LAURA
*******
Dziewczyna
była młoda, chyba nawet młodsza ode mnie. Obrzuciłam ją pełnym
zdziwienia spojrzeniem, gdy z całkowicie niewzruszoną miną stanęła
ze mną twarzą w twarz.
Za
jej plecami mogłam widzieć coraz gęstsze chmury gromadzące się
nad pobliskim miasteczkiem, ciemne i ciężkie, zwiastujące
nadchodzącą śnieżycę. Wiatr zwiewał mi włosy na twarz, więc z
rosnącym niepokojem włożyłam podarowaną mi przez Andreasa
czapkę, starając się nie czytać w myślach stojącej przede mną
blondynce.
—
Co takiego? — spytałam,
zaciskając skostniałe palce na trzymanym w dłoni aparacie. —
Miałaś na myśli Andreasa?
Spojrzała
na mnie z miną, która była, delikatnie mówiąc, pełna...
ironicznej litości. Doszłam do szybkiego wniosku, że zdziwił ją widok całującego mnie Andreasa. Oczywiście, to nie on był powodem tego zdziwienia, tylko ja — to, że w ogóle miał ochotę zadawać się z kimś takim...
—
Był tu w zeszłym roku —
stwierdziła, wskazując miejsce, w którym zniknął Andreas. — Ja
jeżdżę na konkursy od dawna, ale wtedy widziałam Wellingera
dopiero pierwszy raz. Dziewczyny szalały niesamowicie, dasz wiarę,
prawda? — to mówiąc, puściła mi oko, uśmiechając się
bezczelnie. — Chciałyśmy dostać z nim trochę czasu gdzieś na
uboczu, ale nie było o tym mowy, bo pilnował go trener i... taka
jedna... kobieta.
Blondynka
zawiesiła głos, badając moją reakcję, a ja stałam tam, niczego
nie rozumiejąc — jaka kobieta? Może to była jego matka? Siostra?
Nagle uświadomiłam sobie, że lepiej poznałam szczegóły jego
ciała, niż historię rodzinną! Nie mogłam poradzić zupełnie nic
na opanowujące mnie zawstydzenie. Stojąca przede mną fanka (nie
znalazłam innego słowa) natychmiast wywęszyła moje zmieszanie i
postanowiła wytoczyć cięższe działa.
—
Miała nogi jak stąd do nieba,
wielki tyłek i równie imponujący biust — wypaliła, mierząc
mnie krytycznym wzrokiem i żywo gestykulując. — No cóż, dokładnie
wszystko to, czego nie masz ty.
W
innym przypadku mogłabym się obrazić, a nawet oburzyć tym jawnym
wytykaniem moich wad i niedostatków, ale byłam tak zajęta
kojarzeniem faktów, że nawet nie zwróciłam na to uwagi.
—
Panoszyła się niezmiernie,
wędrując wszędzie za ekipą, więc postanowiłyśmy dowiedzieć
się co to za jedna — fanka kontynuowała swoją opowieść, a ja
mogłam tylko słuchać, bo wszelkie słowa utknęły mi w gardle
ciężką kluchą. — Petra, masażystka kadry... czaisz? Mieli
babkę od masażu! I to jaką... widać było, że znała się na
rzeczy, i nie mam tu na myśli sztuki wyuczonego zawodu...
Słuchałam
jej z narastającą irytacją — dlaczego opowiadała mi o jakiejś
masażystce? Przecież to normalne... Skoczkowie mieli do dyspozycji
cały sztab, który w razie potrzeby musiał błyskawicznie stawiać
ich na nogi po męczących zawodach. Co dziwnego było w kobiecie,
która z nimi pracowała? Czy tylko to, że była kobietą?
—
Nie rozumiem do czego zmierzasz
— zwróciłam się do niej, odzyskując dar mowy. — Co ma
wspólnego Andreas z tą... Petrą?
Jej
mina powiedziała mi, że najlepsze trzymała na koniec.
—
Wieczorem po zawodach poszłyśmy
na miasto śledzić skoczków — zdradziła mi poufałym tonem. —
Nie patrz tak na mnie! Mnóstwo dziewczyn to robi...
Wzruszyłam
ramionami, pozwalając jej mówić. Ciekawość dosłownie zżerała
mnie od środka — nie zastanawiałam się wcześniej nad
przeszłością Andreasa. Tyle fanek, szybka sława... rozgłos...
Być może było coś, o czym nawet nie śmiałam myśleć?
—
Byli w klubie, widocznie bez
opieki tego ich trenera. Za to... w towarzystwie tej flądry, która
włożyła sukienkę-widmo, czaisz? Miała ją na sobie, ale tak
jakby jej tam nie było. Doskonale widziałyśmy na kogo zagięła
parol, i to nie był żaden obcy. Wellinger dosłownie się dusił,
trzymając nos między jej wielkimi... no, sama wiesz gdzie...
Wyglądali jak mama z synkiem, a po północy straciłyśmy ich z
oczu, bo wyszli razem i wsiedli do taksówki.
Blondynka
ucichła, czekając na moją reakcję, ale ja... nie czułam nic —
ani złości, ani żalu... nic. Zdawałam sobie sprawę z tego, że
chłopak o wyglądzie Andreasa musiał mieć jakąś historię
związaną z... kobietą. Może niekoniecznie z taką, o której
właśnie się dowiedziałam — dojrzałą, doświadczoną życiowo.
Nie... wyobrażałam go sobie raczej w krótkich flirtach z fankami,
na przykład takimi, jak stojąca wtedy przede mną dziewczyna,
dlatego jej relacja nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia, bo po
prostu w nią... nie uwierzyłam.
—
Dziękuję za tą niezmiernie
ważną informację — wypaliłam złośliwie, odwracając się od
niej, by skierować się ku schodom. — Musisz mi wybaczyć, ale...
z całym szacunkiem... mam to gdzieś!
Podreptałam
w dół, dziwiąc się swojej odwadze — nie spodziewałam się, że
stać mnie było na takie odzywki w stosunku do obcych osób.
Wstrząsnęło mną to, że nie ogarnął mnie smutek, nie wypłynęły
łzy... Mój umysł natychmiast wyparł obraz Andreasa i dojrzałej
seks-bomby odbywających prywatne sesje masażu w zaciszu jakiegoś
hotelu.
—
On się tylko bawi, pamiętaj o
tym — zawołała za mną, a jej głos został stłumiony przez
coraz silniejsze podmuchy mroźnego wiatru. — Nie jesteś wcale
lepsza od nas... to tylko kolejna dziewczyna na jego długiej
liście...
Ze
złością naciągnęłam czapkę mocniej na uszy, przeskakując po
parę stopni naraz. Przede mną zamajaczyła barierka, więc wzorem
Andreasa, który zgrabnie przeskoczył wcześniej na drugą stronę,
wzięłam rozbieg i... no właśnie, wtedy boleśnie przekonałam się
o tym, że nie byłam jednak wysportowanym i niesamowicie sprawnym
skoczkiem, a tylko słabowitą, niezdarną dziewczyną...
Aparat
potoczył się po ubitym śniegu, gubiąc po drodze mniejsze
fragmenty obudowy, a ja stęknęłam głośno, gdy upadałam,
dotkliwie tłukąc sobie łokieć. Zacisnęłam oczy, jakby miało mi
to pomóc w zniesieniu bólu i opanowałam wzbierające pod powiekami
łzy. Moich uszu dotarł niewyraźny hałas, ale w tamtym momencie
mogłam jedynie koncentrować się na pulsującej ręce.
—
Nic ci się nie stało? —
spytał znajomy głos, a jego właściciel źle maskował rozbawienie. Podniosłam wzrok, walcząc z narastającą chęcią niekontrolowanego płaczu, wprost na przywitanie ciepłego spojrzenia dobrze mi znanych, ciemnych oczu.
Zanim
zdążyłam się zorientować, Richard podciągnął mnie w górę i
przytrzymał, gdy się zachwiałam. Poprawił czapkę, która zsunęła
mi się na oczy, zatrzymując na niej wzrok o jedną sekundę zbyt
długo — musiał domyślić się czyja była.
— Jestem okropna —
wyjąkałam, starając się utrzymać równowagę. Nie próbowałam
nawet analizować dziwnego uczucia, które ogarnęło mnie w tak
bliskim kontakcie z chłopakiem, który nie był Andreasem. — Twoje
narty... — wskazałam na porzucony nieco dalej sprzęt tonący w
śniegu. Musiał upuścić je, by mi pomóc.
— Nie jesteś okropna —
pocieszył mnie, wracając po narty i zabierając przy okazji mój
aparat. Wolałam nie myśleć o zniszczeniach, którym mógł ulec
wcale nie najtańszy sprzęt. — Nie rozumiem tylko co chciałaś
osiągnąć przeskakując tą wysoką barierkę, skoro kawałek dalej
jest bramka — stwierdził, wskazując na wąskie przejście, które
stało otworem, szydząc z mojej głupoty.
Nie
wiem jak bardzo mogłam się zarumienić w takiej sytuacji, a może
to i dobrze. Zawstydziłabym się własnego wstydu... czy coś w tym
rodzaju.
Poszłam
za Richardem, który przez cały czas uśmiechał się szeroko,
patrząc na mnie kątem oka. Ten widok poruszał jakieś nieznane
struny w moim ciele, które drżały, sprawiając, że chciałam
go... uściskać. Jak brata, oczywiście — brata, którego nigdy
nie miałam.
—
Myślisz, że ktoś to widział?
— spytałam, rozglądając się na boki. Trybuny w tej części
były puste, wszyscy zgromadzili się bliżej skoczni, a większość
ludzi opuszczała już plac, bo trening nie był nawet w połowie tak
interesujący jak prawdziwy konkurs.
Richard
uniósł ciemne brwi, udając zdziwionego.
—
Co widział? Coś się tu
stało? Nie mam pojęcia o czym mówisz!
Uśmiechnęłam
się szczerze, trącając go łokciem. Był całkiem... uroczy, gdy
tak się ze mną droczył. W jego towarzystwie nie czułam się
skrępowana, nie brały góry nerwy, tak jak to było w przypadku
Andreasa.
Richard
nie naruszał mojej przestrzeni osobistej, nie stawał zbyt blisko,
nie naciskał... i to było całkiem przyjemną odmianą. Nie miałam
pojęcia, że można było czuć się wyluzowaną w towarzystwie
takiego chłopaka.
—
Całe szczęście —
odetchnęłam. — Zniszczyłabym swoją reputację wysportowanej
atletki.
Pokiwał
głową, a dołeczek w jego policzku sprawiał, że nie mogłam
oderwać od niego wzroku.
—
Jeśli już o reputacji mowa...
— zaczął, poprawiając narty na ramieniu. — Ty i Wellinger to
tak na serio?
Nie
spodziewałam się takiego pytania nawet za sto lat! Parsknęłam
śmiechem, by ukryć zakłopotanie w jakie mnie wprawił. Ja i
Wellinger — jak to brzmiało!
—
Nie wiem.
Moja
szybka odpowiedz nie była zbyt elokwentna, ale Richard nie starał
się drążyć tematu. Zapanowała chwilowa cisza, podczas gdy oboje
patrzyliśmy pod nogi, czując śliskość podłoża i słysząc
śnieg, który skrzypiał w kontakcie z naszymi butami.
—
Nie chcę się wtrącać,
ale... — jego głos utonął na chwilę w mocnym podmuchu wiatru,
który zaświstał między otaczającymi nas świerkami i sypnął
nam w twarze tumanem śniegu. — Zdajesz sobie sprawę, że Andi to
jeszcze dzieciak?
Starłam
topniejące płatki z oczu i zatrzymałam się gwałtownie, łapiąc
równowagę na śliskiej powierzchni. Richard zachował między nami
dystans, patrząc mi prosto w oczy bez żadnej udawanej miny — był
całkiem poważny i w tamtym momencie wydał mi się o wiele starszy,
niż w rzeczywistości.
—
Co masz na myśli? —
spytałam, nie odwracając wzroku, jak to miałam w zwyczaju. Nazywał
dzieciakiem kogoś niewiele młodszego od siebie... czyli ja w jego
oczach także byłam niedojrzała...
—
Zupełnie nic, Lauro — rzekł
pojednawczo, bo ciężka nuta w moim głosie mogła świadczyć o
tym, że byłam zirytowana. — Nie chcę się wtrącać, to wasza
sprawa. Pamiętaj tylko, że znam go dłużej, niż ty i...
Urwał,
widząc moją minę. Staliśmy w pobliżu baraków służących za
pomieszczenia do przechowywania sprzętu, a gęsty śnieg bielił nam
ramiona i głowy, mocząc i ziębiąc całe ciała. Dygotałam, choć
nie zdawałam sobie z tego sprawy, bo ogrom sprzecznych informacji,
jakie doszły tego dnia do mojego umysłu był tak wielki, że nagle
całkowicie mnie przygniótł.
—
Teraz pewnie opowiesz mi o
Petrze, tak? — zawołałam, starając się przekrzyczeć
rozszalałą wichurę.
Miałam
nadzieję, że po prostu zdziwi się, słysząc to imię i wtedy będę
wiedziała, że tamta dziewczyna kłamała. Chciałam, by zbył mnie
machnięciem dłoni i stwierdził, że miał na myśli zupełnie co
innego. Niestety, w życiu zazwyczaj bywa tak, że dostajemy to,
czego nie chcemy.
Jego
głos zadrżał nieznacznie, gdy zaciągając kaptur na zmarzniętą
głowę, spytał zdziwiony i jak najbardziej... poruszony:
—
Skąd wiesz o Petrze?
***
Do budynku hotelu weszłam całkowicie
przemoknięta i zziębnięta na kość. Moje zęby szczękały
donośnie, gdy szybkim krokiem przemierzyłam korytarz, znacząc
podłogę smugami brudnej wody.
Chciałam
jak najszybciej znaleźć się w pokoju, a świadomość tego, że
zmarnowałam pół dnia na pstrykanie całkowicie amatorskich,
beznadziejnych fotek, rozmowy z zazdrosnymi fankami i widowiskowe
upadki, wcale nie polepszyła mi humoru.
Tyle
tajemnic... nie miałam o nich pojęcia. Zadurzając się w Andreasie
kierowałam się jedynie ślepymi uczuciami, które były silniejsze,
niż jakiekolwiek apele rozumu. Nie słuchałam tego cichego głosiku,
który mówił mi stale, że coś tak szybkiego i gwałtownego, jak
nasze kontakty, nie mogło prowadzić do niczego dobrego.
Skostniałe
palce ślizgały się po rzeźbionych, drewnianych drzwiach, gdy
próbowałam trafić kluczem do zamka. Mechanizm szczęknął cicho,
zaprotestowały zawiasy i już po chwili opierałam się o ścianę
wewnątrz przytulnie ciepłego pomieszczenia, które dosłownie...
świeciło czystością.
Zamrugałam
szybko, pozbywając się wilgotnej odzieży. Łóżko, które rankiem
zostawiłam całkowicie zbombardowane, było idealnie pościelone, a
moje rzeczy spoczywały na pościeli, równo poskładane i
najwyraźniej świeżo po praniu.
Sabine
siedziała tyłem do mnie, opierając się o ramę swojego łóżka.
Nad materacem widać było jedynie jej niedbały kok i zarys ramion —
ramion, które niekontrolowanie drżały.
—
Co się stało? — spytałam,
pozbywając się także i swetra. Uklękłam przy jej boku, chwytając
za zimną dłoń i odciągając ją od twarzy.
Wybuch
płaczu był tak gwałtowny, że aż się wzdrygnęłam, a na myśl
przyszły mi same straszne rzeczy, ale natychmiast je odrzuciłam —
żadna z nas nie miała rodziny, więc...
—
Co się stało?! —
powtórzyłam, głaszcząc ją po głowie.
Zacisnęła
dłoń na moim kolanie i łkała cicho, podciągając nosem. Starałam
się coś z niej wyciągnąć, nadaremnie jednak, bo za każdym razem
potrząsała głową na znak odmowy.
Nie
widziałam jej jeszcze w takim stanie, nawet poprzedniego wieczora,
gdy Wank wybiegł z naszego pokoju bez słowa, zdołała się jakoś
uspokoić. Pocieszyłam ją i zapewniłam, że zrobił tak, bo musiał
— Schuster mógł wyciągnąć konsekwencje ze złamania jego
rozkazu.
Tym
razem jednak zanosiło się na coś poważniejszego. Wyglądała
jakby płakała już bardzo długo — wokół niej na podłodze
walały się zgniecione chusteczki higieniczne, a także...
popielniczka i pety z papierosów.
—
Sabine, w hotelu nie wolno
palić — zwróciłam się do niej po raz kolejny, tym razem
karcąco, bo to, co robiła, było nieodpowiedzialne. Mogłyśmy mieć
z tego powodu kolejne kłopoty.
—
Kiedy ja musiałam! —
chlipnęła, odsłaniając twarz.
Miała
zapuchnięte, czerwone powieki i tusz rozmazany na policzkach. Ta
osoba nie była wcale podobna do dawnej Sabine, której nikt nie
potrafił wyprowadzić z równowagi. Ta Sabine była złamana, jak
gałązki świerków za oknem, które spadały w dół, okrutnie
szarpane przez wiatr.
Dłonie
jej się trzęsły, gdy sięgała po wąską paczuszkę, wyciągając
z niej ostatniego, cienkiego papierosa. Odpaliła go na moich oczach,
zaciągając się głęboko.
—
Sabine! — zawołałam, tocząc
przerażonym wzrokiem po suficie w poszukiwaniu jakiegoś czujnika
dymu. — Przestań palić i powiedz mi dlaczego płaczesz!
Wciągnęła
dym do płuc, wypuszczając resztki nosem i uspokajając się
nieznacznie. Nie lubiłam jej nałogu, ale była dorosła i nie
miałam prawa wtrącać się w jej sprawy. Odczekałam więc
posłusznie, by sama zaczęła mówić.
—
To koniec — stwierdziła
kilka minut później, patrząc mi prosto w oczy.
Jej
wzrok wyrażał cierpienie, widziałam to dokładnie. Nie starała
się maskować, bo i nie musiała — nie miałyśmy przed sobą
tajemnic jeśli chodziło o mentalne rozbicie. Wiele razy widziała
mnie w sytuacjach urągających ludzkiej godności, gdy skomlałam
jak zwierzę, zbudzona z makabrycznego snu, w którym po raz kolejny
mordował mnie mój nieżyjący ojciec.
—
Koniec czego?
Przewróciła
oczami, choć nie tak jak zwykle, gdy uważała, że za wolno myślę.
—
Przyszedł tu rano... zaraz po
tym, jak wyszłaś i... i... powiedział, że z nami koniec —
ostatnie słowo wypowiedziała nienaturalnie cienkim głosem,
próbując się nie rozpłakać.
—
Co takiego? — zdumiałam się,
nie wierząc w te straszne słowa.
—
Koniec. Finito. The End! Mam ci
to przetłumaczyć na więcej języków?
Mogłam
tylko na nią patrzeć — nie przyszłoby mi do głowy, że Wank
zrobi coś takiego, szczególnie po tym wszystkim. Postawił się
trenerowi, ryzykując własną karierą, by ją obronić. To było
już coś i spodziewałam się, że ten ich spontaniczny romans
stanie się czymś poważniejszym, byli w końcu dorośli. Nie umieli
się dogadać? Czy w ich wieku wszystko nie było o wiele prostsze?
Nie
wiedziałam co powiedzieć, co zrobić... przytuliłam ją tylko,
mocno i szczelnie, szukając pocieszenia i próbując je dać. Moje
znikome życiowe doświadczenie nie obejmowało jeszcze dramatów
miłosnych innych osób — miałam wrażenie, że tylko mnie one
dotknęły.
—
Wszystko będzie dobrze —
szepnęłam, składając przelotny pocałunek na jej czole i
ściskając ją mocno, gdy kołysałyśmy się powoli, a za oknem
zapadał zimowy zmrok, przypominając mi, że wkrótce musiałyśmy
opuścić bezpieczne ściany pokoju.
***
O
tym, że odwołali nasz lot dowiedziałam się od zdenerwowanego
Severina, który zapukał do drzwi w tym samym momencie, w którym
chciałam je otworzyć, by udać się do trenera po jakieś
informacje.
Śnieżyca
szalejąca za oknem nie należała do tych normalnych zimowych burz,
które tyle razy widziałam — targane huraganowym wiatrem drzewa
dosłownie uginały się pod jego naporem, a fale śniegu uderzały w
budynki, zasypując parapety. Pomieszczenia wypełniały świszczące
odgłosy z zewnątrz, ciche stuki i szurania. Od samego słuchania
robiło mi się zimno.
—
Wiadomo już ile tu zostaniemy?
— spytałam nieśmiało, bo ten wysoki blondyn bardzo mnie
onieśmielał.
Oparł
rękę na ścianie tuż nad moją głową i niby przypadkiem zajrzał
do środka, zapewne w poszukiwaniu Sabine. Cofnęłam się
nieznacznie, zmniejszając szparę w drzwiach. Kiwnął głową,
skupiając na mnie wzrok.
—
Z tego co wiem, to nawet ze dwa
dni.
Uniosłam
brwi, przyjmując do wiadomości tą informację. Uwięzieni w
śnieżnej Norwegii, na kompletnym pustkowiu — oprócz zabudowań
skoczni i pobliskiej wioski, był tam tylko nasz hotel. Drogi musiały
zostać kompletnie zasypane, więc nie miałam powodu, by się
łudzić, że Severin nie miał racji.
—
Co na to trener?
Wyszczerzył
się do mnie szeroko, widocznie z czegoś zadowolony.
—
Schuster zaraz po treningu
pojechał do miasta w interesach i utknął tam. Nie ma bata żeby
wrócił wcześniej, niż jutro przed południem.
Nie
zdążyłam jeszcze przetrawić tej wieści, gdy wzrok Severina
skupił się na czymś za moimi plecami. Odwróciłam się, by
zobaczyć Sabine, która właśnie wyszła spod prysznica i owinięta
białym ręcznikiem przemaszerowała przez pokój.
—
Witaj, Sev — odezwała się,
a ton jej głosu dał mi do myślenia.
—
Witaj, piękna. Jesteś
przeziębiona? — spytał, chłonąc rozbieganym wzrokiem to
wszystko, co odsłaniała mała powierzchnia ręcznika. — Nie
widziałem cię dziś na treningu i to było... no cóż, przykre.
—
Miałam chwilowe problemy,
które wydają się być całkowicie rozwiązane — stwierdziła,
mrugając mu okiem.
Pokręciłam
głową, nie dowierzając — dopiero co ryczała mi w ramię,
kiwając się jak mała sierota, a chwilę później rozmyślnie
podrywała kolejnego skoczka? Co chciała osiągnąć?
—
Nie rób tego, Sabine —
poprosiłam, gdy grzecznie pożegnałam rozochoconego Severina. Tak
naprawdę to zamknęłam mu drzwi przed nosem, zanim zdążył
wepchnąć się do pokoju.
—
Nie wiem o co ci chodzi —
obruszyła się, rzucając mi przyjazny uśmiech.
—
Dobrze wiesz o co mi chodzi i
ostrzegam cię, bo wiem, że takie żonglowanie emocjami tych facetów
nie wyjdzie ci na dobre — rzuciłam oschle, a mój głos zabrzmiał
bardziej ostro, niż chciałam.
—
Naprawdę? — spytała,
opierając dłonie na biodrach. — Mówi mi to osoba, która sama bawi
się męskimi uczuciami, nawet jeśli robi to całkowicie
nieświadomie?
Otworzyłam
usta szeroko, kładąc dłoń na piersi.
—
Ja? Chodzi ci o Andreasa?
Byłam
całkowicie zdumiona tym, że potrafiła mnie o coś takiego
oskarżyć! Nie bawiłam się uczuciami Andreasa, tylko sama wciąż
drżałam w obawie, że to on igra z moimi!
Sabine
pokręciła głową, bezczelnie stukając się w czoło.
—
Nie, pączuszku. Żałuj, że
ostatnio byłaś tak zajęta całowaniem swojego modela, nie
zauważając początku wykurwiozy, jak byk wymalowanej na twarzy
biednego Richarda!