztusiła się łzami, wczepiając palce w moją koszulę, jakbym był jedynym stałym punktem w całym pomieszczeniu. Jej żal był tak wymowny, że prawie doprowadziła mnie tym do płaczu — wiedziałem już, że stało się coś strasznego.
Błagam, nie mów mi, że ktoś cię skrzywdził — te słowa ledwo przeszły mi przez gardło, bo oczami wyobraźni zabijałem już bezimiennego mężczyznę na milion różnych sposobów.
Moja Laura, moja... Tuliłem ją mocno, czekając na wyrok, który miała mi ogłosić. Nie liczyło się już nic innego, tylko to, by była bezpieczna, cała i zdrowa. Jak mogłem być takim debilem, by zostawić ją samą chociaż na minutę? Dlaczego stałem się taki ślepy i całkowicie bezmyślny?!
Jestem potworem i skrzywdziłam nas wszystkich — krzyknęła, wyrywając się z moich objęć i szarpiąc za spód sukienki. — Widzisz to? Jestem brudna! Nie dotykaj mnie więcej, bo później będziesz się brzydził własnych dłoni!
Laura, powiedz mi co się stało, bo oszaleję! — wydarłem się, całkowicie zdezorientowany. Nie wiedziałem już o czym mówiła, a wyglądała na kogoś w głębokim szoku. Tak bardzo się bałem, że ktoś zrobiono jej coś złego...
Płakała głośno, ale nie mogła złożyć słów w zdanie, jąkając się tylko i łapiąc spazmatyczny oddech. Jakaś siła w tym, co powiedziała wcześniej, powstrzymywała mnie od zbliżenia się do niej po raz kolejny. Wyglądała jak osaczone zwierzę, prawie jak sarna, która widzi w oddali światła samochodu i nie wie co zrobić, by ten w nią nie uderzył.
Nie wiń Richarda, to wszystko moja wina — tyle tylko miała mi do powiedzenia, ale było to wystarczająco dużo, bym poczuł się jak rażony gromem z jasnego nieba.
Co? — spytałem głupio, choć przecież zamajaczyła mi w głowie przerażająca wizja tego, co mogło się wiązać z Richardem.
Widziałem ją, jednak patrzyłem ślepo. Załamała dłonie.
Zrobiłam to z nim — szepnęła, a ja nagle ujrzałem przed oczami szkarłatną mgłę, równie czerwoną jak ta przeklęta krew na jej udach. Nie... nie, nie!
Nieprawda — stwierdziłem cicho, jakby sam siebie przekonując. — Kłamiesz. Wiem, że kłamiesz...
Przespałam się z Richardem! — zawyła okrutnie i wtedy dopiero to do mnie dotarło, niszcząc od środka niczym tornado. — Widziałam cię z Petrą i... i... to się stało... tak po prostu.
Świat przed moimi oczami legł w gruzach, dosłownie — sufit zawalił się, przygniatając mnie ciężarem tak wielkim, że moje ciało nie potrafiło go dźwignąć. Zgiąłem się wpół, czując w środku niesamowity ból. Zacisnąłem zęby i pięści, czekając aż minie. Nie mogłem na nią patrzeć, choć przecież słyszałem jak płakała. Daremnie... bo nic już nie było w stanie mnie poruszyć, nawet jej wielkie łzy.
Richard — to imię brzmiało obco i smakowało goryczą na moim języku. Co on zrobił? Co ona powiedziała? Spali ze sobą? Widziała mnie z Petrą? Wstrząsnął mną dreszcz obrzydzenia i miałem ochotę wyrzygać się prosto na dywan, bo dławił mnie własny język.
Richard? Ten Richard? Wyprostowałem się i jeszcze raz omiotłem wzrokiem jej wymiętą sukienkę i całe ciało. Miała rację, brzydziłem się. Cholernie się brzydziłem moją dziewczyną, która dała mu się przelecieć tak łatwo... Dotykał jej, a nie powinien. Miał ją, a ja nie. To było tak groteskowe i niepoważne, że aż śmieszne... i śmiałbym się, gdyby nie cisnące mi się do oczu łzy wściekłości.
Nienawidzę cię — wyplułem z siebie, a moje słowa przecięły gęstą atmosferę niczym sztylety i były jak najbardziej szczere. — Jak mogłaś? Nienawidzę cię!
Tym razem nie próbowała mnie zatrzymać, gdy wypadłem na zewnątrz i w oparach białej gorączki udałem się tam, gdzie do wyrównania miałem pewne rachunki.

sobota, 22 marca 2014

Dwudziesty czwarty



ANDREAS
********


Widziałem odbicie własnej twarzy w jej pełnych strachu oczach. Nie wyglądałem zdrowo, raczej jak wariat, ale nie mogłem poradzić zupełnie nic na targającą mną złość, bo to, że wciąż napomykała o Petrze, doprowadzało mnie do szału! Szczególnie, gdy wspominałem to, co wydarzyło się wcześniej...
Poczułem twardość betonowego słupa dopiero wtedy, gdy moja pięść odskoczyła pod wpływem uderzenia, wybuchając piekącym bólem. Tynk posypał się gęsto, znacząc włosy Laury i uświadamiając mi przerażającą prawdę o tym, że trafiłem tylko centymetry nad jej głową... tak blisko tej ukochanej twarzy.
Osunęła się na podłogę, lecz ja nie zamierzałem jej przepraszać, ani pocieszać. Musiałem uciekać. Odejść i zostawić ją, zanim zrobiłbym coś jeszcze głupszego, bo w tamtym momencie szalały we mnie niepohamowane emocje.
Wpadłem do pokoju oddychając ciężko i potykając się o własne nogi. Jedno spojrzenie wystarczyło, bym upewnił się, że byłem tam całkowicie sam. Dobrze, że Wank jeszcze nie wrócił — nie chciałem, by oglądał mnie w takim stanie... 

Szybko zdjąłem buty, porzucając je byle gdzie i tak samo pozbywając się przepoconych ciuchów. Schroniłem się pod prysznicem, by zmyć z siebie brud i coś jeszcze... poczucie winy. Targałem się za włosy, gdy gorąca woda parzyła mi skórę do tego stopnia, że musiałem zaciskać zęby. 
Na Petrę wpadłem przypadkiem, rano — zaraz po naszym powrocie z górskiego domku. Musiała mnie śledzić, bo gdy trener wysłał mnie na przymusową przebieżkę po lesie, ona już tam była.
Usłyszałem, że ktoś biegł za mną, więc zwolniłem tempo, oglądając się za siebie — byłem niemal pewien, że to jeden z kumpli podzielił mój los tych, co to pyskują Schusterowi z samego rana. Myliłem się...
Wzrok ześlizgnął mi się po uśmiechniętej twarzy Petry, a wtedy zacisnąłem powieki i obróciłem się gwałtownie, stając w miejscu. Buty zaryły w wilgotnej ściółce i zachwiałem się, gdy ona po prostu się przy mnie zatrzymała, obserwując moją reakcję.
Co ty tu robisz? — spytałem zbyt głośno, by ukryć złość.
Jej brwi powędrowały w górę, a dłonie wsparła na biodrach, całkowicie manifestując swoją kobiecość. Oddychałem głośno i nie było to wcale spowodowane zadyszką.
Biegam — odparła tylko, zrywając się z miejsca.
Patrzyłem za nią, przebierając nogami na miękkim podłożu. Jej sztucznie jasne włosy migały w świetle poranka, ocierając się o plecy. Wiedziałem, że były dziwne w dotyku — wiele razy wplatałem w nie palce i nieodmiennie mi się to nie podobało, ale wtedy nie koncentrowałem się przecież na jej braku naturalności. Inne jej zalety przyciągały moją uwagę...
Zaczekaj — krzyknąłem i dogoniłem ją, mocnym ruchem odwracając w swoją stronę.
Spojrzała na moje palce, które zacisnęły się na jej ramieniu i potem z powrotem na mnie, a jej czerwone usta wygięły się w krzywym uśmieszku. Natychmiast zabrałem dłoń.
—  Mogę ci w czymś pomóc? — jej ton zabrzmiał dwuznacznie, albo to ja już wszędzie widziałem jakiś podtekst.
Nie waż się zamienić ani słowa z Laurą — ostrzegłem ją, czując tą przewagę fizyczną, którą nad nią miałem, a to dodało mi pewności siebie. — Po prostu się do niej nie odzywaj.
Perlisty śmiech poniósł się po lesie, co wzburzyło mi krew — śmiała się ze mnie! Musiałem zacisnąć pięści i miałem ochotę w coś uderzyć... najlepiej w drzewo, i to mocno.
A więc nazywa się Laura? — zaszczebiotała jak nastolatka, którą przecież nie była. — Jest ładna? Musi być... Wszystko, co najlepsze dla genialnego Wellingera, prawda?
Denerwowało mnie w niej wszystko — prześmiewczy ton stylizowany na zwykłą pogawędkę i to, że stała tak blisko, dosłownie podsuwając mi biust pod nos. Patrzyłem jej prosto w oczy, rzucając nieme wyzwanie: piśnij Laurze słowo, a pożałujesz.
To nie twoja sprawa — warknąłem, odskakując, bo jej dłoń zaczęła sunąć w górę mojego ramienia, znacząc skórę tymi długimi paznokciami, których ostrość dobrze znałem. — Nie dotykaj mnie!
Szła w moją stronę, a ja cofałem się jak jakiś przestraszony gówniarz, sparaliżowany mocą jej spojrzenia i potęgą tego zwierzęcego magnetyzmu, który miała albo wrodzony, albo idealnie wyuczony.
Zacisnęła mi dłoń na gardle, gdy plecami wpadłem na drzewo. To była groteskowa sytuacja, ponieważ... byłem facetem, do licha! Robiła ze mną co chciała, kierowała mną wedle swojej zachcianki, a ja mogłem tylko opierać się o pień i nie byłem w stanie się jej sprzeciwić.
Ale ty uwielbiasz mój dotyk — wymruczała mi do ucha, ocierając się o mnie najbardziej sugestywnie, jak się tylko dało. — Prawda, Andi? Mój mały Andi już nie jest taki mały.
Zacisnąłem powieki. Laura! Myśl o Laurze! Jest taka spokojna, niewinna... Nie poświęcisz tego dla jednego wyskoku z Petrą. Ona chce cię wykorzystać, żeby potwierdzić to, że ma władzę. Jest obrzydliwa, prawda? Nawet jeśli dotyka w taki sposób, że tracisz zmysły...
Odepchnąłem ją, zbierając resztki silnej woli. Zachwiała się, bo to było niespodziewane... Sekundy wcześniej prawie wsadziła mi język do gardła, a dłoń do spodni. Była okropna! Chciałem świętego spokoju i żeby te wszystkie baby wreszcie się ode mnie odczepiły! 
Nie dotykaj mnie już nigdy więcej! — krzyknąłem, rzucając się do ucieczki. — Skończyliśmy ze sobą!
 Zmrużyła oczy, a jej twarz zmieniła wyraz na złośliwy. Była niesamowitą aktorką i tego bałem się najbardziej.
Jeszcze sam do mnie przyjdziesz! — krzyknęła za mną, ale udawałem, że nie słyszę. — Już niedługo, Wellinger! Nie zapomniałeś o mnie wcale, widzę to w twoich oczach. Nigdy o mnie nie zapomnisz. Nigdy!
Wybiegłem z lasu i pozwoliłem nogom, by wiodły mnie przed siebie, byle dalej od tej przeklętej kobiety, która kiedyś skusiła mnie i wykorzystała moje niedoświadczenie, tworząc obraz człowieka, jakim się stałem — byłem dwoma osobami w jednym ciele. 
Andreas pierwszy był łagodny i dobry, chciał rzucić Laurze świat do stóp za jeden uśmiech, za radosny blask oczu, za te wszystkie piękne chwile, które mi podarowała. 
Niestety, był też Andreas drugi — porywczy, nieprzewidywalny i niegodny zaufania. Andreas Petry. To przed nim chciałem uchronić Laurę, żeby nie musiała cierpieć, gdyby moja silna wola uległa wpływowi tej diablicy. 
Wiedziałem, że będzie chciała ponownie mnie uwieść — widziałem to w jej oczach i zachowaniu. Uważała mnie za swoją własność, maskotkę, którą można ściągnąć z półki dla zabawy, a później rzucić w kąt, wykorzystaną i niepotrzebną.
Musiałem trzymać się od niej z daleka. Potrzebowałem Laury jak jeszcze nigdy wcześniej, by zająć szalejące myśli tym, co naprawdę kochałem. Petra mąciła mi w głowie, a ja byłem tylko słabym facetem i czasami nie wiedziałem już czego chcę — zaspokojenia tego głodu, który mnie trawił czy najprostszego szczęścia w ramionach dziewczyny, która mi zaufała?
Dlatego chciałem ją odnaleźć, i to jak najszybciej. Wiedziałem, że będzie w budynku, robiąc zdjęcia z ukrycia, bo taka właśnie była... Pędziłem do niej jak wariat, spragniony najmniejszego nawet dotyku i gdy już ją zobaczyłem, nie mogłem się powstrzymać. Chwyciłem jej dłoń, pociągnąłem i uwięziłem drobne ciało między betonowym słupem a sobą, nakręcając się jeszcze bardziej. Włożyłem w ten pocałunek całą swoją pasję i złość, ale czułem, że nie odwzajemniała tych uczuć. Była jakaś spięta...
Zapytała gdzie byłem i wtedy dotarło do mnie, że musiałem ją okłamać. W jej wzroku była podejrzliwość i pewnego rodzaju wyrzut — to wyprowadziło mnie z równowagi, choć dobrze wiedziałem, że jej domysły były prawdziwe. Nie chciałem się do tego przyznać sam przed sobą, nawet gdy spytała wprost czy widziałem Petrę...
Poniosło mnie... Miałem już nigdy nie zapomnieć tego strachu w jej oczach, gdy podniosłem pięść, uderzając nią w słup... a później uciekłem, jak zwykły tchórz, którym rzeczywiście byłem.

LAURA
******


Petra, Petra, Petra, Petra, Petra, Petra... 

Powtarzałam to niczym mantrę, gdy leżąc bez sił na materacu wracałam myślami do naszego niespodziewanego spotkania — miałam nadzieję, że przyzwyczaję się wreszcie do tego imienia i przestanę odczuwać ten dreszcz przeszywający moją skórę za każdym razem, kiedy jej twarz stawała mi przed oczami.
Ona była taka piękna... i zupełnie inna, niż to sobie wyobrażałam. Myślałam, że będzie jakąś wyuzdaną, plastikową lalą, a ona... czy to jest w ogóle możliwe... wydawała się dobra.
Pomogła mi i podniosła na duchu, choć przecież nie wiedziała kim byłam. Nie mogła wiedzieć. Dlaczego miałabym jej nie lubić? Aha, no tak. Miała mojego chłopaka zanim ja zdążyłam go poznać... Czy to był powód do nienawiści? Czy miałam prawo oceniać ją tylko dlatego, że wpadł jej w oko Andreas? Powinnam być szczera sama przed sobą — mało było kobiet, które nie zwróciłyby na niego uwagi, szczególnie po tej wielkiej przemianie fizycznej jaką przeszedł.
Poczułam do niej sympatię, zanim poznałam jej imię. Zrobiła na mnie dobre wrażenie i ciężko było mi znów źle o niej myśleć. To tylko kobieta. Ogarnij się i zapomnij o niej. Andreas cię kocha — tyle razy ci to powtarzał! Czego jeszcze chcesz? Nie wymagaj od życia za wiele, bo wcześniej nie miałaś nic! 
Tak! Tak zrobię — powiedziałam pod nosem, zrywając się z łóżka.
Otarłam zaschnięte łzy i wślizgnęłam się do małej łazienki, by napełnić wannę gorącą wodą i zrelaksować się przed nadchodzącym bankietem, na który nie chciałabym wcale pójść, gdyby nie kategoryczny rozkaz trenera.
Zatonęłam w białych oparach i zamknęłam oczy, uśmiechając się delikatnie i dodając sobie otuchy — chciałam pokazać Andreasowi, że obszedł mnie jego atak, pomimo tego, że tak naprawdę drżałam w środku na samo wspomnienie.

 
***
Na chorągiewkę Schustera, ależ się postarali! — zdumiony i pełen podziwu głos Sabine rozbrzmiał mi nad uchem, gdy pochyliła głowę, wchodząc tuż za mną do wielkiej sali bankietowej.
Rzeczywiście, było na co popatrzeć. Uwagę przyciągał szczególnie suto zastawiony stół, który królował w dalszej części pomieszczenia oraz mały podest, a na nim jakiś elegancki zespół muzyczny. Wszyscy goście mieli na sobie stroje wieczorowe — mężczyźni czarne smokingi i błyszczące bielą koszule, a kobiety obowiązkowe suknie, z których jedna była piękniejsza od drugiej.
Wyczuwam zbytek pieniędzy — szepnęłam do Sabine, ale ona wydawała się mnie nie słyszeć. — Mogliby oddać mi trochę na nowy aparat.
Toczyła ciekawskim wzrokiem po zgromadzonych gościach, stając na palcach, choć przecież była wyższa od większości kobiet i prawie połowy mężczyzn.
Pączuszek, trzymaj mnie, bo przysięgam, że zejdę na zawał! Słowo daję! — wyrzuciła z siebie nagle, niczym karabin maszynowy, wpatrując się w jakiś punkt nad głowami i ściskając mój łokieć.
Nie mogłam dojrzeć powodu jej wzburzenia, bo byłam zwyczajnie za niska. Posłałam jej zdezorientowane spojrzenie, zagryzając jednocześnie wargę — jej paznokcie wbiły mi się głęboko w skórę i... to bolało!
— Sabine, nie wiem...
Nie zdążyłam jej nic powiedzieć, a już mnie puściła i żwawym krokiem pomaszerowała na środek sali. Ruszyłam za nią czym prędzej, bo ten tłum trochę mnie przerażał. Przy Sabine czułam się pewniej, szczególnie w tej obcisłej sukience, której założenie na mnie wymusiła.
Stłumiłam parsknięcie, gdy mignęła mi przed oczami wysoka sylwetka, która mogła należeć tylko do jednej osoby — przecież nikt inny nie założyłby do garnituru... soczyście pomarańczowej czapki z małym, śmiesznym pomponikiem. Wank był prawdziwym mistrzem w kreowaniu własnego wizerunku!
 — Andreas, pozwól proszę ze mną — zwróciła się do niego bardzo oficjalnie, przez co na początku nie był pewien czy rzeczywiście o niego chodziło.
Wskazał palcem na siebie, unosząc brwi w geście zdziwienia, a ona pokiwała głową — jej mina była pełna żądzy mordu, więc Wank pośpiesznie przeprosił starszą parę, z którą rozmawiał i pośpieszył za nią. Tamci ludzie wymienili rozbawione spojrzenia — widocznie ich także dziwiła zimowa czapka na jego głowie.
Nie słyszałam jak bardzo Sabine zwymyślała go za ten modowy nietakt, bo postanowiłam zostawić ich samych. Ruszyłam przez tłum w poszukiwaniu jakiegoś cichego miejsca, a aparat w mojej torebce ciążył mi niezmiernie, domagając się zdjęć.
Śmiechy i urywki rozmów mnie ogłuszały, co jakiś czas ktoś szturchał łokciem lub popychał przez przypadek. Poczułam się spięta i zagubiona. Chciałam, by Sabine wróciła i dała mi jakieś wskazówki — gdy spytałam trenera o to, co konkretnie miałabym robić tego wieczora, odpowiedział prosto — zdjęcia.
Pomocny był, nie ma co... Brylował w towarzystwie, posyłając wyćwiczone uśmiechy i ukłony, a w jego ręce kiwał się niebezpiecznie kieliszek szampana, zapewne nie pierwszy. 
Wydęłam wargę, siadając samotnie w odległym kącie pomieszczenia, gdzie rozstawione były wygodne fotele. Zatonęłam w jednym z nich, czując ulgę, bo zbyt wysokie obcasy były dla mnie nie lada wyzwaniem, co objawiało się ogromnym bólem stóp i mięśni. Grymas przeciął moją twarz, gdy dotknęłam lekko spuchniętych palców — za jakie grzechy?!
— Czy to miejsce jest wolne? — spytał Richard, który pojawił się znikąd tuż za moim prawym ramieniem i odrobinę mnie przestraszył.
Zanim zdążyłam chociaż uśmiechnąć się na jego pytanie, on już siedział przy mnie zadowolony, kiwając na kelnerkę, która przechodziła właśnie niedaleko nas. Dziewczyna z szerokim uśmiechem podała nam szampana w mrożonych kieliszkach. Bąbelki wyglądały zachęcająco, podobnie jego lekko różowa barwa. Richard kiwnął mi głową.
— Twoje zdrowie, mała!
Niepewnie upiłam łyk, a nieco cierpki smak natychmiast rozlał się po moim języku, sprawiając, że się uśmiechnęłam. Był dobry! Skończyłam pić dopiero, gdy w kieliszku pokazało się dno. Zawstydziłam się, badając reakcję Richarda. 
Patrzył na mnie, a rezolutne ogniki w jego ciemnych oczach błyszczały wesoło i wyglądał jak chłopiec, który planował jakiś wyskok.
— Zestresowana? — parsknął, dopijając swój szampan, a ja odetchnęłam z ulgą, że się nie wygłupiłam.
— Potwornie! — przyznałam szczerze, odstawiając kieliszek na blat.
— Golnij sobie jeszcze jeden — poradził, wzruszając ramionami.
Potrząsnęłam głową, choć zdecydowanie miałam ochotę na więcej tego dobrego napoju. Dużo więcej! Nie widziałam Andreasa odkąd... odkąd tak bardzo mnie przestraszył. Nawet Petra wyleciała mi z głowy, bo on był ważniejszy i... no cóż, widocznie ja nie byłam równie ważna dla niego, skoro nawet nie zamierzał mnie przeprosić.
Powinien to zrobić. Nie byłam zbyt dobra w męskich sprawach, ale wydawało mi się, że mężczyźni często wpadają w złość i ją odreagowują, więc gdy nieco ochłonęłam, jego zachowanie wydało mi się nawet zrozumiałe — co nie zmieniało faktu, że oczekiwałam jakiegoś słowa wyjaśnienia.
— Mogę powiedzieć ci coś szczerego? 
Pytanie mnie zaskoczyło, ale zgodziłam się, kierowana ciekawością.
— Musisz wyluzować, Laura. Jesteś okropnie sztywna!
Gdybym była normalną dziewczyną, to mogłabym rzucić mu lekceważące spojrzenie i zostawić go samego, bo ta uwaga dotknęła mnie, i to bardzo. Zasmuciły mnie jego słowa — wiedziałam, że tak było, a on tylko to potwierdził.
— Przepraszam — wymamrotałam, wygładzając palcami materiał sukienki, który zmarszczył mi się na biodrach. — Nie powinnam tu być. Gdyby nie trener...
Nachylił się w moją stronę szybciej, niż mogłam się spodziewać. Drgnęłam, gdy jego dłoń nakryła moją i zaniemówiłam. Spojrzałam na niego, całkowicie zaskoczona.
— Zle mnie zrozumiałaś — wyjaśnił, a jego dotyk zaczął grzać moją skórę, co było dziwne i trochę niezręczne, choć... całkiem przyjemne. — Jesteś wspaniała, ale nie pozwalasz ludziom tego widzieć. Chowasz się za tymi swoimi włosami, patrząc niepewnie, więc oni cię ignorują. Tak nie powinno być...
 Uniosłam brwi, a sens jego słów docierał do mnie bardzo powoli. Bliskość naszych twarzy pozwoliła mi wyczuć alkohol w jego oddechu, który mieszał się z moim, gdy szybko oddychałam. Czerwień zabarwiła moje policzki i bardzo pragnęłam ucieczki, choć zdałam sobie sprawę z tego, że właśnie powiedział mi to, co chciałam wiedzieć — ktoś mnie dostrzegł. Ktoś inny, niż Andreas.
— Jestem sobą... nie umiem tego zmienić — wymamrotałam tylko, delikatnie wysuwając dłoń z uścisku, ale mi na to nie pozwolił.
Bąbelki zaczęły uderzać mi do głowy, a pomieszczenie zawirowało lekko, więc zmrużyłam oczy. Wszystkie głosy zlały się w jeden donośny i potężny szmer, który narastał stopniowo i falował. Było bardzo gorąco.
— Nie musisz się zmieniać. Zabaw się i rozerwij, jeśli masz okazję — jego mocny głos kusił moje stępione zmysły i nagle ten pomysł wydał mi się bardzo ciekawy. — Ja oferuję swoje ramię...
— Ramię? — zachichotałam, co nie zdarzało mi się zbyt często.
Pokiwał głową zdecydowanie, znów machając na kelnerkę.
— Do tańca — wyjaśnił, podając mi kolejny kieliszek. — Tylko mi nie mów, że nie znasz tego sławnego tancerza o nazwisku Freitag!


***

Upiłam się. Nie wiem kiedy to się stało, ale już kilkanaście minut później szalałam na parkiecie, całkowicie zapominając o wstydzie, pracy, a nawet o... Andreasie.
Richard tańczył wspaniale, a może tylko tak mi się wydawało, bo byłam do tego stopnia odurzona, że końcówki własnych włosów uderzające mnie w twarz przy obrotach sprawiały mi wielką radość.
Nigdy wcześniej tak nie tańczyłam. Nigdy wcześniej tak się nie czułam. Nigdy wcześniej... nie byłam tak upojona. Uśmiechnięta twarz Richarda wirowała mi przed oczami, gdy po obrotach przechodził do przechylania mnie aż do samej podłogi.
Miałam jeszcze jakieś poczucie przyzwoitości, więc od czasu do czasu wyrywałam dłoń z uścisku, by poprawić opadające ramiączka sukienki. Nie czułam oczywiście wstydu — tańczący wokół ludzie wydawali mi się bardzo przyjaźni i ogólnie wyluzowani. Nie zwracali na nas większej uwagi, bo sami zachowywali się bardzo podobnie. Ten szampan był jednak mocny, musiałam to przyznać.
Nagle przeszedł mnie dziwny dreszcz i otrzeźwiałam nieco, pokonując zawroty głowy. Wiedziałam co to znaczyło — Andreas był w pobliżu, i co więcej, musiał mnie widzieć. 
Chwyciłam się ramion Richarda, zmuszając go, by przestał mnie obracać. Gęsia skórka, motyle w brzuchu. On gdzieś tam był! Tak właśnie było... Pojawił się nagle, górując nad Richardem i mną, a jego gniewna mina nie wróżyła niczego dobrego.
Uśmiech zbladł na mojej twarzy, gdy obaj mierzyli się wzrokiem przez kilka sekund, a Richard całkowicie niepotrzebnie wciąż trzymał w uścisku moją dłoń. 
— Odbijany — warknął Andreas, ciągnąc mnie za łokieć.
Nie podobało mi się to, ale nie chciałam robić zamieszania na środku parkietu, tym bardziej, że gdzieś w pobliżu mógł kręcić się trener. Wyswobodziłam rękę z uścisku Richarda i posłałam mu przepraszające spojrzenie, choć nie zwracał na mnie uwagi, bo jego oczy utkwione były w koledze.
Jeszcze przez chwilę sztyletowali się wzrokiem, a później Richard ustąpił i odszedł, luzując kołnierzyk koszuli. Szarpnęłam ręką, chwiejąc się lekko. Nie zdążyłam zaprotestować, gdy Andreas zaborczym gestem ścisnął mnie w talii i pociągnął w stronę wyjścia.

***


Co to miało być? — spytał, zatrzaskując za nami drzwi pokoju. — Teraz prowadzasz się z Freitagiem?
Nabrałam powietrza do płuc, gotując się na odparcie ataku, ale zwyczajnie... zabrakło mi słów i opadły ręce. Nie poznawałam tego Andreasa. Nie podobał mi się wcale, choć powinnam pewnie piać z zachwytu, bo był widocznie zazdrosny o mój taniec z Richardem. Wolałam go w starej wersji, a jakiś cichy głosik mówił mi, że byłam bardzo ślepa nie zauważając tych jego wad.
To był tylko jeden taniec i nie rozumiem o co ci chodzi — wytłumaczyłam, zakładając ręce w obronnym geście. — Miałam czekać wieczność w samotności, zanim ty łaskawie zechciałbyś się mną zainteresować?
Gdy tylko te słowa opuściły moje usta stwierdziłam, że siebie również nie poznawałam. Co za język! Co za odwaga! Sam Andreas wydawał się być pod wrażeniem, bo chwilowo tylko patrzył na mnie z napięciem.
Miałem rozmowę ze sponsorami w sprawie Soczi — odparł cicho, a jego ramiona opadły nieco, gdy powoli się rozluźniał. — Przez cały czas myślałem tylko o tobie, chciałem jak najszybciej się z tobą zobaczyć. Wiedziałem, że będziesz się czuć zagubiona w tym tłumie opasłych baranów i ich żonek. Musisz mi wybaczyć, bo...
Urwał, gdy zbliżyłam się do niego, obejmując w pasie i przytulając twarz do jego piersi. Zacisnęłam ramiona i odetchnęłam głęboko, czując tą niesamowitą bliskość i bezpieczeństwo — tak, to był mój Andi i powinnam puścić w niepamięć nasze wcześniejsze sprzeczki. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogłabym go stracić i nie mieć możliwości czucia tego, jak jego serce biło w tak samo szybkim rytmie jak moje.
Nie chcę się z tobą kłócić — wyznałam w stronę jego koszuli. — Musimy wyluzować.
Jego zdziwiony śmiech poniósł się ponad moją głową, więc podniosłam wzrok i dopiero wtedy mogłam wreszcie wpatrywać się w te na powrót wesołe, niebieskie oczy nieskażone złością i agresją, choć wciąż nieco obrażone. 
Wyluzować, powiadasz? Skąd ci to przyszło do głowy? — chciał wiedzieć, a ja wzruszyłam tylko ramionami, wspominając słowa Richarda o tym, że powinnam być bardziej wyluzowana.
Szepnęła mi na ucho pewna dobra dusza — odpowiedziałam, zapadając się w jego ramionach i marząc, by takie chwile trwały wiecznie.
Kołysaliśmy się chwilę w niewyraźnym rytmie uderzeń odległych basów, a wokół nas był tylko spokój i szczęście. Nie chciałam wracać na bankiet, ale nie mogłam żądać od Andreasa, by ze mną został. Czekali na niego. To było przyjęcie dla kadry — wszyscy chcieli uczcić nadchodzące igrzyska. Musiał tam być, a i ja powinnam. Czekała na mnie praca i zapewne Sabine, która skończyła już pastwić się nad Wankiem.
 — Chodźmy już — poprosiłam, leniwie się przeciągając i wskazując na drzwi. — Ktoś może zastanawiać się gdzie zniknęliśmy. Ze szczególnym naciskiem na słowo "ktoś".
Pokiwał głową i nachylił się, by mnie pocałować, ale zanim nasze usta zdążyły chociaż otrzeć się o siebie, nagle skrzypnęły drzwi, a ja drgnęłam nerwowo i odskoczyłam od niego. Byłam pewna, że to rzeczywiście był poszukujący nas trener!
Charakterystyczny stukot obcasów poniósł się po pomieszczeniu, gdy Petra wparowała do środka, patrząc na nas spod uniesionych brwi. Jej mina wyrażała uprzejme zdziwienie, czego nie mogłabym powiedzieć o mojej — na jej widok poczułam się bardzo przeciętną i nieatrakcyjną szarą myszką.
Wszędzie cię szukałam — odetchnęła z ulgą, kierując te słowa do Andreasa, a on ciężko przełknął ślinę, skacząc wzrokiem między nią a mną. — Zniknąłeś tak nagle, ale teraz już rozumiem dlaczego... — spojrzała na mnie z iskierkami w oczach. — A więc to ta ślicznotka zaprząta twoje myśli! My się już znamy, prawda Lauro?
Nie zwracałam uwagi na jej życzliwy uśmiech. Mówiła dalej, ale ja nie byłam w stanie słuchać. Zerwałam łączność ze światem, bo usłyszałam wcześniej coś, co podejrzewałam, a on przekonał mnie, że wcale tak nie było! Powiedziała, że zniknął nagle... Kiedy? Musiał ją gdzieś spotkać! Przecież obiecywał, że nie ma z nią żadnego kontaktu. Kłamał, zwyczajnie kłamał...
Jesteśmy teraz trochę zajęci — powiedział z naciskiem, przyciągając mnie bliżej, a ja nie miałam siły protestować. — Chyba powinnaś wyjść i udawać, że cię tu nie było.
Wpatrywałam się w twarz Petry i z każdą sekundą docierała do mnie bolesna prawda — nie miałam z nią żadnych szans. Nie mogłam się z nią równać, choć pewności siebie dodawały mi jego zapewnienia o wielkiej miłości. Kłamał. Obserwowałam idealny wykrój jej zmysłowych ust. Gęste rzęsy. Duże oczy. Kłamał. Miała długą, piękną szyję. Jasne włosy. Faceci takie lubią. Kłamał! Nie musiałam katować się ocenianiem jej kobiecych kształtów, przy których prezentowałam się bardzo marnie. Jak mógłby w ogóle zastanawiać się przy wyborze mając do dyspozycji kobietę idealną i mnie, karykaturalną wersję przeciętnej kretynki, która zaufała jego pięknym słowom. Kłamał. Kłamał. Kłamał!
Oczywiście, gołąbeczki — zaszczebiotała, wciąż szeroko uśmiechnięta. — Dam wam chwilę spokoju, ale nie rozpędzajcie się zbytnio, bo chyba nie chcemy żadnego skandalu przed wielką imprezą, prawda?
Mrugała szybko powiekami, koncertując wzrok na sztywnym ze złości Andreasie. Chyba wyczuł tą zawoalowaną groźbę w jej słowach. Ja byłam całkowicie... bierna. Coś we mnie upadło. Nie mogłam dokładnie zlokalizować tej części mojej duszy, która nagle zniknęła, ale byłam niemalże pewna — to była nadzieja.
Trzasnęły drzwi, Petra zniknęła, a ja wciąż stałam w tym samym miejscu i nie reagowałam — na początku nawet wtedy, gdy Andreas zaczął mną potrząsać, mocno trzymając za ramiona. Mówił coś szybko i z uczuciem, ale ja go nie rozumiałam. Przed oczami miałam ciemność, a z twarzy odpłynęła mi krew. 
Miałeś mi za złe, że tańczyłam z Richardem, a sam... sam... byłeś z tą... kobietą? — tylko tyle udało mi się wydukać, bo z emocji zaczęła drgać mi szczęka. — Dlaczego mi nie powiedziałeś? Dlaczego kłamiesz?!
Nie wyrabiałam z oddechem, a atak paniki był tak silny, że nie mogłam się opanować. Widziałam jego twarz jakby przez mgłę. Potrząsał mną mocno, tłumacząc się — nie wierzyłam w ani jedno słowo. 
Ona mnie osaczyła. Wcale nie szukam kontaktu, to ona za mną chodzi! — wyjaśnił błagalnie. — Musisz mi uwierzyć... Okłamałem cię, ale więcej tego nie zrobię. Przysięgam!
Nie! — krzyknęłam, bo emocje wzięły górę. — Mam dość, wychodzę.
Szarpnęłam się i odwróciłam w stronę drzwi, obciągając sukienkę. Postanowiłam odszukać Sabine, by powiedzieć jej, że źle się poczułam. Miałam ochotę zamknąć się we własnej skorupie i wyć, bo właśnie mój pięknie zbudowany świat zawalił się doszczętnie, popadając w ruinę. 
Albo nie... chciałam znaleźć Richarda! On by mnie zrozumiał. To jego potrzebowałam w takiej chwili — a także zapomnienia i szczerej rozmowy z kimś, kto przyglądał się wszystkiemu z boku. Byłam taka zdezorientowana...
Jeszcze nie skończyliśmy — zawołał zdenerwowany Andreas, oplatając palcami mój nadgarstek i ciągnąc mnie do siebie jak własność, bo tak miał wtedy w zwyczaju.
To wystarczyło. Nie wiem skąd wziął się we mnie taki impuls, ani kiedy stałam się na tyle odważna, by to zrobić — sekundę później uderzyłam go w twarz z taką siłą, że aż zabolała mnie dłoń.
Pożałowałam tego od razu, gdy zobaczyłam jak przyłożył palce do czerwonego policzka, patrząc na mnie z niedowierzaniem wielkimi oczami. Błękit powoli zamieniał się w lód, a czerń źrenic pożerała tęczówkę. 
Byłam pewna, że mi odda. Powinien to zrobić... ale nie zrobił. Rzucił mi ostatnie rozwścieczone spojrzenie, opuszczając rękę, którą uniósł w odruchu kontrataku i... po prostu odwrócił się, wychodząc z pokoju. Zostawił mnie samą.
Krzyknęłam, choć bez skutku. Wpadłam na drzwi, które zamknęły się za nim z głośnym trzaskiem i uderzyłam czołem w zimne drewno, po raz kolejny odnajdując przyjemność w bólu...