LAURA
*****
Wciąż
jeszcze słyszałam głos Sabine, gdy wydzierała się za mną
wniebogłosy, ale szczerze mówiąc - miałam ją gdzieś.
Czułam
się zdradzona. Oszukana. Jak mogła mi to zrobić? Wiedziałam, że
to całe wieczorne wyjście było mocno podejrzane i gdzieś w głębi
siebie przeczuwałam, że moja obecność była chłopakom całkowicie
obojętna, ale nie spodziewałam się, że będę intruzem.
Ziemia
pod moimi butami była twarda i ubita, więc pięty bolały
niemiłosiernie, a mimo to parłam do przodu, byleby uciec jak
najdalej od Sabine i... no cóż, także od Andreasa. Zostawiłam
wszystko za sobą, a pragnienie ucieczki i izolacji od otaczającego
mnie świata było tak silne, że całkowicie zagłuszyło wszelkie
normalne myśli. Po kilkunastu minutach nieprzerwanego marszu
uświadomiłam sobie, że nie znam drogi powrotnej, a i okolica
wydała mi się całkowicie inna, niż ta mijana wcześniej. Noc była
ciemna, mróz wzrastał z każdą minutą, a adrenalina krążąca w
moim ciele, wyparowała nagle i jedynym uczuciem, jakie mi pozostało,
był strach.
-
Masz swoje wielkie wyjście! - wymamrotałam gniewnie, mocując się
z suwakiem kurtki, który jak na złość się zaciął.
Gorące
łzy zapiekły mnie w oczy, ale stłumiłam je razem z poczuciem
całkowitej porażki i bólem odrzucenia. Miałaś jej nie brać ze
sobą... Jego twarz, gdy wypowiadał to proste zdanie, które złamało
moje kruche serce... Wyraz jego jasnych oczu... Jego uśmiech
skierowany tylko do Sabine... Co ja sobie wyobrażałam? Dlaczego
pozwoliłam swojej głupiej, pustej głowie, by wpuściła go do
środka? Wolałabym, by powróciły koszmary! Chciałabym znów
poczuć ból skroni rozdzieranych przez kulę, byleby tylko czuć
cokolwiek, bo w tamtym momencie stawałam się... emocjonalnie
martwa.
Dlaczego
on? Dlaczego tak mnie do niego ciągnęło? Skąd ta tęsknota za
nieznanym? Wszakże znałam go od niedawna, nic o nim nie wiedziałam,
ale... potrzeba by go dotknąć była tak paląca, że racjonalne
myśli schodziły na drugi plan. Głos w mojej głowie wołał bym
dała sobie spokój, a serce w głębokim sprzeciwie biło głośno i
szybko na każdą myśl związaną z Andreasem.
Nagle
w oddali zamajaczył blask. Przyjrzałam się dokładniej. Tak, to
zbliżał się samochód. Najpierw poczułam dziwną obawę - wokół
mnie rosły potężne sosny, a w ich cieniu kręta droga wiodła w
nieznane - ale natychmiast ją zagłuszyłam. Było mi obojętne co
się ze mną stanie. Życie okrutnie się ze mną obchodziło. Bardzo
okrutnie.
Auto
minęło mnie z głośnym świstem powietrza, opryskując zmarzniętym
śniegiem, aż uskoczyłam w bok. Wylądowałam w przydrożnym rowie
na kolanach, brodząc w zaspie. Ubranie niemal natychmiast przemokło,
a zęby głośno trzaskały o siebie. Objęłam się rękami.
Po
samochodzie pozostał w oddali jedynie czerwony poblask tylnych
reflektorów - ot, zwykła ludzka życzliwość, by nie zatrzymać
się w środku lasu widząc drobną postać błąkającą się przy
szosie. Podciągnęłam nosem. Bardzo się hamowałam... zagryzałam
wargi do krwi, ale... siedząc tam, na zimnym śniegu, sama i
całkowicie zdruzgotana, po prostu się rozbeczałam. Tłukłam
zaciśniętą pięścią w pobocze.
-
Dosyć! Dosyć! Zatrzymajcie ten pieprzony świat, ja wysiadam! -
darłam się bez sensu, a mój krzyk tonął w mroku i nikt nie
zamierzał na niego odpowiedzieć.
ANDREAS
*****
-
Minęła już prawie godzina!
W
głosie Sabine słychać było rosnące zmartwienie. Porzuciła i
samochód, i Wanka, pomimo tego, że jeszcze chwilę wcześniej oboje
siedzieli w aucie, a szyby zaparowały od środka. Wyścig, który
planowaliśmy od dawna, nie odbył się, bo... no właśnie, nie
mogliśmy odczepić od siebie zakochanej pary.
-
Nic jej nie będzie, pewnie już grzeje tyłek pod kołdrą - zawołał
Severin, dokręcając coś przy kole.
Sam
zaczynałem się obawiać. No może nie, że zaraz nie wiadomo jak,
ale jednak... to była moja wina, że Laura uciekła. Nie powinienem
był walić prosto z mostu, że to nie miejsce dla małej świętoszki,
którą niewątpliwie była. Nasze nielegalne wyścigi samochodowe
ukrywaliśmy przed trenerem już od bardzo dawna. Gdyby się
dowiedział...
-
Muszę już iść - stwierdziła blondynka, a Wank prawie się
udusił, próbując pokazać mi, bym coś zrobił.
Pobiegł
za nią, gdy zniknęła za górką. Zostawił włączony silnik,
otwarte drzwi... Zwariował. Trąciłem Richarda, który opierał się
o maskę po mojej prawej stronie. Chciałem się ponabijać z głupoty
Wanka, bo widocznie oszalał na punkcie naszej fotografki, ale mina
Rysia nie wyrażała chęci do żartów. Był.... przestraszony?
-
A tobie co? - spytałem, ciągnąc go za rękaw skórzanej kurtki.
-
Martwię się - stęknął.
-
Czym? Kryzysem na świecie?
Nie
spodobał mu się mój głupi ton.
-
Odwal się! Przecież ona poszła całkiem sama... Nie zna drogi.
Skrzywiłem
się. Dlaczego nagle obchodziła go Sabine? On też się w niej
zabujał?
-
Nie wiem czy zauważyłeś, ale Wank poleciał za nią z językiem na
brodzie... - poinformowałem Rysia, wskazując palcem miejsce, gdzie
ta dwójka zniknęła za pagórkiem.
-
Co ty pieprzysz? - wydarł się na mnie.
-
A co ty?! - zdziwiłem się.
-
Chodzi mi o Laurę, ty krowi placku! Skąd wiesz jak dotarła do
mieszkania? Przecież nie zna tych terenów.
Rysiowy
głos rozsądku uświadomił mi, że było w tym trochę racji.
Rzeczywiście, dziewczyna zwiała jakby gonił ją sam diabeł, a my
powstrzymaliśmy Sabine przed pójściem za nią, bo byliśmy pewni,
że zaraz wróci. Podrapałem się po głowie. Na prawo las, a na
lewo miasteczko, jednak, by do niego dotrzeć, trzeba było iść
ładne kilka kilometrów. Okolica szemrana, pełna drobnych pijaczków
i bezpańskich zwierząt. Niezbyt ciekawe miejsce na spacery.
-
Zamierzasz... - chciałem spytać Richarda, czy pojedzie szukać
dziewczyny, ale głos mi się załamał, gdy w oddali rozległo się
stłumione wycie syren.
Mogło
nie znaczyć nic... a mogło też wszystko. Ogarnęło mnie dziwne
uczucie, ręce działały same i po chwili odpalałem już samochód,
a Richard kopiował moje ruchy. Kilka sekund później gubiłem za
sobą kolejne metry, mknąc w mroku ulicy. Samochód Rysia minął
mój ze świstem, więc przyspieszyłem automatycznie, choć powoli
docierało do mnie, że czekało nas szukanie igły w stogu siana. W
mojej głowie szalały myśli. Oby nic jej się nie stało! Oby to
był ktoś inny.
-
Poczucie winy by mnie zabiło - szepnąłem cicho, tłumacząc sobie
własne nagłe zamartwianie się o Laurę. A może to jednak nie
to?
LAURA
*****
Leżałam
sobie spokojnie.
W
górze świecił księżyc, a jego duża tarcza dawała złudne
poczucie ciepła. Oddychałam już cicho, coraz bardziej się
wysilając. Było mi zimno. Bardzo zimno.
Korony
sosen nad moją głową tworzyły okrąg, a ten zaczynał się
kręcić, co nie było ani śmieszne, ani miłe. Wirowały mi od tego
myśli. Nie pamiętałam już co się stało wcześniej. Chciałam
tylko spać. Dziwne uczucie, to zamarzanie. Kończyny piekły, jakby
przypalane żywym ogniem, a przecież spoczywałam w głębokim
śniegu. Usta spierzchły. Serce zwolniło.
Strzeli
do ciebie, uważaj! Strzeli! Jest tuż obok! Wzruszyłam ramionami -
blade wspomnienie ojca mierzącego mi prosto w twarz z pistoletu nie
zrobiło na mnie żadnego wrażenia. Strzelaj - myślałam. -
Przecież i tak od urodzenia jestem martwa!
Oczy
uniosłam wysoko, mogłyby prawie zniknąć w czaszce. Powieki
zacisnęłam. To koniec. Nie będę się dłużej męczyć, dość
już łez. Takie życie to chyba jakiś głupi żart wszechświata...
Okrutny i podły kawał. Żałosna tragedia. Szkoda, że Sabine wtedy
odwróciła mnie od skoku...
-
Sabine - wychrypiałam, a mroźne powietrze podrapało mi gardło.
Przypominałam
sobie wszystko, a piękna twarz mojej dobrodziejki uśmiechała się
do mnie szeroko. Otworzyłam oczy. Muszę... muszę wstać...
Natychmiast! Nie mogę zostawić Sabine samej! Ona, tak jak ja, nie
ma na świecie nikogo! Skostniałe palce ryły w śniegu, stopy tarły
o podłoże, a jednak nie miałam siły by się podnieść.
-
Pomocy... - zapłakałam, a sosny pochyliły się niżej, jakby
chciały z bliska obejrzeć moją nędzną śmierć.
Wreszcie
ciało zwiotczało mi całkowicie - mózg wydawał chaotyczne
komendy, ale bezskutecznie. Łzy na policzkach zamarzły, a w uszach
pojawił się pisk. To nie tak miało być - skarżyłam się nie
wiadomo do kogo. Ja tylko chciałam być kochana... Nie zdążyłam...
***
-
Nic ci nie będzie, słyszysz?
Anielski
głos przemawiał do mnie głośno i z napięciem. Ktoś potrząsnął
moim ciałem. Potem jeszcze raz i znów. Uniosłam się nad ziemią.
Ktoś przeklinał kwiecistą, niemiecką łaciną. Zamachałam
stopami, choć prawie ich nie czułam. Głowa odskoczyła mi na bok,
a ucho zapiekło dotkliwie. Ktoś znów posłał w dal śliczną
wiązankę bluźnierstw.
-
Andreas, weź się w garść, do jasnej cholery! - głos dopingował
jakiegoś Andreasa.
Poczułam
pod plecami miękkość, a czyjeś niecierpliwe dłonie szarpały
moje ciuchy.
-
Nie lubię Andreasa, bo to chudy, tleniony zarozumialec i mnie wkurza
- wymamrotałam niewyraźnie i prawie natychmiast o tym zapomniałam.
Głos
zamilkł, dłonie znieruchomiały. Po chwili całkowitej ciszy boski
głos znów rozległ się przy moim uchu, tym razem bliżej.
-
Też mi coś - prychnął. - Zaraz tam tleniony!
Otworzyłam
oczy, bo wzburzenie słyszalne we wspaniałym pomruku sprawiło, że
nagle, całkowicie podświadomie, rozpoznałam jego
właściciela. Podniosłam się raptownie, a krew prawie uderzyła mi
do mózgu. Wróciły wspomnienia, a wraz z nimi jasne myślenie.
Siedziałam
w aucie. Otaczało mnie duszne ciepło, a gorące powietrze wraz z
głośnym szumem wydostawało się z dmuchawy i mieszało z tym
zimnym, wpadającym przez otwarte drzwi. Spojrzałam w dół i
natychmiast się zawstydziłam - ktoś zerwał ze mnie przemoczoną
bluzkę i w taki to sposób siedziałam sobie przed Andreasem na wpół
naga. Ten patrzył gniewnie, nachylając się w moją stronę.
Niebieskie oczy błyszczały intensywnie. Ciężko oddychał.
-
Dziewczyno! - ryknął. - Co ty sobie myślałaś? Mogłaś umrzeć!
Jego
ton był rozpaczliwy i wcale nie widziałam powodu, dla którego aż
tak się zdenerwował. Drżały mu dłonie, gdy brutalnie szarpnął
za mój warkocz i całkowicie niespodziewanie przyciągnął mnie do
siebie...